Powróciwszy do izby postanowiła wziąć się w garść i okiełznać swoją popędliwą naturę. - Spokój, tylko spokój – powtarzała sobie, chodząc po skrzypiących deskach ciemnego wnętrza.
- Cóż on sobie wyobraża? W jakiej roli? Kochanki? Przyjaciółki? Też coś, jak on śmiał, po tym co zrobił matce. Parbleu! Rzuciła się na łóżko, jednak przypominając sobie ostanie znalezisko, szybko zrezygnowała z tego udogodnienia. Słysząc znajome kroki – była wszak nader czujną – otworzyła drzwi i nakazała posługaczce przygotowanie balii z gorącą wodą i nowej zmiany pościeli.
Odczekawszy swoje, w końcu mogła zrzucić odzienie. Zupełnie naga,włożyła do kipieli ostrożnie najpierw prawą, potem lewą nogę, cały czas zastanawiając się czemuż dbałość o higienę miałaby z bezbożnością i zgorszeniem iść w parze? Przed oczami pojawiła jej się ceglana od zacietrzewienia twarz proboszcza, rzucającego z ambony gromami i rewelacjami typu „woda to grzech”, „zapomnijcie o cielesności”. Dlaczego miałaby zapominać o swoim ciele? Bardzo je lubiła, a nawet podobało jej się. Ekhm – nie tylko mi – mruknęła do siebie, rozsiadając się wygodnie w balii i przymykając oczy, by pozwolić napłynąć miłemu wspomnieniu.
Te jego zachwycone oczy i te piekielne źdźbła siana, kłujące ją dosłownie wszędzie. Z pewnością nie był najwprawniejszym z kochanków, lecz dzięki niemu nauczyła się wystarczająco, by umieć oceniać, wybierać, a przede wszystkim nie omdleć w byle jakich ramionach. On zaś nauczył się bolesnej lekcji, że ze szlachtą można sypiać, ale nie żenić się. Ona wiedziała o tym od początku, nie czuła żalu, gdy w kościele przysięgał córce młynarza i swemu nienarodzonemu jeszcze, a już widocznemu pod suknią, potomkowi.
Skończyło się. Ale to, po co tu przyjechała, dopiero się zaczynało – wróciła do rzeczywistości, w czym skwapliwie pomogła jej ostygła woda. Czując, że straciła zbyt wiele czasu na ablucje, jęła szybko się osuszać i ubierać. I wtedy właśnie dotarło do niej, że – och jakże to typowe – nie ma co na siebie włożyć – Roześmiała się z własnej kokieterii. - Na szczęście nikt tego nie usłyszał, moja droga. Trza było karocą podróżować i orszak służby, której nie masz, do twoich sukien zatrudnić. Ubawiona swoimi ciągotkami ku zadawaniu szyku, przywdziała spodnie i świeżą koszulę. Potem, chcąc przydać sobie trochę więcej kobiecości jęła układać sploty w misterną fryzurę. Ręce jej omdlewały, gdy skończyła. Już miała wychodzić, gdy zdanie nagle zmieniła. -Dość błazenady. Nie przyjechałaś się tu mizdrzyć, zresztą i do kogo? - Warczała do siebie, burząc konstrukcję na głowie. Przeczesała włosy grzebieniem i spletła je w prosty warkocz. - Tak lepiej – upewniła się, schodząc do czekającego już na nią Raula.
- Jestem, wuju – wycedziła, uśmiechając się złośliwie. - Możemy iść na plebanię, o ileś pewien, że ten święty dom nie odrzuci grzesznych gości? - pytanie raczej retoryczne, gdyż wcale nie czekała na odpowiedź, zakładając płaszcz i kierując się do stajni, gdzie czekała na nią wierna Perła.
- Jak się masz ma chérie? - pogłaskała klacz po chrapach, ignorując podążającego za nią mężczyznę.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |