Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2009, 20:31   #5
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Krasnolud przylgnął do okna, rozglądając się dokładnie. W mroku nocy dostrzegł kilka migoczących punkcików przemykających między drzewami. Naliczył co najmniej siedem, po czym spojrzał na Brocha.
- Jak myślisz, Wern, będzie bitka?
- Nie wiem. Może to jacyś maruderzy z tej bandy, o której mówił Effendi. – rzucił najemnik dobywając miecza. – Albo zwiad. Ulryk da, a się przekonamy.
- Pewnie już nas zauważyli, tak jak my ich. – dodała Wertha, poprawiając kolczugę. – W nocy nietrudno dostrzec światło, nawet w lesie. Pewnie po nas idą.
Spojrzała na nieprzytomną Arię, po czym wzięła ją na plecy i zniosła do piwnicy, zostawiając przy schodach. Chwilę później wróciła do towarzyszy.
- Po co żeś to zrobiła? – zapytał krasnolud.
- Nie będzie mi się plątać pod nogami, jak przyjdzie walczyć. – odparła najemniczka. – Jeszcze by w łeb zarobiła przypadkiem. A tak powinna być bezpieczna. W miarę…

Migoczące w oddali punkty zbliżały się. Niekiedy ustawiały się w jednym szeregu, innym razem zupełnie bez ładu i składu przemykały między drzewami. Broch nie zwracając na nie większej uwagi chwycił za swą ciężką kuszę piechoty. Zagrały twarde mięśnie najemnika, cięciwa została napięta, a na nią powędrował bełt. Po chwili podał ją towarzyszce.
- Stań z tym naprzeciwko drzwi, jak wejdzie przez nie jakieś ścierwo, to wal. Gorim, ty przy samym wejściu. Wertha zdmuchnie pierwszego, ty zajmiesz się kolejnym, który wbiegnie. – wydał polecenia, a krasnolud z uśmiechem zadowolenia ustawił się przy drzwiach. – Jeśli przyjdą do chatki by nas zabić, tutaj mamy przewagę. Chyba że będą chcieli nas spalić.
- Nie kracz, Broch. – powiedziała najemniczka, przygotowując kuszę.
- To się nazywa przewidywanie ruchów przeciwnika, skarbie. – uśmiechnął się lekko, unosząc miecz. – Ja stanę z boku, jak coś się przedrze, będzie miało nieprzyjemność mnie poznać.
Trójka najemników ustawiła się, gotowa do walki, wyczekując, aż nocni goście pojawią się w progu chaty starego Douglasa. Towarzyszył im rzęsisty deszcz, grający swą smutną melodię na szybach i parapetach.

* * *

Effendi otworzył drzwi i przyświecił sobie latarnią. Dostrzegł sterty porozrzucanych papierów, jakiś stary, pokryty pajęczyną stół, ustawiony na środku pomieszczenia i kilka spróchniałych regałów. To chyba musiał być jakiś schowek, choć teraz wyglądał raczej na pobojowisko. Behemsdorfczyk przekroczył próg pokoju i zerknął na ubabrane krwią karty pergaminu – wszystkie zawierały jakieś rysunki przedstawiające niebo, dziwne symbole oraz zapiski świadczące o obserwacji słońca i dwóch księżyców. Młody łowca przerzucając kolejne dokumenty utwierdzał się w przekonaniu, że stary albiończyk musiał być jakimś badaczem gwiazd, czy kimś w tym rodzaju. Ciemni wieśniacy rozumowali błędnie jego bohomazy rysowane na kartkach i przez to najwyraźniej wypędzili go z wioski. Effendi podziękował w duchu matce za to, że nauczyła go czytać; on przynajmniej rozumiał nad czym pracował stary Douglas i stwierdził, że ciemnota wioskowych naprawdę okazywała się problemem.

Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, rzucając na niego nieco światła. W kącie dostrzegł leżące pod stertą kurzu i pajęczyn resztki ciała Douglasa, a po chwili zbliżył się powoli, zerkając na szkielet. Ze zmurszałych kości wypełzały małe, białe robaki, w świetle latarni mignęły mu ślepia tłustego szczura, który zniknął po chwili w mroku piwnicy. Effendi wzdrygnął się i skrzywił, po chwili jednak wśród śmieci odnalazł śmierdzący wilgocią lniany worek i zaczął wrzucać resztki ciała do środka. Kurz, który unosił się podczas tej czynności kręcił go w nosie i szczypał w oczy. W końcu młody łowca podniósł się do pionu, zarzucił sobie worek na plecy i ruszył w drogę powrotną. Chwilę później stanął jednak, przełykając głośno ślinę i nasłuchując – dałby głowę, że słyszał jakiś wzmożony ruch na górze. Nie zastanawiając się długo, ruszył czym prędzej w stronę schodów.

* * *

Bełt przeszył powietrze trafiając prosto w futrzany tors pierwszego zwierzoczłeka, który przekroczył próg chałupy. Koziogłowy zawył z bólu, po czym wypadł z chaty odrzucony impetem uderzenia. Kilka kolejnych złowieszczo wyglądających sylwetek poruszyło się na zewnątrz i nim Wertha odrzuciła kuszę, jeden ze stworów z wielkimi mackami zamiast rąk i owczą głową wdarł się do chaty, przeskakując martwego towarzysza. Jakież było jego zdziwienie, gdy dostrzegł wyszczerzonego w uśmiechu krasnoluda, który stojąc tuż obok wejścia, opuścił trzymany nad głową topór dosłownie odcinając bestii łeb. Bryzgnęła krew, a głowa stwora potoczyła się po mokrych schodach prowadzących do chaty.

Nie czekając, aż grupka zwierzoludzi wedrze się do środka, trójka najemników wyskoczyła w deszcz z okrzykami bojowymi na ustach. Pierwszy Gorim, który zasłaniając się swą tarczą siekł toporem na lewo i prawo odcinając członki tym, którzy nawinęli mu się pod jego szalejący topór. Wertha i Broch blisko niego, osłaniając boki towarzysza i walcząc równie zaciekle, co opancerzony khazad. Ktoś postronny obserwujący walkę mógłby dojść do wniosku, że tak właśnie miało to wyglądać, gdyż trójka najemników działała niczym jedno ciało, siejąc spustoszenie w oddziale przeciwnika. Widać było, że niejedną wspólną bitwę mają już za sobą.

Zwierzoludzie nie byli chyba przygotowani na to, co zastaną w chacie, bo w ich szeregi wkradła się panika. Co prawda kilka razy miecze i włócznie bestii Chaosu zjechały po blachach khazada bądź najemnika, jednak nie wyrządziły im najmniejszej krzywdy. Z oddziału liczącego siedem głów, stało jeszcze trzech zwierzoludzi, którzy po początkowym zaskoczeniu ruszyli w końcu do walki. Khazad przyjął na tarczę cios rogatego przeciwnika, który niemal pogruchotał mu ramię. Wyższy o co najmniej trzy głowy zwierzoczłek śmierdział tak, że krasnoludowi aż zaparło dech w piersi. Tarczownik wyprowadził cios, jednak potwór odskoczył, warcząc złowieszczo na Gorima.

- Chcesz mnie, kurwa?! Chcesz?! – khazad uderzył obuchem topora o sfatygowaną tarczę, po czym uniósł broń w górę. – To chodź, jebany pomiocie!

Krasnolud i bestia rzucili się na siebie, a walczący tuż obok Broch dzielnie parował uderzenia zadawane mieczem przez kolejnego stwora z czarną szczeciną na plecach i łbem byka. Obaj byli godnymi siebie przeciwnikami reprezentując podobną budowę i umiejętności. Siwy najemnik kolejny raz odskoczył do tyłu unikając ciosu zardzewiałego miecza, po czym wyprowadził własne uderzenie. Middenheimska stal zagłębiła się w bark bestii Chaosu, a ta zawyła z bólu. Broch nie czekał – ponowił atak tnąc przez miękką szyję adwersarza. Buchnęła śmierdząca jucha, a zwierzoczłek padł martwy na mokrą trawę. Wertha natomiast odpierała ciosy niższego, ale i szybszego przeciwnika. Czuła jak siły powoli z niej odpływają, a unoszone w górę ramię zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Gdy stwór uniósł bułat do kolejnego ciosu, jego kozi łeb przeszyła strzała. Tak samo stało się z przeciwnikiem krasnoluda, powalonym strzałą o czerwonych lotkach.

Odruchowo Wertha i Gorim spojrzeli w kierunku, z którego padły strzały. W drzwiach, z wyciągniętym przed siebie łukiem stał Effendi. Z ociekającą kroplami deszczu twarzą wpatrywał się w pobojowisko, jakie zostawili po sobie najemnicy.

- Ten skurwiel był mój, człeczyno! – warknął szorstko khazad w kierunku łowcy i wykrzywił twarz w sardonicznym grymasie. – Poradziłbym sobie z nim!
- Zbastuj, Gorim. – na drodze krasnoluda stanął Broch. W mroku nocy jego zmęczona twarz wyglądała jeszcze posępniej niż zwykle. – Nieważne, kto zabił to ścierwo, ważne że my stoimy, a oni leżą.
Krasnolud odburknął coś w khazalidzie i wszedł do chatki potrącając barkiem stojącego w przejściu łowcę. Wertha, która jako ostatnia zrównała się z Effendim, klepnęła go w ramię ciężką dłonią i rzuciła:
- Nie przejmuj się nim, on zawsze taki jest. – uśmiechnęła się lekko. – Dzięki za pomoc, dobra robota.

Mężczyzna skinął jej jedynie głową i przetarł twarz znikając jako ostatni w drzwiach chatki. Czuł się paskudnie, tak naprawdę mógł wypuścić strzałę dużo wcześniej, jednak wahał się, by nie zranić najemniczki i krasnoluda. Przyznał sam przed sobą, że strzelanie do zwierząt było czymś zupełnie innym, niż wspomaganie towarzyszy w bitewnym chaosie. Z jednej strony cieszył się, że im pomógł, z drugiej karcił siebie, że postanowił zareagować tak późno, skoro przyglądał się walce już od dłuższego czasu.

Aria właśnie dochodziła do siebie, gdy ściął się wzrokiem z krasnoludem. Może i khazad był lepszym wojownikiem, ale łowca nie zamierzał się przed nim kajać. Wytrzymał spojrzenie Gorima, po czym bez słowa minął go i podszedł do Arii. Pogładził ją po głowie, gdy odezwał się Broch.

- To była ciężka noc, a dalsza jej część przed nami. Teraz wartę obejmie Wertha, a po niej Gorim. Nie chcemy więcej niespodzianek. – wytarł zakrwawiony miecz.
- Przecież jeszcze człeczyna powinien siedzieć. – zaoponował khazad.
- To ja tutaj wydaję rozkazy, zapomniałeś, Gorim? – Broch spojrzał na niego karcąco. – Poza tym Effendi dzisiaj pokazał, że jest dobrym towarzyszem. Brawo, Młody. – skinął mu głową.
- Coś się stało? – zapytała zdezorientowana dziewczyna, która przecież przez cały ten czas leżała nieprzytomna. Spojrzała na Effendi’ego, a on się tylko nieznacznie do niej uśmiechnął, jakby rozbawiony tymi słowami. – No co? – skrzywiła się.
- Nic – mruknął w odpowiedzi. – Przed chwilą najechała nas banda Chaosu, prawdopodobnie ta sama, która przyczyniła się do spalenia mojej wioski.
- Nie przesadzaj z tą bandą, Effendi – rzuciła Wertha. – Było ich ledwo siedmiu. No ale może dla ciebie do banda, chłopcze… - zastanowiła się chwilę.
- I poradziliście sobie? Ależ byłeś dzielny! Zabiłeś jakiegoś? – wypaliła podekscytowana Aria, obdarowując łowcę promiennym uśmiechem.
- Trochę im tylko pomogłem – odparł zakłopotany.
- Przeszkodziłeś! – wtrącił się khazad i splunął na podłogę, szybko odwracając się plecami do młodych. Broch pokręcił jedynie głową i machnął ręką na brodatego towarzysza.
- Hm? – dziewczyna spojrzała się pytająco na Effendi’ego, ale on jedynie uśmiechnął się do niej, ujmując drobną dłoń szlachcianki w swoje silne dłonie. Już dawno nie wykonał wobec niej tak miłego gestu i Aria zarumieniła się lekko. Wertha, widząc co się kroi, szturchnęła łokciem Brocha w bok i podbródkiem wskazała w stronę młodej parki. Wymienili między sobą uśmiechy, po czym poszli razem napalić w piecu, zostawiając ich samych.

- No… A co z tym duchem? – zapytała niepewnie dziewczyna, rozglądając się na boki.
- Znalazłem na dole jego kości, chciał jedynie ukojenia. Jutro z rana zakopiemy jego szczątki. - po chwili spojrzał na rosłego najemnika. – Broch, znasz jakąś modlitwę pogrzebową? Wyglądasz na takiego, co już pochował kilku kompanów w swoim życiu.
- Coś tam znam – odparł Broch wymijająco, nakrywając się derką. – A teraz zamknijcie się i dajcie mi spać, do kurwy.
- Ale miły – Aria szepnęła i gdy nikt nie patrzył, cmoknęła Effendi’ego w policzek. Łowca żałował, że nie są w tej chwili sami w chacie, a perfumy szlachcianki dawno wywietrzały. Odkaszlnął, po czym objął ją ramieniem i przytulił do siebie.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline