Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2009, 23:49   #1
Zaczes
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
The Walking Dead - SESJA PRZERWANA

Zmrok w tych czasach zapada inaczej.

Zapada nad bezbronnym horyzontem bardzo szybko i bezwzględnie. Nie ma ciepłych świateł w oknach i działających latarni broniących nielicznych ocalałych przed ciemnościami. Wszystko okala nieskazitelna cisza. Bardzo rzadko przerywana jest przez odgłosy przemierzających ziemie umarłych, przerażonych „żyjących” czy spłoszone zwierzęta. Przemierzając miasto czasem słychać kroki, czasem gardłowe charczenie, ale nie słychać już śmiechu, hałasu bitego szkła, pijackich rozmów, pisku opon czy trzasków i kłótni w pobliskich domach. Na drogach nie mijają się auta, nie słychać silników pracujących w oddali.
Świat umarł.
Umarł i wstał ponownie. Szerząc grozę, śmierć i zniszczenie. Zakuł ludzkie serca w strach, samotność i egzystencjalną pustkę. Wiesz, że żyjesz. Nie jesteś pewien tylko czy to szczęście żyć w takim świecie.

Dr. Patrick Conchobhair; Ojciec Piotr Skarżyński
Samochód spokojnie chodził na niskich obrotach powolno przemierzając drogę. Patrick uważnie omijał wraki na poboczach i czasem samotnie leżące zwłoki na jezdni. Ojciec Peter zasnął na przednim siedzeniu, choć sen miał niespokojny. Susan także. Mała dziewczynka obandażowana leżąc na tylnim siedzeniu pojękiwała przez sen na każdym wyboju. Niestety środki przeciwbólowe to w „tym” świecie mało powszechna rzecz. Jak i uspokajające.
[ukryj=Themighty]Dr. Patrick Conchobhairi
Patrick wiedział, że ojciec przeżywa piekielny szok zmienioną naturą ludzką i drastycznymi scenami. Jednak on był twardszy, widział co nieco już na tym świecie. Mimo wszystko odkręcił butelkę znalezionej kiepskiej whiskey i mocno łyknął. Zaraz i tak koniec podróży. Widział jak ksiądz mocno starał się otworzyć dziewczynkę, jednak ta nie odzywała się prawie wcale. Zabranie tego dziecka było wielką odpowiedzialnością. Irlandczyk bił się z myślami, przecież nie mógł zostawić dwunastolatki na pastwę umarłych, jednak nie wyobrażał sobie jak będzie wyglądać teraz ich życie. Zapadający zmrok dawał się we znaki. Nieoświetlone przeszkody męczyły oczy doktora. Nie było sensu jechać dalej. Powoli zjechał na pobocze w ustronne miejsce, choć pozwalające na względną obserwację otoczenia. Spokojnie zaciągnął hamulec, samochód cały czas chodził. Patrick pociągnął jeszcze raz z butelki. Susan cichutko jęczała przewracając się na drugi bok. Ojciec cichutko powiedział przez sen „Hey, dziecko..”. Irlandczyk wiedział, że dziś Peter będzie pierwszy na straży. Obejrzał okolicę.. Nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo, przynajmniej teraz. Chwile rozkoszował się tym względnym momentem samotności. Jego myśli przez ułamek sekundy sięgnęły wstecz, tak jak głowa kierowcy gdy tylko szybko upewnia się czy nic na pewno nie ma na drodze z pierwszeństwem. Łzy momentalnie naszły mu do oczu. Jednak twardo chwycił swoją „umysłową kierownicę” i wiedział, że po prostu trzeba jechać. Nie patrząc na nic. Trzeci raz łyknął alkoholu i zakręcił butelkę. Może powinien zostawić ją na zimniejsza noc. Odwrócił się, sprawdził czy Susan jest przykryta i zgasił silnik.[/ukryj]
[ukryj=Cooperator]Ojciec Piotr Skarżyński
Jezuita poczuł kujący ból w piersi. Nie mógł oddychać. Próbował wciągnąć powietrze jednak było tak gęste, że ledwo przechodziło mu przez gardło. Zwalczył jednak panikę. „Boże, gdzie jesteś..”. Ból ustał. Oddech powrócił. Peter otworzył wcześniej zaciśnięte oczy.

Obraz był tak sugestywny, że Ojciec nie zdawał sobie nawet sprawy , iż to jest kolejny koszmar. Z oddali echo niosło dziecięcy śmiech. Ciemność była tak nieprzenikniona, że nie można było ujrzeć źródła. Zrobił krok do przodu, ostrożnie po chwiejnym moście. I następny, następny, następny. Powoli przeszedł kawałek, pogrążając się dalej w ciemność. Nienaturalnie widział jasno to co otacza go najbliżej. Widział poręcze, deski i szpary między nimi, ale nic dalej. Gęsty mrok. Śmiech było z każdym krokiem coraz głośniejszy, choć i tak cichutki. „Hey, dziecko !!!” - krzyknął z całych sił jezuita. Śmiech umilkł. Zamiast tego nastało głośne znajome gardłowe warczenie, gulgotanie i pewnego rodzaju ryk. Przez ciemność przeniknął rozpaczliwy płacz i odgłos biegu małych stópek jak i wielu biegnących za nimi. To jego krzyk dał znać umarłym o ich obecności. "nie... nie, nie, nie!" Duchowny bez namysłu zaczął biec po chwiejnych deskach na przód. „Dziecko, dziecko!! Tutaj!!” Coraz głośniejszy krzyk, coraz głośniejsi umarli. Coraz szybszy bieg. Wszystko działo się tak płynnie i błyskawicznie, że dopiero gdy Peter rąbnął twarzą o most i zobaczył krew płynącą po deskach z jego nosa, zrozumiał, że się potknął. Nie mógł się ruszyć, nie mógł wstać. Płacz ucichł, krzyk także. Widział tylko swoją krew spływającą po deskach, a słyszał rozrywane mięso i skórę tuż nad jego uchem.
[/ukryj]
Gdy silnik zgasł jezuita obudził się czując lekkie szturchanie. Towarzysze spojrzeli na siebie. Mimo bladego nikłego światła można dostrzec było, iż duchowny jest blady i zlany potem. „Wszystko gra?”
Jak co wieczór nastał czas na ustalenie planu na następny dzień, na rozmowę, modlitwę
Ksiądz jednak zdawał się chwilowo nie rozumieć gdzie się znalazł i dlaczego..
Harry Frichsberg
Oparty o framugę balkonowych drzwi Harry Frichsberg odpalił papierosa. Spoglądając z hotelowego okna na panoramę miasta, a raczej na ten burdel, który ta panorama przedstawiała. Miasto było martwe. Chociaż bardziej dobitniejszym określeniem to miasto było pełne chodzących truposzy, włóczących się za żerem, po opuszczonych ulicach i budynkach. Mężczyzna wiedział, że nie może zostać dłużej w jednym miejscu niż parę dni. Miasta, zwłaszcza te większe, oznaczały tylko jedno.
Kurewskie niebezpieczeństwo.
Były one pełne nieumarłych skurwysynów oraz czasami można było spotkać bandy maruderów, na jednych i drugich trzeba kurewsko uważać. Jednak w takich miastach łatwiej było o uzupełnienie zapasów, znalezienie resztek paliwa, czy amunicji. Ciągle myślał o bracie. Nie jest łatwo w pojedynkę poszukiwać innego człowieka. Szczególnie, gdy szanse są znikome.
Harry był inny. Zastanawiał się czasem nad tym, dlaczego nie odczuwa zwykłego strachu. Adrenalinę owszem. Bicie serca jak najbardziej. Rozsądek – oczywiście. Obawy - .. nie. Harry był samotny większość życia. Jedynym bliskim człowiekiem był mu jego brat. Brat, z którym rozmawiał raz do roku. Może dlatego? Nie ma nic do stracenia i w sumie nic nie stracił? Życie jest mu drogie. Jednak nie w taki sposób, by ukryć się w szafie i czekać na cud. Trupy go obrzydzały, ich smród. Jednak nie przerażały. Był postawnym mężczyzną, nigdy nie przegrał bójki. Nigdy. A było ich tak wiele.. [ukryj=Morfidiusz]Za wiele. Sami wrogowie, nikogo nie dopuścił blisko siebie. W życiu Harrego nie było miłości. Takiej pięknej, filmowej, rodzinnej. Były dziwki. Były przelotne romanse. Były gorące wieczory. Mimo wszystko gdy przychodziło co do czego telefon zawsze wieczorem stał głuchy w kącie pokoju. Eh.. co za różnica? Niewielka: mniej ludzi, więcej rozlewu krwi, więcej samotności, mniej ograniczeń. Obwiniał się w głębi za to, że zbyt szybko przystosował się i przywykł do „nowego świata”, jak go humorystycznie nazywał.. Ludzie byli gorszymi potworami przez ten świat niż truposze.
-Ehh.. Potrzebuje zajęcia..
Emerytowany sierżant westchnął mówiąc cicho sam do siebie. Mimo wszystko, miło mu usłyszeć ludzki głos. Chociaż swój. Nie czas na epickie dywagacje nad jego osobą. Wiedział, że ma nowego obserwatora, czemu trudno się dziwić. Harry nawet nie próbuje się ukrywać, on tylko zabezpiecza teren i to często nie dbając o hałas. Po przeciwnej stronie ulicy, dwa budynki w lewo, piętro.
[/ukryj]
Spencer Wilder
[ukryj=Xarius]Spencer obserwował od dłuższego czasu brodatego. To za Nim wjechał do miasta. Wszystko sprowadzało się do konfrontacji z Nim. Wyjdzie ona na dobre lub złe. Nie wiedział jak bardzo niebezpieczny jest ten starszy człowiek. Nie wiedział czy nawiązać z Nim kontakt. Z zamiłowania rozsądny myśliwy miał obawy.[/ukryj] "Lepsze jednak to niż być skazanym na towarzystwo trupów" - pomyślał spoglądając na uliczkę naprzeciw jego okna.

Nie bał się wiecznie. Czasem wpadał tylko w paranoję. W strach, który nie paraliżował, a sprawiał iż myślał tylko o sobie. O swoim ocaleniu. Zdarzyło się tak raz.. dwa razy. Do dziś kryje przed sobą pewnego rodzaju wyrzuty. Teraz jednak nie miał na to czasu. [ukryj=Xarius]Obserwował dalej nieznajomego. Wiedział już, że facet był uzbrojony, ale nie wyglądał na szaleńca. Zabarykadował się w pobliskim hotelu, miał porządny samochód. I za pewne już wie o swoim obserwatorze. Spencer był zbyt dobrym myśliwym, żeby tego nie wiedzieć.
Widział przez lornetkę, że właśnie odpalał papierosa.
-Mam nadzieje, że masz ich więcej - powiedział sam do siebie wyciągając ze swojej paczki ostatniego papierosa.
Śledzenie brodacza odpędzało z głowy wszystkie jego chore myśli.. zastanawiał się jaki jest. [/ukryj] Chciał bardzo pogadać z drugim człowiekiem. Tylko czy to bezpieczne dla niego?
Harry Frichsberg i Spencer Wilder
Godzinę, może dwie później z pół snu obydwu mężczyzn wyrwało coś, co nie pasowało do ram nocy. Strzały z karabinu maszynowego przeszyły mrok, jak zgrzyt po tablicy przeszywa ludzkie uszy. Oboje wytężyli zmysły. Następna seria. Trzecia - ale z innej broni. Oboje starli się jak najbezpieczniej ustalić skąd pochodzą odgłosy. Wystrzały powtarzały się kilkakrotnie, przez kilka minut. Sierżantowi przypomniało to regularną wojnę. Trupy, umarlaki, wszystkie śmierdzące świnie, które były wstanie chodzić, zaczęły zmierzać w jedną stronę. W kierunku odgłosów. Nawet gdy strzały ustały, jeden za drugim jak głupie owce szły do miejsca wydarzeń. [ukryj=Xarius]Spencer już tyle nauczył się o naturze tych gnijących ścierw, iż podążają za hałasem. Strzały z broni palnej, alarmują umarłych w promieniu co najmniej kilku kilometrów.[/ukryj] Wyobrażał sobie teraz biednego głupca, który wygrał strzelaninę. Niemożliwe, aby wyszedł z tego cało.
Obydwaj mężczyźni położyli się znów. Harry myślał w jaki sposób można by odzyskać broń poległych. Spencer zastanawiał się ilu wędrowców jest w okolicy i z jakich powodów ktoś był na tyle głupi by strzelać.
Minęła kolejna godzina.. Oboje usnęli jeszcze raz, tylko po to by obudzić się gwałtownie. To co słyszeli przepełniało ich uszy. Oboje wiedzieli co to jest. Ręczna syrena straży pożarnej. Syreny takie wzywają w razie potrzeby śpiących strażaków do masowej pomocy w małych miastach. Na pewno nie używa jej ktoś przypadkiem, chce dać o sobie znać.
[ukryj=Xarius]Spencer Wilder
Spencer był przerażony.. w jednej chwili doszło do niego, że całe miasto będzie zalane trupami do rana.. wszystkie z promienia kilkunastu kilometrów przybędą na wezwanie. "Kto mógł być na tyle głupi! Kurwa" Wiedział, że najprawdopodobniej, to ten sam głupiec co ściągnął na siebie hordę umarłych.. Trzeba uciekać. W nocy.. pośród ciemności, nie ma innego wyjścia.[/ukryj]
[ukryj=Morfidiusz]Harry Frichsberg
Harry był oszołomiony dźwiękiem. Wyjrzał za okno odruchowo, myśląc, że naprawdę coś się pali. W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że to "nowy świat" i to był naprawdę absurdalny pomysł. "Jakiś zrozpaczony debil myśli, że ktoś mu przyjdzie na ratunek.." Sierżant nie był pewny czy warto ratować, tak zrozpaczonego człowieka. Był pewien, że właśnie w jednostce straży lub w pobliżu jest broń i amunicja..[/ukryj]

Dwayne

Dwayne leżąc na pościeli, którą położył w małej płytowanej łazience nasłuchiwał odgłosów. Rozmyślał też nad tym co go czeka jutro, dziś już ma za sobą. Prawdę mówiąc zaliczył dzień do wyjątkowo udanych. Znalazł rower górski na ostatniej stacji paliw, znalazł trochę konserw. Nie spotkał żadnej większej grupy nieumarłych. Wszystko układało się pięknie. Po południu korzystając z większego wzniesienia, na które podjazd zajął mu dłuższa chwilę oglądnął rozpościerający się przed Nim teren. Na jego drodze stało niewielkie miasto, ale przynajmniej wiedział gdzie i jak się rozpościera. Zostawił jego pokonanie na jutro. Za dnia po cichu sprawdził pierwsy lepszy pokój w połowicznie spalonym pobliskim motelu. Motel był oddalony o dobrych parę kilometrów od miasteczka.
Dwayne nie był typem bohatera, dlatego wszystko robił uważnie i zawsze był wyjątkowo ostrożny. Pokój był pusty. Na parkingu motelowym leżało trochę nadpalonych zwłok. Wszystkie nieruchome. Na szczęście. Podszedł do pokoju i pchnął uchylone już lekko drzwi. Na środku pokoju leżało ciało mężczyzny. Młody chłopak szybko cofnął się parę kroków trzymając broń w pogotowiu. Nic się nie stało. Dopiero po chwili zauważył, że na ziemi leży też broń, a mężczyzna, który ani drgnął do tej pory, ma ranę postrzałową w głowie. Z pewnością samobójstwo. Zbadał cały pokój. Drzwi od łazienki były otwarte, więc nie musiał znów przeżywać chwili niepokoju przy ich sprawdzaniu. Czystko. W łazience górne okno na tyle duże by przez nie wyjść.
Pierwsza czynnością było wyciągnięcie ciała na dwór, następnie zabezpieczenie broni. Dopiero później wprowadzenie roweru i ulokowanie plecaka w łazience. Zabarykadowanie drzwi, posilenie się. Gdy już wszystko było wykonane, Dwayn’owi zostało do zmierzchu trochę czasu, który poświęcił na czytanie znalezionej książki. W poprzednim życiu, nigdy by tego nie zrobił. Teraz.. Była to jedna z najlepszych rzeczy pokonująca jego samotność. Rozmyślania zajmowały mu dużo czasu. Wiedział, że tym wypełnia pustkę.
[ukryj=Joppcio]W końcu usnął. W nocy obudził się cały zdezorientowany, cały jego zmysł słuchu wypełniał dźwięk syreny. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia co to znaczy. Wiedział tylko skąd dochodzi. Nie było innej odpowiedzi. Z miasta. Znaczyło to, że ktoś tam jest, że są tam jacyś ludzie!
Uczucie przerażenia mieszało się z podekscytowaniem. Nie wiedział czego się spodziewać jutro, nie wiedział czy powinien się cieszyć. Zdawał sobie sprawę, że jest nikła szansa, iż w końcu nie będzie sam.
[/ukryj]
Wiedział jeszcze jedno – że na pewno do rana już nie uśnie..[ukryj=Joppcio] Taki ogrom dźwięku nie budził tylko jego.. za ścianą usłyszał charkoczący krzyk..[/ukryj]
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 23-11-2009 o 22:24.
Zaczes jest offline