Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2009, 18:50   #3
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Blaise z trudem uniósł owiniętą przesiąkniętymi krwią bandażami, głowę i rozejrzał się wokół. W czasie kiedy spał w izbie zrobiło się dosyć tłoczno. Obudziły go krzyki jakiegoś starca, który w transie wieszczył nadejście śmierci i zagłady. „Gdyby wieszczył mi to wczoraj to bym mu nie uwierzył. Ale dzisiaj to zupełnie inna sprawa. Tam w lesie ledwo uniknąłem śmierci. Inni zginęli”. Po raz kolejny stanęła mu przed oczami scena potyczki ze zwierzoludźmi.

***
Wjechali na polankę tonącą w śniegu. Niewielki skrawek terenu, nie porośnięty przez drzewa i krzaki. Przed sobą słyszeli odgłosy przedzierających się przez gąszcz wrogów. Po chwili dostrzegli ich. Grupa nie była duża, liczyła może piętnastu osobników. Wszyscy rogaci i pokryci futrem. W łapach trzymali wielkie topory i maczugi.
- Zwierzoludzie – syknął Albert. – Sigmarze, miej nas w opiece...
Świsnęły bełty wystrzelone przez piątaków. Zwierzoludzie ryknęli i ruszyli pędem w stronę polanki. Blaise pochylił kopię i ponaglił konia do galopu.

Z impetem przebił pierwszego przeciwnika. Kolejnych stratował. Wypuścił nieprzydatną już kopię i sięgnął po miecz. Tuż obok niego zwijał się Jacen. Nieco z tyłu pozostali. Zwierzoludzie otaczali ich ze wszystkich stron. Z honorową walką nie miało to wiele wspólnego. W pewnym momencie poczuł jak Vent pada pod nim. Wysunął nogi ze strzemion i ześlizgnał się z siodła. W tym momencie dostał. Cios potężne topora zerwał mu naramiennik. Tarczą przywalił stworowi w zwierzęcy ryj. Trysnęła krew. Poprawił mieczem. Za sobą słyszał krzyki. Ludzkie krzyki. Jego towarzysze ginęli. Jacen odwrócił się i skoczył na pomoc dziewczynie. Kosztowało go to życie. Jeden z zwierzoludzi ciosem topora na długim stylisku rozorał mu plecy. Z jękiem Jacen de Breville osunął się z konia na czerwony od krwi śnieg.

Śmierć przyjaciela dodała mu sił. Skosił kolejnego zwierzoczłeka. Następnemu przebił gardło sztychem. Stanął nad ciałem Jacena i odpędzał się od nacierających wrogów. Był sam. Ręce bolały od machania mieczem i wstrząsów druzgotanej tarczy. Dosięgnął go kolejny cios, tym razem w udo. Opadł na jedno kolano zasłaniając się tarczą. Ryczący zwierzoludzie byli tuż nad nim.
***

Wszyscy należący do jego małego oddziału zginęli zarżnięci przez zwierzoludzi. On przeżył, cudem uratowany w ostatnim momencie, przez nieznanych mu żołnierzy, którzy potem zostawili go w forcie.
Ostrożnie podniósł się z cuchnącego siennika, na którym leżał. Głowa bolała niemiłosiernie, podobnie jak rozorane ostrzem ramię.

- Nic to. To tylko zadraśnięcia – mruknął do siebie, czym przyciągnął spojrzenia siedzących blisko niego osób. Zignorował ich. Wyglądali na sparaliżowanych strachem wieśniaków, którzy nie potrafili z honorem stanąć do walki. W obliczu wroga podkulali ogon i uciekali, byle dalej. I do tego oczekiwali, że będzie się ich bronić. A takiego! Miał nieco inne priorytety w życiu. Potrzebował sławy. Sławy i pieniędzy. Ale nie dla samego ich posiadania. Tam, za górami, czekała na niego jego ukochana księżniczka. Jego Eloise! Na samą myśl o jej licu, nadzieja wstąpiła w serce Blaise’a. Westchnął i podpierając się mieczem, ruszył ku wyjściu z budynku. Potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza.

Stanął na progu i zmrużył oczy, w świetle zachodzącego już słońca. Przed nim roztaczał się szeroki widok, na ponoć jeden z najdziwniejszych i najstraszniejszych lasów tego kraju. Las Cieni. Teraz skąpany w pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca, sprawiał całkiem miłe wrażenie. „Pozory mylą... Niech tylko dojdę do siebie to tam wyruszę” – pomyślał. „Tam czeka na mnie sława. Przyłączę się do jakiejś kompani i razem ruszymy bić zwierzoludzi i mutantów. Imię Blaise’a Rolanda d’Lacoleur-Montforta będzie znane w całym Imperium i poza jego granicami!”. Wzniósł miecz i pogroził wyimaginowanym wrogom.

- Dostaniecie za swoje! Za Jacena i pozostałych! Jakem d’Lancoleur-Montfort!
Zakręciło mu się w głowie i niemal upadł na ziemię. W ostatnim momencie chwycił się grubej, drewnianej framugi drzwi i powoli, ciężko dysząc wrócił do cuchnącego wnętrza.
 
xeper jest offline