Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2009, 18:03   #2
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Effendi ruszył z Arią w kierunku Czaszkowej Grani, intuicyjnie wybierając drogę przez knieje. Prowadził ich Buran, który co jakiś czas znikał gdzieś pośród drzew, by po chwili znów pojawić się na drodze szlachcianki i łowcy. Mężczyzna wiedział, że dotarcie na miejsce zajmie im około dwóch – trzech dni, w zależności od tego, czy Aria będzie w stanie podjąć dłuższą wędrówkę w ciągu dnia.

W końcu wyszli z lasu na rozległą, porośniętą krótką trawą polanę. Słońce chowało się właśnie za stalowo-szarymi chmurami, które nadchodząc z północy, zwiastowały deszcz. Łowca na tyle długo polował w tych lasach, przy różnej pogodzie, że potrafił z wyprzedzeniem przewidzieć aurę. Czekał ich deszcz; mieli jeszcze co najmniej kwadrans, nim niebo zapłacze rzęsistymi łzami.

Pokonywali właśnie piaszczysty trakt, by udać się w kierunku zalesionej wyżynki nieopodal, gdy zza załomu zagajnika wyjechały nagle trzy postaci. Początkowo Effendi myślał, że to jacyś maruderzy z bandy, która spaliła jego wioskę, jednak gdy nieznajomi podjechali bliżej, zobaczył, że to dwójka ludzi i krasnolud. Opancerzeni i uzbrojeni jakby jechali na jakąś wojnę. Ewentualnie z takowej wracali.

Widząc, że i tak nie mają za bardzo jak uciec i się ukryć, łowca przygotował jedynie swój łuk i poczekał, aż trójka nieznajomych zrówna się z nimi. Zmarszczył brwi, przyglądając się krewko jeźdźcom – jednym z nich była kobieta, odziana w kolczugę i skórznię. Łypała nieznacznie na swego siwego kompana, gdy cała trójka zatrzymała swe konie, by nie stratować Arii i Effendi’ego.


- Co jest, zgubiłeś się, chłopcze? – zapytał szorstkim głosem krótkowłosy mężczyzna w sile wieku. Ledwo zabliźnione rany na jego twarzy zdradzały, że miał za sobą jakąś świeżą potyczkę. – Zejdź nam z drogi, spieszymy się, do kurwy nędzy.
Effendi przyjrzał mu się. Nieznajomy mógł mieć jakieś dwa metry wzrostu, poza tym był potężnie zbudowany. Odziany w kirys i kolczugę, zdradzał wojownika zaprawionego w bojach. Znad lewego ramienia wystawała mu rękojeść miecza zakończona główką wilka. Symbolem Ulryka.
- Wybacz, panie. – zaczął łowca. – My też się spieszymy, nasza wioska właśnie została najechana przez hordę Chaosu i mamy zadanie do wykonanie.
- Zadanie, powiadasz? – zapytała blond włosa kobieta. Z tej perspektywy wyglądała Arii nie mniej atletycznie niż siwy najemnik. Mimo wszystko była ładna, na swój toporny sposób.


- Daj spokój, Wertha. Nie mamy na to czasu. – mruknął siwy.
- Zawsze mamy czas, Broch. Przynajmniej ja. – kobieta obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Poza tym nie będziesz mi mówić, co mam robić.
Zakuty w purpurową zbroję płytową krasnolud roześmiał się tylko rubasznie, kręcąc wąsa.


- Nie wiedziałem, że to Wertha teraz rządzi. – khazad trząsł się jak galareta. – Ale to pewnie przez to, żeś tak oberwał z tymi orkami, Broch.
- Zamknij się, Gorim. – siwy wielkolud odwrócił się w kierunku czarnobrodego. Chwilę później spojrzał na Effendi’ego. – No dobra, opowiedz nam co się wydarzyło. Tak się składa, że mamy doświadczenie w spotkaniach z tymi kutasami.
- To może usiądźmy pod tamtym drzewkiem. – łowca wskazał palcem niewielki dąb stojący samotnie na wyżynce po ich prawej stronie.

* * *

- No dobra, możemy wam pomóc. – powiedziała Wertha, zakładając dłonie na biodra, po wysłuchaniu opowieści łowcy.
- Nie za darmo. – wtrącił Broch.
- W chuj. – Gorim pokiwał twierdząco głową i splunął tytoniem. – Macie jakieś kosztowności przy sobie, człeczyny?
Effendi pokręcił głową.
- Nie mam nic. Cała wioska została spalona przez tych plugawców. – stwierdził, patrząc na Werthę. – Tam są moja mama i siostra, muszę je uratować.
- Jak już mówiliśmy, nic za darmo. Nie masz czym zapłacić, szukaj sobie innych frajerów. – Broch podniósł się spod drzewa i poprawił kirys.
- A mi się podoba determinacja młodego. – stwierdziła kobieta. – Gorim, pójdziesz za mną, nie? Wisisz mi przysługę, pamiętasz?
Krasnolud zaklął pod nosem, po czym znów splunął. Chyba nie podobała mu się taka perspektywa, bo skinął niechętnie głową najemniczce.
- Effi, ale z ciebie idiota – Aria prychnęła, a oczy zebranych zwróciły się w jej stronę. – Zapominasz, co mam na szyi? – zapytała, a po chwili młody łowca zrozumiał. Dziewczyna nie czekając na jego reakcję, zdjęła swój naszyjnik. Może nieco brudny od błota, ale nadal przedstawiał sobą niesamowitą wartość. Wręczyła go najemnikowi.
- Proszę, to wisior rodowy rodziny Estari. Jest więcej wart niż cały Behemsdorf – powiedziała. – Ale ty chyba sam widzisz, że nie jest to pierwsza lepsza błyskotka, nie? – zapytała. Wertha rzuciła okiem na naszyjnik i pokiwała głową.
- Zgadza się, mała ma rację – przyznała.
- Wiem, widziałem już takie błyskotki. – mruknął Broch i schował naszyjnik do torby przy swoim brzydkim wierzchowcu. Po chwili spojrzał zimno na Arię i Effendi’ego. – Macie nasze ostrza, uratujemy twoją mamę i siostrę, przy okazji wyślemy tych kutasów tam, gdzie ich miejsce.
W serce łowcy wstąpiła nowa nadzieja. Patrzył na tych najemników i wiedział, że z pewnością trafił na ludzi, którzy znają się na swej robocie. Pozostało jedynie odnaleźć obóz Chaosytów, co na chwilę obecną wydawało się być najmniejszym problemem.
- Jestem głodna jak wilk. – mruknęła Aria. Buran słysząc to, podniósł łeb i spojrzał się na nią zaciekawiony. – Co się tak patrzysz? Nie o tobie mowa, kudłaty – prychnęła na niego. Wilk jeszcze przez chwilę się jej przyglądał, po czym położył łeb na przednich łapach i tylko od czasu do czasu łypał okiem na zebranych.
- Dobra, zrobimy przerwę na prowiant, a potem ruszamy. Nam też przyda się odpoczynek. – najemnik sięgnął do plecaka i wyjął z niego kawałek suszonego mięsa, którym podzielił się z resztą. – Gorim, jak zjesz, przejdź się po okolicy i sprawdź czy jest czysto. – chwilę później Broch przeniósł wzrok na Effendi’ego. – Masz jakiś plan, Młody? Chyba znasz te tereny lepiej niż my.
- Mam. – pokiwał głową. – Niedaleko stąd jest chata starego Douglasa. Albiończyk przyjechał tu kilkanaście lat temu i podobno wyczyniał jakieś plugawe rytuały, dlatego wioskowi go wygnali. Przeniósł się więc do lasu, a po jakimś czasie po prostu zniknął. Mówią że po zmroku tam straszy, ale taką grupą nie powinniśmy się chyba bać tam nocować.
- Jest mało rzeczy, których się boimy, chłopcze. – powiedziała Wertha, biorąc kęs mięsa. – A zwłaszcza plotek rozpuszczanych przez jakichś trzęsących portkami wieśniaków.
- Aye. – potwierdził krasnolud. – Jeśli będzie tam jakieś gówno, to i tak damy sobie z nim radę. To nas się boją, a nie my ich. – roześmiał się gardłowo.
- Miło – rzuciła Aria. – Ale ja bynajmniej nie mam zamiaru spać w jakiejś nawiedzonej chacie. I ja się jak najbardziej boję – dodała, marszcząc gniewnie brwi i patrząc się na Effendi’ego z wyrzutem. Jakby to wszystko, a zwłaszcza ta chatka, to była jego wina. Jak zwykle…
- Ej, nie patrz tak na mnie. – mruknął Effendi. – Lepiej spać pod dachem jakiejś ‘ponoć’ nawiedzonej chaty, niż pod gołym niebem. Zwłaszcza, że zbiera się na deszcz.
- Deszcz? – zapytała dziewczyna. – Jakbyś nie zauważył, to pogodę mamy całkiem ładną.

Łowca wskazał jej na dość pokaźną, szarą chmurę, ale ona tylko machnęła ręką. Chłopak westchnął zrezygnowany i usłyszał, jak trójka najemników śmieje się cicho pod nosem. Zjedli kolację, po czym khazad udał się na mały rekonesans. Wrócił po chwili, zdając raport Brochowi, a z nieba posypały się pierwsze, grube krople deszczu.
- Wykrakałeś. – rzuciła Aria.
- Nie, po prostu znam się na pogodzie.
- Koniec pierdolenia, zbieramy się. – zarządził Broch ucinając ich rozmowę. Effendi jechał wraz z Werthaną, Aria usadziła tyłek w siodle Brocha.
Nie czekając dłużej, spięli konie i ruszyli poprzez las.
 
Ouzaru jest offline