Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2009, 16:47   #26
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir
Kapitan zdołał tylko wykrztusić krótkie "Sir?", ale Jedi zostawił go samego. W młodym umyśle BR-5521 nie znalazło się miejsce dla myśli, że jego dowódca może go kiedyś opuścić w samym środku bitwy, ale teraz zdawało się, że taka chwila nadeszła. Klon nie dowierzał sam sobie, ale rycerz tylko usiadł na trawie i znieruchomiał. BR nie wiedział co ma o tym myśleć. Czyżby zwariował?

Nie było jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Żołnierz otrząsnął się i ruszył ku poszczególnym stanowiskom, by wydać polecenia oficerom, lub zastępującym ich sierżantom.

Regiment był w kiepskim stanie. Porządnie przerzedzony przez droidy i z niskimi moralami nie nadawał się do trudnej walki, która zdawała się zbliżać. Wielu zaczynało wątpić w Jedi, którzy teraz nimi dowodzili, ale nikt nie ośmielił się powiedzieć tego na głos. Pozostawało faktem, że jeżeli jeszcze się nie załamali, to wkrótce może to nastąpić.

Sierżant ZV-2451 wraz z trójką szeregowców starał się zrobić dobry użytek z działa pozostawionego przez blaszaki, kiedy to ich oczom ukazał się niezwykły widok. Oto komandor Torn wskoczył na lufę i najwidoczniej na coś czekał. Niestety uniemożliwiło to ostrzał wrogich myśliwców. Sierżanta całkowicie zatkało. Co Jedi chce przez to uzyskać? Postanowił działać.

- Sir...

Nie było mu jednak dane dokończyć, gdyż w tej samej chwili Tamir skoczył. Odłamki rzucone w stronę Hien nie wyrządziły im wielkiej krzywdy. Jedi chciał sprawdzić, czy z mieczem świetlnym też sobie poradzą. Wznosił się i wznosił, aż wreszcie znalazł się na wysokości nadlatujących bombowców...

Bombardowanie już się rozpoczęło. Klony twardo trzymały się swoich pozycji, co dla wielu z nich skończyło się tragicznie. Szeregowy JH-2542 biegał od okopu do okopu i starał się zrobić co tylko się da. Był medykiem i próbował przynajmniej ulżyć swoim braciom w cierpieniu. W życiu nie widział tylu oderwanych kończyn, tyle flaków wylewających się z martwych ciał, tyle krwi. Ale najgorszy był fakt, że gdy ściągał hełm z głowy rannego widział własną, wykrzywioną w grymasie bólu, twarz. Niby wiedział, że to nie jego oblicze, ale myśl, że on lada chwila może wyglądać identycznie, potęgowała odczucie, które normalny człowiek nazwałby strachem. JH wiedział jednak, że to nie strach. Został stworzony tak by się nie bać. To musiało być coś innego. Może współczucie?

Tymczasem Tamir wbijał świetlistą klingę swojego miecza w jeden z bombowców. Ciął pozostawiając na pancerzu czerwoną krechę. Nie przewidział jednego. Droid zamiast zwyczajnie spaść wpadł w ruch wirowy, widocznie starając się zabić natrętnego pasażera zanim sam nada się już tylko na złom.

Na szczęście Jedi złapał się jakichś przewodów, które wyłoniły się z, powstałej przez jego broń, szczeliny. Ledwo się trzymał, ale nie spadał a to było najważniejsze. Niestety Hiena oddaliła się w tym czasie od pozostałych co uniemożliwiało przeskoczenie na sąsiada. Dodatkowo cały czas opadała, zwiększając kąt toru jej lotu do powierzchni planety. Nie wyglądało to różowo.

W tej samej chwili szeregowiec VG-8743 oddał celny strzał ze swojego karabinu snajperskiego, dzięki czemu jeden z blaszaków spotkał się z glebą. Właśnie podnosił prawe ramię do góry z okrzykiem "Tak!" na ustach, gdy dojrzał jak inny bombowiec pikuje w dół, dodatkowo lotem wirowym. Może mu się zdawało, ale chyba coś znajdowało się na jego pancerzu.

"Teraz albo nigdy! Tamir puścił kable i został wystrzelony parę metrów w górę, po czym zaczął opadać. Widział szybko zbliżającą się ziemię. Liczył tylko na jedno: że w jakiś sposób przeżyje ten upadek. Czas zdawał się zwolnić i młody rycerz wciąż leciał. Jakby opór powietrza stał się kilkakrotnie większy niż zwykle, choć jeszcze nie na tyle duży by po nim chodzić. Po chwilach, które zdawały się być wiecznością, trawa zbliżyła się niebezpiecznie blisko, po czym zmieniła się w czarną nicość. Jedi był pewny, że usłyszał jeszcze jakąś eksplozję. Jakby statek się rozbił...

* * * * *

Ciemność rozmyła się odrobinę, choć wciąż zdawała się pokrywać świat. Po paru minutach do Zabraka dotarło. Jest już noc. Spokojnie, wciąż nie zdając sobie sprawy, czego świadkiem był niedawno, rozejrzał się dookoła. Zdawało się, że siedział w jakiejś jaskini. Nie, raczej jamie. Pośrodku płonęło ognisko a przy nim siedziało kilka postaci.

Tamir spróbował się ruszyć, ale nie mógł. Zasyczał z bólu. To zwróciło uwagę jego towarzyszy. Osobniki w białych zbrojach zbliżyły się do Jedi.

- Sir? Był pan nieprzytomny przez osiem godzin. Jak się pan czuje? - spytał kapitan.

- Proszę nic nie mówić, sir - ostrzegł drugi z klonów. - Jest pan nieźle potłuczony. Lewa noga jest złamana w dwóch miejscach i możliwy jest wstrząs mózgu. Lepiej się nie przemęczać.

- To szeregowy JH-2542, medyk. Lepiej go posłuchać, sir - poinformował BR-5521, a widząc pytające spojrzenie Jedi, wyjaśnił całą sytuację. - Sir, straciliśmy wzgórze. Po ostrym bombardowaniu, w którym oba działa oberwały, blaszki przystąpiły do szturmu i... to była rzeź, sir. Niewielu ocalało. Teraz droga na nasze tyły jest otwarta, a my jesteśmy odcięci. Potrzebujemy planu i to dobrego.

Tamir rozejrzał się raz jeszcze. Otaczała go czwórka klonów. Prócz kapitana i sanitariusza, był tam jeszcze jakiś sierżant i snajper. Wszystko co zostało z regimentu.

- Sir, jeszcze jedno - zaczął oficer. - Nie znaleźliśmy pańskiego miecza.



Era

Era bez żadnych problemów dotarła na drugą stronę ulicy, tak jak wcześniej zrobiła to grupka klonów wysłanych przez BH-8426. Sytuacja wyglądała niemal identycznie jak w miejscu, które dopiero co opuściła, z tą różnicą, że nie zorganizowano tu punktu medycznego z prawdziwego zdarzenia. Tylko kilku sanitariuszy biegało pomiędzy rannymi. Niemal natychmiast u boku Jedi pojawił się kapitan:

- Kapitan JH-9631 melduje grupę szturmową w pełnej gotowości!

Zapytany o obecny stan rzeczy odpowiedział krótko:

- Nie mieliśmy tu ani lekarzy, ani medykamentów. Polegamy jedynie na sanitariuszach, ale sprzętu mają niewiele, a osobiste apteczki żołnierzy też na wiele nie starczą. Moim zdaniem wielu z tych chłopców nie dożyje zmierzchu - wyjaśnił bez zbędnych emocji. - Ale reszta z nas jest do pani dyspozycji.

Następnie oficer zaczął wyjaśniać dokładne położenie jego oddziału. Z około dwustu żołnierzy, dwudziestu było rannych, w tym kilku poważnie. Kapitan przygotował setkę żołnierzy, która miała zaatakować według planu Ery. Prócz tego kilkadziesiąt klonów miało posłużyć za dywersantów, pozorując atak od strony ulicy. Pozostali zajmą się osłoną z okien zdobytego budynku.

- Czy jest pani zadowolona?
 
Col Frost jest offline