Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2009, 22:52   #2
Nimue
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
-Diable! - raz już chyba setny zaklęła pod nosem. Jak mogła wpakować się w taką kabałę? A mówiła niania, że się udać nie może ten plan. A jednak. Nie posłuchała. Jak zwykle uzbroiła się w swój ośli upór i schowała za tarczą determinacji. Mon Dieu, co robić? Miast wycofać się, poszukać w sobie resztek rozsądku, który odziedziczyła po matce, dała się ponieść fantazji wniesionej krwią ojca. Brnęła dalej w tę przygodę, nie potrafiąc już nawet przypomnieć sobie jak stało się, co się stało. Pamiętała tylko...

Otworzyła oczy, będąc przygotowaną na spotkanie z diabłem. Zaiste zobaczyła go. Ta twarz tak dobrze znana i wyryta w świadomości wspomnień niczym płaskorzeźba na ścianie świątyni. Chwiał się nad nią, zawadiacko poprawiając kapelusz.
No kafalerze... Było blisssko. Podaj mi dłoń, nie goziii się, by szlachcisss na bruku leżał. Nie gniewaj się, aleee... ten rapierr to chyba od parady jeno nosisz. Chociaż jednego mogłeś ussiec...
Pomógł jej wstać, choć sam ledwo trzymał się na nogach. Zmrużyła oczy, chcąc odpędzić marę.


Teraz jej powieki przymknęły się same, wyjechali bowiem z lasu na otwarta przestrzeń, która zalała światłem pełnego dnia wyłączone z percepcji materialnego świata oczy utkwione z niedostrzeganą dal.
Perła świetnie radziła sobie w i na drodze, pozwalając swej pani odpływać na falach przypływów wspomnień dalekich i tych sprzed kilku dni. W mig pojęła, że ma jechać za gniadym ogierem. O dziwo i dla kontrastu z Cecylią, okazywała mu wielką atencję. Owszem, koń, w przeciwieństwie do jego właściciela, był w niezłej kondycji, choć można by to i owo poprawić, przecież było to tylko bogu ducha winne zwierzę. Potrząsnęła głową. Diable! Znów oddalała się od celu. Pozwalała sobie na zbytnią intymność. Nic i nikt jej nie przeszkodzi. Tak myślała przez dziesięć długich lat. Tymczasem przeszkodził jej on. Znowu on.

- Nie! Nie, nie! - krzyczało w jej duszy.
- Wygląda na to, że uratowałem ci szycie...
Krew odpłynęła z jej lica. Nie! To nie może być, żeby...
- Nic mi nie rzekniesz kafalerze? W konfundacji wielkiej pozostajesz, ale...
- Taak, uratowałeś mi życie panie, jestem do twej dyspozycji. - Dlaczego, ach dlaczego musiała to powiedzieć?!
- Za tfee szyycie jedynie obietnicy pragnę. Daj mi parol, że wyszwiadczysz mi jedną przyssługę... Niee, nie teraz. Kiedyś...
Gdy raczył ją dalej swym pijackim bełkotem, dostrzegła nagle ruch nieznaczny, drgnieniu podobny. Zrazu nie zwróciła uwagi na to, po chwili jednak powtórzyło się. Niczym urzeczona patrzyła jak jeden z rzezimieszków otwiera oczy i powoli kieruje ostrze w stronę jej wybawiciela. Jeszcze chwila i trafi odwróconego tyłem. Jeszcze mogła go ostrzec. Nie chciała.


Kiedyś przyszło dużo wcześniej niż myślała. Zaraz po tym jak, wiedziona poczuciem winy, pojawiającym się niczym deus ex machina, znalazła medyka, który raną się zajął należycie, do zdrowia i przytomności „chodzącą butelkę wina” przywracając. Czy pomysł ten, krotochwilę raczej przypominający już wtedy wyłonił się z odmętów pijackiej wyobraźni? Czy może dopiero wtedy, gdy ujrzał ją w świetle dnia, po kilkunastogodzinnej drzemce, wtedy gdy zrozumiał, że ma do czynienia z kobietą, czego nie omieszkał skwitować atakiem śmiechu, który do łez go przywiódł. Nie wiedziała i nie musiała, bo nie miało to już znaczenia. Była winna mu swe życie i za nie zgodziła się udać w tę podróż. Jej plany musiały poczekać. Choć było tak blisko, gdy ta łachudra spod karczmy wbijała mu ostrze... Tak niewiele brakowało. Lecz to nie była jej ręka, taka śmierć nie liczyłaby się. Ona poczeka. Najpierw zobowiązanie. Honor przede wszystkim. Potem odbierze sobie to, po co przyjechała.

Tymczasem, w dość dziwnej roli, podróżowała u boku mężczyzny, który z racji swej konduity, napawał ją jeśli nie obrzydzeniem, to co najmniej niechęcią. Nie skarżyła się, bo miała pełną świadomość, że na własne życzenie skazała się na towarzystwo tego, który w pijackiej malignie wziąwszy ją za mężczyznę, nie zmienił swych zamierzeń, spostrzegłszy na trzeźwo, że spod kapelusza spogląda na niego kobieca twarzyczka. Mieli udać się do Paryża, niespodziewany kurier i jeszcze bardziej tajemnicze pismo, zmieniło jednak ich plany. Zainstalowano ich więc w przybytku o nazwie „Pod Czerwonym Młynem”, gdzie na wieści od sierżanta czekać mieli.
Cecylia jednak nie lubiła czekać. Ona i cierpliwość zdecydowanie za sobą nie przepadały. Postanowiła o informację postarać się sama, a kulawy oberżysta bardzo pomocnym w tej materii się okazał.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline