Starzec, wycieńczony i pogrążony w transie, nie usłyszał padających w pobliżu słów. Nie zauważył też sigmaryty, gdy ten się do niego zbliżał... Już dawno przestał dostrzegać świat wokół siebie, żyjąc w jego wypaczonej, mrocznej wersji. Mimo wszystko, zimny dotyk kapłana i smak wody na rozoranych ustach obiecywały upragniony odpoczynek i spokój. Starzec delikatnie ułożył poranioną głowę na podłodze i westchnął z uczuciem ulgi, podciągając otrzymany płaszcz pod samą brodę. Jego oddech zwolnił… usta przestały się poruszać… wydawać się mogło ze usnął…
Jednak nie minęło więcej niż parę chwil, gdy z wnętrza chaty dobiegł krzyk przerażenia, przerywając wszelkie toczące się jeszcze spory i rozmowy. Wieszcz rzucał się w konwulsjach. Starcze czoło marszczyło się w wyrazie niewyobrażalnego bólu. Potężny dreszcz przeszył wątłe ciało, zrzucając z niego płaszcz. Usta starca znów zaczęły się poruszać... Cichy szept umierającego człowieka formował się w ledwo zrozumiałe słowa…
... oni nadchodzą... już tu są ...biegnijcie...
Jakby wtórując jego słowom, potężny dzwon strażnicy zabił dwukrotnie.
- Ludzie! Do broni! Nadchodzą od północy!!! - rozległ się na zewnątrz krzyk drugiego ze strażników.
Chłopi wybiegli z chałup i przywarli do szczelin palisady, starając się dojrzeć zagrożenie. Ktoś z ciżby krzyknął
- Tam są ludzie! Oni kogoś gonią!
I faktycznie… po trakcie, jakieś trzysta kroków od bramy fortu biegła rodzina… Krzyczeli i błagalnie wymachiwali rękoma… za nimi zaś, z lasu zaczęły wyłaniać się pojedyncze, mroczne postacie. Pół tuzina potężnych, wyjących w szale zwierzoludzi rzuciło się z furią w pogoń za uciekinierami. Ich purpurowa od posoki, wyszczerbiona broń lśniła złowrogo w świetle zachodzącego słońca.
Jeden z dwojga małych chłopców, nie będąc już w stanie nadążyć za rodzicami, puścił dłoń matki i upadł na zmarznięty grunt traktu, kalecząc kolana.
- Otwórz no tę przeklętą bramę! Oni ich zaraz ubiją! - Wrzasnął jednoręki rudzielec do wąsistego strażnika, stojącego przy palisadzie.
Żołnierz spojrzał w stronę traktu… Gniew na jego twarzy mieszał się z przerażeniem.
- Chybaś, chamie, zmysły postradał! Nam fortu bronić, a ich aż sześciu! Jak dostaną się do środka, wszystkich tu wybiją! Zabieraj tę kaprawą łapę od bramy, bo i ją ci zaraz odejmę! – Zamachnął się groźnie mieczem, dając upust targającym nim emocjom.
Chłopki w forcie, jakby wyczuwając już, że zaraz rozbrzmieje w powietrzu ryk mordowanych ludzi, mocno przytuliły bliźniaczki i zakryły im uszy.
...na Sigmara... - zaczęły szeptać do siebie, spoglądając w pochmurne niebo.