Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2009, 14:04   #4
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Wrzucam ja, ale post w całości napisany przez Serge'a

Noc przebiegała w spokojnej atmosferze. Około północy zerwał się silniejszy wiatr, zawodząc złowieszczo między spróchniałymi deskami starej chaty. W niedługim czasie dołączył do niego rzęsisty deszcz, a płaczące niebo rozbijało swe łzy na brudnych okiennicach. Wertha i Effendi spali, Gorim mruczał coś przez sen w khazalidzie, a Aria rzucała się z boku na bok. Piec zaczynał już stygnąć, więc najemnik podniósł się z siedziska i ruszył, by do niego dorzucić. I wtedy wydarzyło się coś niesamowitego.


Łeb wiszącego na ścianie przy wyjściu jelenia przekręcił się nagle patrząc na Brocha, a potem na pozostałych. Rogacz parsknął przeraźliwym, nieziemskim śmiechem, tak, że aż zjeżyły im się włosy na plecach. Wszyscy poderwali się na równe nogi. Chwilę później do jelenia dołączyła reszta zwierząt, które śmiejąc się szaleńczo, zamieniły cały dom w kakofonię paskudnych dźwięków. Cała piątka stała zamurowana, patrząc na to, jak martwe zwierzęta nagle ożyły. Gorim chwycił za swój topór, Broch obnażył miecz. Aria wrzasnęła, zatykając uszy i siadając pod ścianą. Buran warczał gotując się do ataku.
- Co do kurwy? – khazad spojrzał pytająco na Werthę.
- Pojęcia nie mam. – kobieta pokiwała głową patrząc na śmiejącego się rogacza. Wydawała się być bardziej zafascynowana tym, co widzi, niż przestraszona. – Najwidoczniej ta chałupa jednak jest nawiedzona.
- Chodźmy stąd, jak najszybciej! – wrzasnęła Aria, wciąż zasłaniając uszy dłońmi. – Nie wytrzymam dłużej tego śmiechu!!!
- Nigdzie się nie ruszamy! – warknął szorstko Broch. – To tylko jakieś głupie sztuczki. Jeśli ktoś myśli, że się przestraszymy, to się kurwa grubo myli!

Śmiech zwierząt nagle się uciął. Cała chata pogrążyła się w nienaturalnej ciszy. Przez chwilę wydawało im się, że nie słychać było nawet kropel deszczu dzwoniących o szyby. Effendi patrzył po towarzyszach zerkając co chwila na wiszące wysoko trofea zwierząt, które teraz wyglądały tak jak wcześniej, gdy tutaj dotarli. Żadnych dziwnych odgłosów, żadnych ruchów – zwykłe wyprawione łby.
- Jestem za tym, żeby jednak się stąd wynieść. – przeszył go dreszcz.
- Pojebało cię, młody? Gdzie się zamierzasz włóczyć w taką pogodę? – khazad prychnął i dodał pod nosem jakieś przekleństwo.
- Effendi ma rację, tutaj straszy! – dorzuciła Aria.
- I co z tego? Jakoś nie widzę, żeby śmiech tych zwierzątek zrobił nam jakąś krzywdę. – Broch obrzucił ją zimnym spojrzeniem.
- Kładźcie się spać, rano wyruszamy. – rzuciła Wertha. – Effendi, twoja kolej na wartę. Broch, spać. Nie będziemy o tym dyskutować.

Gdy mięli zamienić się z Brochem miejscami, nagle łańcuchy spowijające wejście do piwnicy poruszyły się, wydając cierpki, metaliczny odgłos. Jakaś nieziemska siła zerwała kłódkę, a zmurszała, drewniana płyta uniosła się do góry odkrywając ukryte w ciemnościach zejście w dół. Dla podenerwowanej Arii to było za wiele – szlachcianka krzyknęła, po czym otworzyła drzwi i zniknęła w mroku nocy.
- Głupia dziewucha! – mruknęła Wertha i rzuciła się za nią, wybiegając w deszcz.
Effendi chciał pobiec za nimi, jednak silny uścisk Brocha powstrzymał go przed tą decyzją.
- A ty, kurwa, gdzie się wybierasz? Wertha ją przyprowadzi. Ma swoje sposoby…

Młody łowca nie zwracał już uwagi na słowa siwego najemnika, gdyż to, co przed sobą ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Nad wejściem do piwnicy unosiła się bowiem niematerialna, jakby stworzona z mlecznego dymu postać. Broch i Gorim również ją ujrzeli. Biło od niej zimno i bladość, z trudem można było dostrzec w niej kształty człowieka. Wyglądała jakby płynęła w powietrzu, gdy zbliżyła się do Effendi’ego.

- Pomóóóżcieeee miiiiii… - zjawa odezwała się nagle, a z jej głosu bił ból i rozpacz.

Łowca zamarł, tak samo jak Broch i Gorim. Chwilę potem w drzwiach pojawiła się Wertha wraz z Arią. Odciśnięte na policzku dziewczyny cztery palce świadczyły o tym, że rosła najemniczka nie była zbyt miła, gdy ją dopadła. Szlachcianka łypała wrogo na Werthę, jednak gdy tylko dostrzegła unoszącą się nad piwnicą zjawę, krzyknęła, po czym osunęła się na podłogę nieprzytomna.

- Pooomóóóżcie miii… - duch ponowił swe zawodzenie.
- Jak mamy ci pomóc? – jako pierwszy odezwał się Broch. Mimo iż jego głos nadal był pewny i donośny, czuć było w nim jakąś nutkę niepewności. Gorim nerwowo ściskał stylisko swego topora. Effendi stwierdził, że i tak nic by tą siekierką nie wskórał przeciwko duchowi.

- Zejdźcie w dół. – niematerialną dłonią wskazał na zejście do piwnicy. – Jestem Alexander Douglas… Tam leżą moje kości, nie pogrzebane, nie poświęcone… Banici mnie zabili i zostawili poćwiartowane ciało w piwnicy… Wracam co noc by znaleźć kogoś, kto wreszcie odeśle mnie do Pana Morra i przyniesie ukojenie moim cierpieniom… Zejdźcie w dół…

Uciął, a jego duch rozpłynął się nagle znikając w mroku piwnicy. Łowca spojrzał w kierunku Arii.
- Wertha, proszę, zajmij się nią. – uśmiechnął się do niej, gdy skinęła mu głową. Sam postąpił krok do przodu, by zanurzyć się w ciemnościach piwnicy. Zatrzymała go dłoń Brocha zaciskająca się na jego ramieniu.
- Ostrożnie, Młody, to może być pułapka. – bladoniebieskie oczy najemnika nie zdradzały żadnych uczuć.
- Ten człowiek… czy cokolwiek, potrzebuje naszej pomocy. Nie zamierzam zostawić tak tej sprawy. Więc z łaski swojej zabierz łapę, Broch. – Effendi spojrzał hardo na barczystego najemnika. – Chyba każdy w tym pokoju wie, co to znaczy prawdziwy wewnętrzny ból, nie? Ja przeżyłem go niedawno, widząc jak płonie moja wioska. Wolę sobie nie wyobrażać, co czuje dusza tego umęczonego człowieka.
- Podoba mi się twoja odwaga, człeczyno. – rzucił Gorim ważąc topór w dłoni.
- Żadna odwaga, krasnoludzie. Po prostu nie chcę, by nadal cierpiał. – rzucił Effendi wyrywając się spod uścisku Brocha. – Buran, noga! – jakby na zawołanie, rosły wilk znalazł się obok łowcy towarzysząc mu w dalszej drodze.

- Weź to z sobą, człeczyno. – Gorim podał mu latarnię. – I wracaj w jednym kawałku. Powodzenia!
- Spokojnie, nie boję się. – stwierdził mężczyzna, choć chyba nie był zupełnie szczery. By odegnać od siebie złe myśli, skoncentrował wzrok na szlachciance. – Ocućcie Arię, wracam niedługo. Idziesz ze mną, Broch? – spojrzał na siwego.
- Nie płacą mi za ratowanie duchów, synku.
- W porządku! - warknął łowca, po czym zniknął w piwnicznej dziurze wraz ze swym zwierzęcym przyjacielem.

* * *

Schody prowadzące w dół niepokojąco trzeszczały, gdy młody łowca stawiał na nich kolejne kroki. Powietrze zmieniło diametralnie swój skład – o ile na górze pachniało lasem i wiatrem, o tyle tutaj było ciężkie i wilgotne, przypominające łowcy wykopane groby. Wzdrygnął się nieco, mając przed oczami wizję zakopywanej przez grabarza mogiły w której leżał i szybko odrzucił te myśli. Gdy znalazł się na dole, rozejrzał się, dobywając swego sztyletu – piwnica zdawała się być dużo większa, niż sobie to wyobrażał. A może to tylko mrok działał tak na jego podświadomość? Podniósł otrzymaną od krasnoluda latarnię i ruszył powoli przed siebie. Światło niewielkiej latarenki nie dawało zbyt dużego pola widzenia, a każdy przedmiot pozostawiony w zawalonym pomieszczeniu przypominał młodemu wieśniakowi potwora, który czaił się na niego w mroku. Odruchowo spojrzał na Burana – wilk zdawał się być spokojny, jedynie nadstawiał uszu, jakby czegoś oczekiwał.

Im posuwał się głębiej, tym powietrze stawało się bardziej zatęchłe i ziemiste. Effendi w pewnej chwili pożałował, że wyruszył sam na poszukiwania kości – ktoś taki jak Broch z pewnością by mu się teraz przydał. Nagle odwrócił się, słysząc jakiś ruch pośród poukładanych na spowitych pajęczyną półkach glinianych garnków. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył ogon uciekającego, piszczącego szczura. Minął rozwieszone na kilku kołkach podziurawione poszewki i znalazł się przy drzwiach prowadzących w głąb kompleksu. Serce waliło mu jak opętane, gdy nacisnął na klamkę i przekroczył próg, oświetlając sobie drogę latarnią.

* * *

- Młody ma ikrę, co nie, Broch? – Gorim odłożył topór. – Trochę mi ciebie przypomina z dawnych lat.
- Pierdolisz. – uciął najemnik. – Myślisz, że ja bym sobie nie poradził z jakimś duchem?
- Tego nie powiedziałem. – khazad pokręcił głową. – Ale poszedł tam sam. Człeczyna ma jaja, nie sądzisz? – Gorim splunął czarną flegmą.
- Może. – Broch wyjrzał przez okno, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na to, co mówi khazad.
- ‘Może, może’… zawsze taki byłeś… - podsumował czarnobrody. – Jak na tak młodego szczeniaka trzeba przyznać, że daje radę i chuj. Ja się miałem rzucić z toporem na tego całego ducha. Kurwa, żeby moi z klanu usłyszeli tę historię.
- Pewnie będą mieć okazję, Gorim. – rzuciła Wertha.
- W chuj. – odparł khazad. – Jak tylko dotrę do Karak Azgal. Przy was to jest trochę ciężkie do zrobienia, człeczyny. Ale cieszę się, że mam was za towarzyszy, a nie te pizdy elfy. Wtedy to bym kurwa nie zdzierżył. Co to są za cioty w ogóle… - krasnolud pokręcił głową.
- Nie każdy elf to ciota, Gorim. – rzucił Broch, zainteresowany tym, co dzieje się na zewnątrz.
- W dziurce od chuja to mam, Broch. Dla mnie to są cipki i nic więcej.
- Jakbyś poznał mojego znajomego Falandara, to byś zmienił zdanie, Gor. – rzucił beznamiętnie Broch.
- Nie ma kurwa mowy. Elf to elf, pizda do jebania i ot co! – Gorim splunął.
- Za dużo się nasłuchałeś tych swoich braci, co pierdolą, że elfy to cioty.
- A co, masz z tym problem? – khazad podniósł się do pionu.
- Chyba ty, mój krasnoludzki przyjacielu. – Broch uśmiechnął się lekko. – Po prostu wszędzie są wyjątki od reguły. Falandar taki jest.
- Pierdolisz, jakbyś go wielbił. Nie znałem cię od tej strony, Werner.
Broch spojrzał na niego spokojnym wzrokiem.
- Jestem obiektywny, Gorim. Założymy się, że jakbyście się starli to byś miał z nim problemy?
- Pierdolisz i tyle. – warknął khazad. – Jeszcze kiedyś ci pokażę, co znaczy stal ‘Kruszących Kamień’. Oby Grimnir mi dał szansę spotkać się z tą elficką ciotą.
- Nie, Gorim. Oby Grimnir nie dał ci takiej szansy. – stwierdził Broch patrząc przez okno.
- Ze wszystkich popierdolonych…
Khazad nie dokończył, przystopowany podniesioną dłonią Brocha. Tarczownik wiedział, co to oznacza. Dobył w mgnieniu oka swoją tarczę, Wertha poderwała swój miecz.
 
Ouzaru jest offline