Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2009, 15:47   #3
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Padał deszcz, a las zdawał się być wszędzie taki sam — wszędzie ponure, ociekające kroplami wody drzewa — nigdzie nie widzieli jego krańca. Pod splątanymi gałęziami robiło się coraz ciemniej, właśnie zapadał ponury zmierzch; gliniastą dróżkę po której jechali, pokrywały czarne po zimie liście.

Zerwał się lekki wiatr. Szeleścił głośno gałęziami, strząsając z nich chmury srebrzystych kropel. Drzewa z obu stron dróżki rozstąpiły się nagle, ukazując niewielką polanę porośniętą krzewami o czerwono-zielonych liściach. Na środku otoczonej zewsząd drzewami przestrzeni stała stara, rozpadająca się rudera.


- To chata Douglasa. – powiedział Effendi.
- No i kurwa dobrze, bo mam już dosyć tych pierdolonych lasów. – Gorim splunął ostro zieloną flegmą. – Chodźmy do środka, mam ochotę się napić.

We wnętrzu rudery panowała absolutna cisza. Przekraczając próg zobaczyli pogrążoną w półmroku dużą sień o zbutwiałej podłodze. Wolno, posuwając się z plecami przy ścianie, wkroczyli do środka. Łowca zajrzał do izby z lewej. Duża komnata z piecem—chyba kuchnia. Wszedł tam i zlustrował wszystko uważnym spojrzeniem. Wchodzący za nim zobaczyli zniszczoną ławę, resztki włosianych okryć, kilka starych mis i poszczerbiony kociołek. Piec zdawał się być wciąż zdatny do użytku. Effendi odwrócił się i chciał zaproponować, by w nim napalić, ale zamilkł, nie widząc nigdzie Arii. Zamrugał oczami ze zdziwienia, po czym przepchnął się między najemnikami. Tak jak przypuszczał, dziewczyna stała przed drzwiami, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno chce wejść do środka chatki.
- Odbiło ci? – Effendi warknął na nią. – Nie widzisz, że leje? Chcesz się przeziębić? Jeszcze tylko tego nam brakuje do pełni szczęścia… - mruknął i odchylił lewe biodro, by przepuścić Arię.
- Jesteś pewien, że tam jest bezpiecznie? – zapytała szczękając zębami. – Ja nie chcę spać w nawiedzonym domu…
- Na pewno bezpieczniej niż w lesie – odpowiedział, patrząc na tonące w mroku drzewa. Wzdrygnął się, przypominając sobie opowieści ojca o lichu budzącym się po zmroku. – Wolisz zostać na dworze razem ze wszystkimi dzikimi zwierzętami? – zapytał, uśmiechając się ironicznie.
- No… ja…
- Tak właśnie myślałem. – skwitował i poczekał, aż dziewczyna minie go w drzwiach.
- Przydałaby mi się kąpiel – westchnęła cicho.
- Będziesz musiała z tym poczekać – odpowiedział, marszcząc brwi. – Poza tym im bardziej będziesz śmierdzieć, tym mniej będziemy wzbudzać podejrzeń na szlaku. – Za plecami łowcy Broch roześmiał się gromko, a krasnolud aż zakrztusił.
- Bardzo śmieszne… - mruknęła szlachcianka, mordując mężczyzn wzrokiem. – Ale tu zimno. I wilgotno. Co tak śmierdzi?
- Ty? – rzuciła niemniej rozbawiona Wertha. Gdy weszli do środka, główną izbę rozświetlał żółty blask bijący od rozpalonego już pieca i dwóch latarenek, które właśnie zapalił khazad.

Aria rozejrzała się, w świetle kaganków nie wyglądało to aż tak tragicznie. Na ścianach wisiały zakurzone trofea różnych zwierząt, a podłogę przykrywał skołtuniony dywan o wyblakłej zielonej barwie. W jednym miejscu był odsłonięty i właśnie tam podeszła zaciekawiona szlachcianka. Wskazała palcem na zejście do piwnicy, przepasane łańcuchami o grubych ogniwach i spiętych potężną kłódką.
- A to co? – zapytała, łapiąc przechodzącego Effendi’ego za rękaw.
- Pewnie zamknięte, żeby trzymać zombie w piwnicy. Nikt nie lubi, jak się takie rozlezą po chałupie – mruknął poważnie krasnolud. – No w każdym razie ty, Wertha, nie lubisz, nie?
- Aye – odparła najemniczka znad swoich tobołków, zajęta czymś.
- Przestańcie pierdolić! Młoda gotowa nam zejść – przystopował ich Broch i wyjrzał przez okno.
Rzeczywiście, Aria lekko pobladła i jakby nogi się pod nią ugięły. Dyskretnie odsunęła się od wejścia do piwnicy i za wszelką cenę starała się nie patrzeć w tamtym kierunku. Effendi starał się ukryć uśmiech rozbawienia, ale sam także nie czuł się tutaj zbyt pewnie. Ludzie w wiosce wielokrotnie mówili, że coś tutaj straszy, a teraz, zerkając w stronę zamkniętej piwnicy, młody łowca zaczął mieć własne obawy.
- A może Gorim ma rację. – rzucił Effendi. – W końcu, po co ktoś miałby spinać wejście do piwnicy łańcuchami? I to takimi grubymi?
- Pierdolisz, synu. Za dużo się nasłuchałeś tych wioskowych pierdół – mruknął czarnobrody, dłubiąc sobie czymś w zębach.
- Wertha, gotujesz – stwierdził Broch – a młoda ci pomaga.
- CO?! – oburzyła się rosła kobieta, ale najemnik jej nie słuchał.
- Ja biorę pierwszą wartę, potem Effendi, Wertha i na końcu Gorim. Naszej delikatnej panienki nie będziemy kłopotać – zaczął wydawać polecenia. – Zmywamy się o świcie, każdy niech ma oczy i uszy szeroko otwarte. W taką noc może się zdarzyć wszystko i lepiej, żebyście byli na to przygotowani.
- Wszystko? – zapytała Aria. Nie brzmiało to dla niej zbyt pocieszająco.
- Gotować? Czemu znowu ja? – dopytywała się Wertha, ale Broch ją olał.
- Wszystko, dzieweczko, wszystko. O, Broch, pamiętasz wtedy w Blutdorfie? – khazad przypomniał dowódcy. – Tamta banda nieumarłych była wyjątkowo paskudna, też wyleźli nam z piwnicy! Normalnie jedna z tych niewiast była podobna do twojej mamusi. Ale jej z mordy…
- A ty byś nie chciał wpierdol dostać? – zapytał ponuro Broch, karcąc długobrodego wzrokiem.
- A za co?
- A za pierdolenie… To powinno być karalne.
- Ale Gorim ma rację, naprawdę była podobna do twojej mamusi, Broch – stwierdziła Wertha, wyjmując niewielki kociołek z tobołka. – Cholera, czemu to zawsze JA muszę gotować?
- Bo tylko ty jesteś BABĄ w tym zacnym oddziale? – zapytał ironicznie Gorim.
- A ja nie umiem gotować – rzuciła cicho Aria, co ucięło całą dalszą rozmowę. Effendi patrzył się na nowych towarzyszy zaskoczony, że jeszcze sobie nie dają po mordach. Zapadła niezręczna cisza, kiedy wszyscy spoglądali zaskoczeni na szlachciankę, tylko łowca wydawał się nie być zdziwiony. Krople deszczu uderzały w dach i okiennice, co jakiś czas dało się słyszeć kapanie wody i zawodzenie wiatru, który przyprawiał Arię o ciarki na plecach.
- Żeś sobie kobitę znalazł, człeczyno – Gorim pokręcił głową i łyknął z butelki. – Taka z niej gosposia jak z mysiego dupska worek na zboże – stwierdził, podając mu trunek. – Masz, łyknij sobie, bo niemrawo wyglądasz. Tylko uważaj – dodał, gdy łowca pociągnął łyk – kurewsko mocne…
Effendi pożałował i obiecał sobie, że już nigdy nie napije się od krasnoluda. Z ledwością łapał powietrze, a oczy zaczerwieniły się i zaszły łzami.
- Patrz, od razu zdrowych kolorków nabrałeś. – khazad zaśmiał się gromko. – Oddaj to. Wy, człeczyny, nie potraficie pić takich zacnych trunków. Zawsze płaczecie, jakby wam jaja ucinali.
- Bo to całkiem podobne uczucie. – wypalił Effendi, szukając wzrokiem swojego bukłaka z wodą i ocierając oczy rękawem.
Kilka minut później Wertha przygotowała gęstą zupę, składającą się z wszystkiego co miała w torbie. Jak na pozornie osobę, która nie umiała gotować, wyszło całkiem nieźle doprawione i smaczne. Świadczyć mógł o tym żołądek khazada, który pochłonął cztery miski zupy i cały bochen chleba. I prosił o jeszcze.

W końcu, zmęczeni atrakcjami dnia, wędrowcy ułożyli się do snu, natomiast Broch zaryglował drzwi i z mieczem w dłoni objął pierwszą wartę. Aria zajęła zakurzone łóżko, a pozostali rozłożyli się przy buchającym żarem piecu. Barczysty najemnik osiadł na niewielkim taborecie, obserwując, jak jego starzy i nowi towarzysze odpływają do królestwa snów. Jedynie Aria wierciła się niespokojnie, zerkając co jakiś czas w stronę piwnicy, jednak uspokojona obecnością czuwającego nad nimi Brocha, w końcu i ona oddała się Morr’owi.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline