Nadeszła niezapowiedziana.
Dziewczyna brodziła już po kolana w ciepłej zupie. Patrzyła gdzieś w dal. Błądziła myślami po rubieżach fantazji. Nie mogła się skupić, zmęczona, przegrzana. Zaschło jej w ustach.
Zakradła się tuż za nią. Przysłoniła całe niebo, otuliła gwiazdy do snu. I zaczęła mruczeć. Coraz głośniej i bliżej. Aż trzasnęło tuż nad Jej głową.
Morze wzburzyło się, dostała w twarz jedną z fal. Wiatr poganiał kolejne w jej stronę. Dziewczyna otrząsnęła się i w podskokach cofnęła się na suchy piasek. Mimo że podmuchy zdawały się pochodzi z wylotu odkurzacza - zakurzone i ciepłe - przynosiły dla mokrej skóry ulgę. Oblizała wilgotne przedramię. Aż ją skręciło od słoności.
Zaczęło padać. Najpierw tak nieśmiało, jakby ktoś bał się wyjąć korek z butelki. Dziewczyna spojrzała do góry. Wtedy lunęło jak z cebra. Rozłożyła ramiona, pozwoliła wodzie spływać. Zawieszenie.
Usłyszała swój śmiech. Głośny, perlisty, deszczowy. Zaczęła kręcić się kółko. Prosząc o więcej. Ponownie rozległ się grzmot.
Nagle sobie przypomniała. Mały bał się panicznie burzy. Zostawiła go zupełnie samego, w głuchym, ciemnym domu. Ruszyła z powrotem.
Biegła w strugach wody, najpierw minęła palety z kwiatami, drzewa oliwne, winorośl, wpadła do domu, pośliznęła się na kafelkach. Udało jej się nie rozbić głowy, bo zawisła na poręczy schodów. Sandały poleciały w niezidentyfikowanym kierunku. Wskakiwała po kilka schodków na raz, doskoczyła do uchylonych drzwi pokoju Małego i zamarła.
Kap kap kap. Woda kapała z jej włosów.
Oddychała ciężko, niezdolna do decyzji.
Leżał tam. Dziecko wtulone w
Jego ciało.
Obcy.
Powinna zacząć krzyczeć? Złapać za coś ciężkiego i uderzać? Zadzwonić na policję?
Czy dziecko TAK przywiera do nieznajomych...?
W końcu poznała Go. Zbił ją z tropu zarost, niezadbane włosy, aura desperacji. Mały sypiał z albumem pod poduszką. On był na większości zdjęć.
Ojciec.
I co dalej? Pani Cagliari rozwiodła się cztery miesiące temu, odebrała wszelkie prawa rodzicielskie mężowi. Teraz pewnie jadła późną kolację ze swoim kochankiem. I co dalej?
Musiała Go obudzić. Odesłać.
- Veronica! - głos pani Cagliari rozbił się po głuchym domu. Śmiała się, droczyła ze swoim gachem. Trzasnęła drzwiami. Zapalili światło w holu. -
Veronica!
Wołała ją. A ona nadal nie wiedziała, co ma zrobić.
1...2... - Veronica! - głos pracodawczyni zbliżył się do schodów. -
Dove sei? (gdzie jesteś?) 3...4...Zamknęła oczy.
-
Si, si, gia vado. (Tak, tak, już idę.) - zdecydowanym ruchem zamknęła za sobą drzwi do pokoju Małego, który spał jak zabity w ramionach swojego
Ojca.
Szybko zeszła na dół. Na szczęście pani Cagliari wystarczyło zapewnienie, że chłopiec już śpi. Zajęła się wydawaniem poleceń.
- Jak ty wyglądasz? Przebierz się!
- Zrób nam kawy!
- Podaj ciasto!
- Włącz muzykę!
- Zabierz to!
- Podaj!
- Umyj
Coraz ciszej i ciszej.
Umysł Weroniki powoli uspokajał się, choć myśl o
Nim brzęczała między uszami jak nieznośna pszczoła.