Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2009, 21:24   #9
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
"Szalona" Grace Lambert, Camille do Sept Tours

Figueroia przywołał skutecznie wszystkich do porządku. Widocznie cieszył się sporym mirem wśród marynarskiej braci Port Royal. Grace pewnie nawet obiło się o uczy jego nazwisko. Widocznie pił, walczył, gwałcił, rabował, śmierdział lepiej od innych obwiesiów. Aha, ponadto miał może jeszcze lepszy statek, bo Grace słysząc o możliwości zamustrowania się do niego nastawiła uszy. Po chwili jednak, zastanawiając się nad służbą pod biuściastym rudzielcem, oklapła. Sept Tours jednak miał gdzieś całe to idiotyczne siedzenie w knajpach czekając na farta. Już Cezar, którego zapewne tylko on kojarzył wśród całej karczemnej hałastry, pisał: Jeżeli nie wszystko idzie zgodnie z planem, trzeba własnym wysiłkiem dopomóc szczęściu. „Wojna galijska” wielkiego stratega zawierała skuteczne rady zarówno wtedy, jak teraz. Miał, kurde blade, dosyć! Owszem, dalszy pobyt w Port Royal miał konkretną zaletę, mianowicie ze względu na totalny brak złota, spali na jednej kozetce. Wąskiej kozetce! Sept Tours nie miał ochoty stracić dłoni, co niewątpliwie mogłoby nastąpić, gdyby przypadkiem ręka mu się jakoś omsknęła sięgając przypadkiem zbyt głęboko do krągłości pięknej dziewczyny. Pagórki, dolinki, budyń malinowy, te sprawy etc. ... Bo bardzo spodobała mu się, ale nie wiedział, czy odwrotnie również. Wąskie łóżko teoretycznie mogło być odpowiednikiem wspólnej beczki, gdzie wzajemne tulenie się stanowiło niejako czystą konieczność.

- Niech to gęś kopnie – pomyślał. – Bardzo fajnie, jednak jeszcze chwila, nawet na tą wspólna kozetkę nie starczy. Wtedy trzeba się będzie zaciągnąć nawet na pokład tego grubego babska, szpanującego tyłkiem wielkości trzydrzwiowej szafy, albo pseudokapitana mającego tak idiotyczną minę, że goryl Gogo zakrawał przy nim na Leonarda da Vinci.
- Grace, co ty na to
?– Zapytał cicho.- Lepiej nam chyba spróbować pod tą Red Sonją, co to niby jest damą. Wprawdzie prędzej karcianą, niż jakąkolwiek inną, ale kapitanowie typu tej niewyżytej dziewicy oraz rynsztokowego moczymordy nie wzbudzają chyba niczyjego zaufania. Ponadto jeszcze trochę, a zwyczajnie zabraknie nam nawet miedziaków.

Grace prychnęła w odpowiedzi zwracając na Spet Toursa chmurne spojrzenie szarych oczu. Ale musiała się z nim zgodzić. Sakiewka z dnia na dzień robiła się coraz lżejsza. Poza tym mogłaby służyć u Figueroi. Znała tego korsarza i wiedziała, że dobrze by jej się żyło na jego statku. Poza tym widziała, że Camille ma już dość szlajania się od jednej tandetnej budy do następnej. Zwłaszcza, że te meliny stawały się z godziny na godzinę coraz bardziej tandetne.
- No dobra - zgodziła się niechętnie potrząsając z niezadowoleniem bujną grzywą jasnych włosów.- Ale jak tylko się uda, szabrujemy ten lub inny własny stateczek.
Uśmiechnęła się półgębkiem i wstała od stołu chcąc zgłosić się do załogi.

Właśnie w tym momencie do tawerny wpadła ladacznica z okrzykiem „Łapacze idą!” na ustach. I nagle na sali zapanował istny Armagedon. Ziemia się zatrzęsła się, straż się miesza, naród trwoży się, przestrasza a z niebios popłynęły pienia anielskie. W sumie nie do końca, ale blisko było. Chaos sprzed stworzenia świata był niczym przy harmiderze jaki wybuchł w Tawernie „Pod pijaną papugą” na wieść, że będzie branka.

Okno, drzwi, nagły tłok uciekających ludzi, którzy przepychali się, walili po pyskach, byle tylko dać stąd drała. Krzyki. Lepiej, niżeli podczas niedawnej bójki.
- Chcesz po łbie?
- Z drogi, łajdaku. Zabieraj te śmierdzące giczoły.
- Auuu! Moja graba! Zrobiłeś to specjalnie, zawszony kundlu.
- Parszywy drań.
- Puszczaj!
- Bo zajadę po łepetynie
!
Wojsko oraz flota Jej Królewskiej Mości nigdy nie cierpiała na nadmiar chętnych do ciężkiej oraz niebezpiecznej służby, za którą płacono drobne pensy. Obdartusi bez stałego zatrudnienia zawsze byli łakomym kąskiem werbowników. Szczególnie okręty chętnie brały wszelkich obwiesiów. Ze statku nie było jak uciekać, jeżeli zaś coś przydarzyło im się nieciekawego podczas rejsu, cóż, nie trzeba było płacić lafy. Na werbunku też niezłe pieniądze kosiła Nancy, właścicielka „Pod pijaną papugą”. Tylne wyjście było dostępne dla wszystkich … oczywiście odpowiednia taksa obowiązywała. Ale niejeden wolał zapłacić, niż wdziać czerwoną kurtę brytyjskiego fizyliera.

- Ele, ta okiennica wydaje się nie w porządku – rzucił Camille barmanowi, wskazując na nieco nadłamane drewno noszące wyraźne ślady ciosów.
- By to szlag!– Odmruknął ochryple tenże.– Rzeczywiście. Nancy będzie musiała wydać parę dublonów na wymianę. A co ci do tego?– Nagle spojrzał podejrzliwie na Sept Torusa, ale ten już nie zwracał na niego uwagi.
- Ten będzie chyba niezły.– Zwrócił się do Grace wskazując na schlanego pirata, który wcześniej chciał jej skopać jaja. Stał chwiejąc się obok nich z butelczyną wypełnioną rumem. Pewnie zwinął komuś podczas bójki.
- Postawić żagle.– Udało mu się wymamrotać, po czym znowu pociągnął zdrowego łyka. Gdyby nie wóda, która tańcowała mu pod kiepełą, nie byłby taki spokojny. Łapacze zaciągali głównie takich, jak on
- Taaaa.– Oceniła przeciągle piratka wpadając na identyczny pomysł.– Półtorej cetnara żywej wagi.- Chwyciła go za fraki z jednej strony.
- No czo ty dziefko robisz?– Zamemłał pod wykrzywionym niczym dziób nochalem.– Chczesz, żeby ciem prawdziwy meszczizna wymiendolił?
Jednakże nie zwracali na bełkot uwagi. Sept Tours schwycił go z drugiej strony.
- Powinien właściwie być nam wdzięczny. Tak obitego może nie wezmą.
- Ej, co wy chcecie zrobić
?– Wtrącił się zaniepokojony barman.– Wyrywać mi stąd! Nie słyszycie, że łapią?
- Przecież sam wspominałeś, że okiennica do wymiany
.– Przypomniał mu Camille.– Co ci więc za różnica?


Barman rzucił jeszcze jakimś tekstem, ale jego słowa zagłuszył trzask pękającego drewna. Ciśnięty przez Grace i Camille’a pirat poleciał na spotkanie uszkodzonej okiennicy. Następnie zaś przez nią. Żeby wreszcie wylądować w błocie na zewnątrz. Zamiast zaś okna widniała wielka wspaniała dziura, przy której nie było nikogo.
- Adios muchachos.– Machnął Sept Tour kapeluszem na do widzenia i razem z Grace wyskoczyli by po chwili zniknąć za najbliższym za rogiem. Dziewczyna zdążyła po drodze jeszcze kopnąć jakiegoś obwiesia, który próbował nieopatrznie złapać ją za kształtną nogę. Odcisnęła obcasik na jego nosie na tyle mocno, by usłyszeć seksowne chrupnięcie oraz melodyjny wrzask.

Werbownicy obstawieni przez pluton czerwonych kurt zbliżali się już do drzwi. Któryś z nich zauważył dwie oddalające się sylwetki, ktoś coś nawet zawrzeszczał, nadzwyczaj zabawnie żądając, żeby wrócili. Inny strzelił, jednak kula bezsensownie wystrzelona gdzieś na oślep utkwiła w odachowaniu jakiegoś kurnika budząc tylko przerażenie wśród skrzydlatego bractwa.
- Piszcie do mnie na Berdyczów, tępaki.– Splunął po drodze Camille.– Przynajmniej żarcie mieliśmy darmo.
Niewątpliwie rzeczywiście był to czysty zysk. Przy całym bajzlu mało kto myślał, żeby płacić. Poza Nancy! Ale ona wliczała takie wypadki do ogólnych kosztów prowadzenia tawerny.
- To gdzie lecimy?– Zapytał dziewczynę. Znał trochę Port Royal, ale niewątpliwie na pewno mniej, niż pomykająca obok niego piękna blondynka, której rewelacyjny wygląd mógłby doprowadzić sodomitę do natychmiastowego nawrócenia na heteroseksualną normalność.
- Jak to gdzie?- Nawet w pełnym biegu potrafiła się usmiechnąć i przewrócić oczami.- Oczywiście, że do portu!
 
Kelly jest offline