Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2009, 17:44   #5
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
-Witajcie w domu Sigmara- Ciepły uśmiech starca i jego zapraszająco rozłożone, chude ramiona wprawiły podróżników w osłupienie. Nie spodziewali się znaleźć w zrujnowanej świątyni nikogo żywego – szukali jeno suchego miejsca do spania, wszak słońce było już nisko a mrok nocy wyciągał rozmaite stwory z kryjówek.

Niewysoki, ale pękaty kościołek był zbudowany w całości z białej ostlandzkiej skały, gdzieniegdzie oblazłej soczyście zielonym bluszczem, co tylko dodawało mu uroku. Co prawda powybijane okna straszyły kolorowymi, ostrymi jak kły odłamkami witraży, ciężkie drewniane wrota z symbolem komety o dwóch ogonach leżały w strzępach u podnóża stopni prowadzących do wejścia z którego wyłonił się odziany w biel kapłan, a fragment krytego czerwonym gontem dachu zapadł się pod jakimś tajemniczym ciężarem, niemniej była to jednak pierwsza stojąca struktura jaką niewyspane, mętne oczy uchodźców widziały już niemal od tygodnia, jeśli nie liczyć pali i totemów zwierzoludzi gęsto zdobionych ludzkimi członkami.

Brodaty sigmaryta również był mile widzianą odmianą – choć jego szatę plamiło gdzieniegdzie błoto, choć przez głowę przewiązany miał nabiegający krwią bandaż, choć wyraźnie utykał i musiał wspierać się ściany – jego uśmiech i radość w łagodnych oczach wydawały się tchnąć nowe życie w poobijane ciała jego niespodziewanych gości.
Mężczyzna pospiesznie skuśtykał z szerokich stopni jego przybytku i skłonił się, niemal padając na kolana przed bandą obszarpańców.

-Witajcie, witajcie!- Powtórzył ochrypłym głosem i podniósł głowę. –Proszę, zapraszam was, wejdźcie… Jeśli że macie rannych, mam w środku bandaże i leki. Jakie wieści niesiecie z północy?- Mówił szybko, choć z trudem. Z pewnością stracił już nadzieję na zobaczenie kogokolwiek bez koziego łba albo trzeciego oka i chciał dać upust swojemu podnieceniu.
Z grupy wyłonił się wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i postawnej sylwetce. Jego skromne ubranie nosiło ślady długiej wędrówki i nawet najlepsza krawcowa nie uratowałaby go od skończenia na śmietniku albo w roli szmaty do podłóg, co w każdych innych czasach nadawałoby mu wygląd wagabundy lub typka z ciasnej alei, którą miałeś nadzieję użyć jako skrótu do domu, a która kosztowała cię sakiewkę i obtłuczone żebra. Mimo to jego oczy były łagodne, uśmiech szczery, a ledwo widoczne spod zarostu i brudu oblicze okazało się należeć do kogoś znacznie młodszego niż to wyglądało na pierwszy rzut oka.

-Witaj, ojcze- Młodzieniec klęknął przed zaskoczonym klechą na jedno kolano, ucałował tani, miedziany sygnet kościelny na jego pomarszczonej dłoni i wstał. –Nazywam się brat Siegfried, i jestem akolitą zakonu Srebrnego Młota, a to moi towarzysze- Jego głos był silny i głęboki, idealny do przedzierania się przez bitewny zgiełk i tak ceniony wśród członków zakonu kapłanów-wojowników Sigmara. Starzec uśmiechnął się jeszcze szerzej, błyskając spomiędzy siwej brody pożółkłymi zębami.
-Co za szczęście, co za szczęście!- Ucieszył się , lecz prędko zamilkł widząc nagle spochmurniałą twarz akolity.
-Obawiam się, ojcze, że nie niesiemy dobrych wieści…


Siegfried stał przy niewielkim palenisku i spoglądał ponuro w płomienie. Źrenice jego zielonkawych oczu odbijały szalony taniec płomieni, nadając pustemu wzroku iluzję życia. Przybył do fortu Roezfels relatywnie niedawno, choć był jednym z pierwszych z najświeższej piątki uchodźców. Wszystko nie zgadzało się w tym młodym człowieku – odziany był w znoszony pancerz - grubą przeszywanicę i kolczugę, a nieco dalej spoczywał oparty o ścianę słusznej wielkości bojowy mallet. Sam był wysoki i barczysty, o silnych ramionach i dłoniach pokrytych odciskami od styliska swej broni co sugerowało wojownika, a jednak przy jego boku, na pordzewiałym łańcuchu, wisiała święta księga z charakterystycznym miedzianym symbolem komety o podwójnym ogonie przytwierdzonym do prostej drewnianej okładki, a na jego szerokiej piersi, kontrastując z poczerniałą, podziurawioną kolczugą, lśnił medalion przedstawiający złoty młot, co z kolei sugerowałoby przedstawiciela Kościoła, gdyby nie przydługie, ciemne włosy i zarośnięta morda, rzeczy niemodne wśród kapłanów Sigmara.

Kimkolwiek był nieznajomy, odzywał się jedynie sporadycznie, przez większość czasu kitrając się po kątach lub, tak jak teraz, wgapiając się w płomienie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, które mogłyby należeć raczej do zgubionego dziecka niż rosłego męża.

Ze stagnacji wyrwał go szalony starzec, wywrzaskujący przepowiednie zagłady. Gdy mężczyzna w końcu upadł, Siegfried pochwycił przypięty do jego torby podróżnej bukłak i klęknął przy nim, podtrzymując mu głowę i pozwalając mu się napić. Staruch mamrotał bezgłośnie jak w gorączce i zaciskał kurczowo żylastą piąstkę na starym medaliku, symbolu boga, któremu Siegfried poświęcił większość swojego życia. Boga, który jak dotąd nie uznał za stosowne mu się odwdzięczyć…

-Spokojnie, dziadku… Pij, odpocznij…- Przemówił do starca silnym ale łagodnym głosem. Podniósł go po chwili i z przerażeniem zauważył, że szaleniec niemal nic nie waży – musiał być wychudzony i wynędzniały do granic możliwości… na pewno nie pożyje długo.
Akolita posadził wycieńczonego mężczyznę przy palenisku, ściągnął z ramion poplamiony krwią płaszcz, odsłaniając zabarwione kurczem kapłańskie szaty, i owinął nim uchodźcę zastanawiając się ile to już będzie osób które w nim umarły.

Kapłan zdawał się nie zważać na niską temperaturę i brak jedynej dającej ochronę przed nią częścią garderoby. Zmówił przy starcu cichą modlitwę i odwrócił się do rannego rycerza.
-Uważałbym z życzeniami, panie rycerzu- Zwrócił się do niego uprzejmie. –W twoim stanie nie liczyłbym na pokazywanie komukolwiek czegokolwiek. Nazywam się Siegfried- Przedstawił się. –Brat Siegfried, akolita zakonu Srebrnego Młota, pokorny sługa Sigmara. Rzeknij, skądżeś przybył? Jesteś, sądząc po nazwisku, z zachodnich królestw. Czego szukasz w Imperium? I kto cię tak urządził? Pozwól że zerknę na twoje rany, to ramię wygląda dość paskudnie…- Młodzieniec zmarszczył nos.
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 15-11-2009 o 22:58.
K.D. jest offline