Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2009, 20:23   #10
Solis
 
Reputacja: 1 Solis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemu
Pan de Villau wstał znużony, ledwie wyrywając się z objęć miękkiego fotela. O ileż bardziej potrzebne mu były teraz inne, czułe lecz znamionujące siłę, uroczo kanciaste i włochato ekscytujące…

Skarcił się w myśli, wszak był oficerem najlepszej straży w całym królestwie, a w zasadzie całym Arcychrześcijańskim świecie. Nie godzi się więc poddawać grzesznemu ciału. Choć mimo wszystko…

Zatopił się we wspomnieniach, kiedy to dzielili we trzech namiot w czasie manewrów nieopodal Calais, kiedy to Samuel, tak żywotny i kochliwy, zamęczał ich całymi nocami. Armand zaś…
Zły grymas wykrzywił bladą twarz ozdobioną starannie przystrzyżoną bródką i wąsikami.

Sierżant nieświadomie chodząc po komnacie, stanął w końcu pod oknem. Dokładnie w tym momencie ujrzał zsiadającą niezgrabnie, a jednocześnie z pełną gracji swobodą dziewczynę z jakimś instrumentem. Tak, kobiety potrafią być jednocześnie niezręczne i płynne w ruchach, zawsze zdumiewały go i krępowały. Pełne sprzeczności, nielogiczne, straszne…

Czas już jednak przywitać gości. Rola gospodarza wzywa.
Wyszedł na spotkanie przybyłej pary i zdawkowym powitaniem rozwiał wszelkie wątpliwości, co do zaspokojenia ciekawości. Obiecał, że wspólnie zjedzą wieczerzę, wówczas odpowie na pytania całej piątki. Rzucił dyspozycję by poinformować pozostałych o tym, że o zmroku odbędzie się spotkanie na plebanii, gdzie wielebny proboszcz sprosił wszystkich ku radzie i pokrzepieniu się skromnym posiłkiem.

Jakże niewiele czasu zostało, praktycznie już dziś powinien zebrać swych przybocznych. Patrolowanie Pikardyjskich wsi dość trudno ukryć w raportach, mimo że w porozumieniu z kapitanem de Troisvilles, oficjalnie przez 5 dni tropił spisek heretycki wrogi przyszłości monarchii. Takie wypady, półoficjalnie akceptowała każda ze stron. Czasem spotkać więc można było pobożnych Gwardzistów Kardynała, na jakiejś prowincji nurzających swe czerwone płaszcze w fontannach winnych wymiocin, szlachetnych panów Muszkieterów, elitarnie bawiących się w odległych od Paryża zamtuzach, czy wykonujących „poufne” misje dalekie od przyzwoitości, żołnierzy regularnych formacji wojennych. Póki przywileje takowe przysługiwały wszystkim, choć oczywiście tylko zasłużonym, kasa Kościoła i Króla opłacały wybryki, oraz tolerowały ten wentyl bezpieczeństwa rozładowujący nastroje wśród buńczucznych wojaków.

W oczekiwaniu wieczoru, Franciszek zamówił balię wody, w której spłukał troski i napięcia. Włożywszy czystą koszulę ze sztywnymi, bogato haftowanymi mankietami i fantazyjnym kołnierzem, kaftan z bufiastymi, rozciętymi dołem rękawami, skórzane spodnie podkreślające jego szczupłą, lecz silną sylwetkę poczuł się znacznie lepiej. Migrena minęła, pozostawało działanie.

Posłał po pięcioro gości, którzy mieli już dość czasu na przygotowania. Ojciec Alojzy Guignon nie był z pewnością osobą, z którą bywały w Wersalu oficer musiałby się liczyć, lecz wrodzona grzeczność kazała sierżantowi dotrzymywać słowa, danego nawet maluczkim.

Poza tym, klecha był diabelnie przystojny...

Plebania wyglądała dość nietypowo. Z zaciemnionej sieni wchodziło się do przestronnej sali, ze ścianami obitymi elegancką liliową draperią. Dopiero po dłuższej chwili udało się znaleźć mały krucyfiks, jakby wstydliwie ukryty wśród ksiąg na półce. Środek komnaty zajmował okazały stół o ciężkim dębowym blacie. Ekstrawagancko, bo bez żadnego obrusa, ustawiono na stole delikatne porcelanowe nakrycia, oraz gustownie cyzelowane srebrne sztućce. Woń goździków, gałki muszkatołowej, słodkawy powiew imbiru i szafranu dochodzący z głębi plebanii, mówiły, że datki mieszkańców w niewielkiej części trafiały do biskupstwa w Amiens, zasilając szczodrze przyziemne potrzeby kapłana.

Po chwili śmiałego spoglądania sobie w oczy, pasterz na łąkach owieczek Pańskich ocenił słusznie swą pozycję i zgiął kark w uniżonym ukłonie. De Villau odpowiedział skłonem głowy i wskazał księdzu fotel przy kominku, jakby to jego posiadłość nawiedzili goście.

Guignon zyskał wielce w oczach szlachcica, wyciągając z sekretarzyka pokaźnych rozmiarów butelkę. Nie jakiś gąsiorek wina, a pieczołowicie destylowany calvados, popularny na całej północy kraju. Jabłkowo-cierpki aromat otwartej butelki nastroił niemal przyjaźnie Franciszka, który pozwolił sobie na lekki uśmiech.

- Zaczekajmy na pozostałych. Jabłecznik i ogień w kominku, to najmilsze co może towarzyszyć wieczorem mężczyźnie – Sentencjonalnie zawyrokował starszy z mężczyzn.
- Takoż i niewiastę warto wliczyć w poczet dóbr właściwych mężowi po zmroku – próbował zażartować bezbożny księżulo. Dziwna bladość padła jednak na jego oblicze, oczy rozszerzyły się ze strachu, stając się niczym dwie puste studnie, kiedy po jego nietrafionym żarcie Muszkieter zgromił go wzrokiem. - Oczywiście, nie dla duchownych te zabawy. - próbował nieudolnie wybrnąć.
- Nie tłumacz mi waść, ja nie należę do żadnej kongregacji wiary, ani tez nie jestem samozwańczym inkwizytorem. Płaszcz mój też niebieski nie czerwony, więc żart taki uważam po prostu za grubiański, nie grzeszny. Wlej jeszcze calvadosu w kielichy, słyszę już jakieś poruszenia przy wejściu.

Obydwaj czujnie zwrócili oczy w stronę wejścia do komnaty.
 
__________________
Cóż lepszego może nas spotkać, niż przelanie pieśni z duszy wprost w uporządkowane nuty wielkiej symfonii opowieści?

Ostatnio edytowane przez Solis : 31-10-2009 o 09:07. Powód: edycja nazwiska
Solis jest offline