Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2009, 00:39   #2
Themighty
 
Themighty's Avatar
 
Reputacja: 1 Themighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodzeThemighty jest na bardzo dobrej drodze
- Ojcze, wstań.. - Mruknął jeszcze raz Patrick, po raz wtóry szturchając towarzysza. Niezadowolony z tego, że sam jezuita się ociąga - Irlandczyk rześko otworzył drzwi samochodu, zarzucił na ramię podróżny plecak, a ze schowka wyciągnął pistolet. Na wszelki wypadek. Zapadający zmrok, a rysujące się na horyzoncie zachodzące słońce zaniepokoiło Patricka - bardziej jednak alarmująca była zawartość plecaka, a raczej jej topnienie. Samochód został zaparkowany w dobrym miejscu - odgradzająca rzeka zapewniała bezpieczeństwo z jednej strony. Na horyzoncie majaczył dziki, jeszcze nieokrzesany teren Nevady. Niskie krzewy rosły tu i ówdzie, zapewniając niezłe ukrycie pojazdu z jednej strony. Doktor, a właściwie już były doktor, usiadł na obalonym drzewie grzebiąc w plecaku. Wyciągnął z niego bułki, które począł jeść z apetytem - zrobione jeszcze przed wyjazdem z poprzedniego miasta były świeże i smaczne - o odrobinę polepszyło mu to humor. Właśnie wtedy z wozu wygramolił się jezuita, jego towarzysz broni. Poruszył on zesztywniałymi mięśniami, które zdrętwiały od trudów podróży.
- To wyjaśniałoby, czemu nie mogłem się ruszać tam, po drugiej stronie - odpowiedział półprzytomnie i oparł się o samochód, patrząc zaspanymi oczyma na Irlandczyka. Ten odpowiedział mu głośnym mlasknięciem i przeżuciem pokarm. Patrick wstał i upewnił się, czy Susan śpi.
- Ojcze.. - mruknął, po chwili namysłu, w stronę wychodzącego jezuity - czyśmy oszaleli? Jedzie z nami dziewczynka, która w szkole uczyłaby się dopiero mnożyć, a teraz widzi, ciągnący się za nami, ciąg trupów. To nie jest dobre.
- A co jest dobre? - Ojciec Piotr, jezuicką metodą, odpowiedział pytaniem na pytanie. Mimo nerwów w wypowiedzi towarzysza, sługa Boży wykazał się wręcz stoickim spokojem. Patrick prychnął z irytacją po jego ripoście.
- To zbyt duża odpowiedzialność.. - Mruknął jakby sam do siebie, jednak jezuita zdołał go usłyszeć. Słysząc to, jezuita uśmiechnął się cierpko.
- Zastanawiające jest, czemu takie wypowiedzi zawsze padają, kiedy już szkoda się wydarzyła. Przecież ta cała choroba, którą tu widzimy, nie jest wcale plagą egipską. Nie jest wcale zrządzeniem losu, bezpośrednim działaniem Boga czy Szatana. To po prostu kolejny, bo nie pierwszy, przypadek, gdy pewni ludzie wzięli na siebie zbyt dużą odpowiedzialność i spieprzyli po drodze. - Kaznodzieja wypowiedział te słowa powoli, ułatwiając Patrickowi zrozumienie tych słów. Jednak "zielony" kompan dobrze wiedział, o co chodziło. Szybko przeszedł do kontrargumentów, bowiem częste utarczki słowne były małymi wojnami między księdzem, a doktorem. Owe kłótnie obnażały wady obu towarzyszy, jednak obaj wiedzieli, że nie było innej możliwości, jak podróżowanie razem.
- Tak samo my to możemy spieprzyć. Wybacz ojcze, ale ja nie przywykłem do zajmowania się dzieciakami - a my chcemy ją nauczyć życia w tym świecie. Jest to równoznaczne z umiejętnością strzelania i rabowania. To jest za dużo na 12 latka. Sam, będąc w Galway, jeszcze za takiego.. - Patrick rozmarzył się, stukając nerwowo palcami o drzewo - dla niego też było to za dużo. A przecież widział trupy. Dużo trupów.
- Jesteś przekonany, że o wiele lepiej się poddać i sprawić, żeby była dodatkowym trupem? - spytał ostro Peter, przerywając wspominki kamrata - W ostatecznym rozrachunku, w sumie tylko odroczymy nieuniknione.
Kpina Polaka wprowadziła lekką konsternację w wymianie zdań, a Irlandczyk zgubił wzrok Ojca i zamilkł. Cisza była idealna, nawet łuna dalekich miast mieszała się z zapadającym mrokiem, jaki otaczał samochód. Irlandczyk chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język.
- Zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo - kontynuował po chwili jezuita. - Bo obecnie tutaj... - rozejrzał się - nic nie jest łatwe. Ale, czy tego chcemy, czy nie, ta dziewczyna ma tylko nas. I póki nie wrócimy do parafii, będziemy robić za najlepszych rodziców na świecie.- zawahał się niby, po czym uśmiechnął się złośliwie. - Oczywiście, ty będziesz matką. Ja ze zrozumiałych powodów naraziłbym się na śmieszność.- roześmiał się pogodnie, a jego śmiech brzmiał jakoś dziwnie w tej straszliwej scenerii.
Patrick przełknął głośno ostatni kęs. Postać księdza go zadziwiała - mimo duchowej cierpliwości i delikatności - był w stanie sięgnąć po strzelbę i położyć dziesięcioro truposzy nie skrzywiając się, ani nie cofając. Zachowywał się dziwnie momentami - można by rzec, że iście diabelne miał sytuacje. Ale jedno mu się podobało w nim - to właśnie zespajało Irlandczyka i Polaka - upór w dążeniu do przeżycia. Po skończonej bułce, Patrick wyciągnął z bocznej kieszeni inhalator na, jak on to określał, "pierdoloną astmę". Zaciągnął się i chwilę odczekał, nie łapiąc oddechu.
- Mam nadzieję, że w następnym mieście będą leki. Wkłady zaczynają mi się kończyć. - Szybko zbył temat Susan, gdyż wszystko, co w tej materii mogło być powiedziane, zostało. Irlandczyk nie był zadowolony z wyniku rozmów, ale nic innego uczynić nie mógł. Rzucił jezuicie plecak z jedzeniem. - Proszę, tam są bułki. Pomódlmy się.
 

Ostatnio edytowane przez Themighty : 18-11-2009 o 17:07.
Themighty jest offline