Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2009, 19:54   #6
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Dalsza część nocy minęła spokojnie, a ranek przywitał ich rześkimi promieniami słońca wylewającymi się zza chmur. Aria obudziła się jako ostatnia, mimo że spała najwięcej spośród wszystkich zgromadzonych w chacie towarzyszy. Wertha przygotowywała śniadanie, na które składała się znów jakaś gęsta zupa i suchary z kozim serem. Po skończonym posiłku Effendi, tym razem bez strachu, zszedł do piwnicy i odnalazł jakąś zardzewiałą łopatę, którą potem za domem wykopał dość głęboki dół. Broch zmówił krótką modlitwę do Ulryka, po czym pochowali ciało starego Douglasa. Gorim i Wertha natomiast przeszukiwali zwłoki martwych zwierzoludzi, jednak nic ciekawego przy nich nie znaleźli.

W końcu wyruszyli dalej. Effendi bez trudu znajdował ślady przemarszu bandy Chaosu, głównie odciski stóp na błotnistym gruncie. Dzięki nim łowca mógł także oszacować siły przeciwników. Wiedział, że są coraz bliżej i że nie zachowują żadnych środków ostrożności, co oznaczało, że nie podejrzewają, iż mogliby być śledzeni. Zapewne nie brali również pod uwagę, że ktokolwiek mógłby im się przeciwstawić.

Czy zresztą mieli racjonalny powód, by się obawiać? Behemsdorf, podobnie jak inne wioski Ostlandu, leżał na uboczu, w normalnych okolicznościach mogłoby zatem upłynąć wiele dni albo i miesięcy, zanim mieszkańcy regionu dowiedzieliby się o zniszczeniu wioski. Handlu nie prowadzono tu zbyt intensywnie, nie licząc targowisk w miejscach takich jak Wolfenburg, więc niewielu podróżnych wędrowało po okolicznych szlakach. Los Behemsdorfu długo mógłby pozostać tajemnicą.

Wokół rozciągały się dzikie, słabo zaludnione ziemie. Wiedział o tym i Effendi, i jego przeciwnicy. Zapewne więc nie wystawili straży, bo czuli się tu bezpiecznie.

Dalsza część drogi nie była zbyt przyjemna, bowiem rozciągała się pośród skalistych i nierównych terenów. Na płaskowyżu, przy jednym z wyższych szczytów, gdzie schodziło się i rozchodziło mnóstwo tropów, Effendi znalazł wiele mówiący ślad. Pochylił się nad kałużą błota, na której krawędzi widniał świeży odcisk buta.
– Ten odcisk zostawiono niedawno. – wyjaśnił towarzyszom. Wstał wycierając ubłocone palce – Zaledwie kilka godzin temu.
- Zatem ruszajmy dalej, przed zmierzchem powinniśmy ich dopaść. – powiedział Broch spinając konia.
- Skoro poruszają się cały czas na północ, powinniśmy odbić na zachód przy kolejnym rozwidleniu, zaoszczędzimy drogi. – rzucił łowca i wspiął się na wierzchowca Werthy.
- Jesteś pewny, człeczyno? – krasnolud zezował na niego.
- Urodziłem się na tych ziemiach, znam je jak własną kieszeń. – odparł dumnie Effendi. – Więc nie pytaj, czy jestem pewny, bo ja wiem że tak jest…

Khazad znów burknął coś pod nosem i splunął zieloną flegmą. Spięli konie i ruszyli błotnistym traktem, który niedługo potem zamienił się w kamienną ścieżynę. Wjechali między wzgórza, pośród których hulał zimny wiatr i tak jak mówił Effendi, zjechali ścieżką na zachód mijając rozwidlenie. Podróżowali tak jakiś czas, po południu dostrzegając na niebie smugę intensywnego szarego dymu kilkadziesiąt metrów przed nimi. Broch zatrzymał konia, reszta zrobiła to samo.

- Pójdę sam z Buranem – powiedział Effendi wpatrując się w złowieszczy słup dymu. – Sprawdzę teren i wrócę. – mężczyzna zeskoczył z wierzchowca i dobył łuku.
- Dobra. – skinął mu głową najemnik. – Tylko bez głupot, jeśli chcesz zobaczyć matkę i siostrę żywe. Skoro jest ich dużo, trzeba zaplanować jak dobrać im się do dupy..
- Tak zrobię. – rzucił łowca. – Czekajcie na mnie do zachodu słońca. Gdybym nie wrócił, znaczy, że coś mi się stało.
- Powodzenia. – mruknął Broch.
Effendi skinął głową towarzyszom, ucałował Arię, po czym zagwizdał na Burana. Wilk ruszył pędem za swoim panem. Gdy młody Behemsdorfczyk zniknął między wzgórzami, Broch spojrzał na najemniczkę.
- Idź za nim Wertha, sprawdź teren od wschodu. Wolę mieć na uwadze też twój punkt widzenia.
Kobieta zeskoczyła ze swego wierzchowca, dobyła miecza i ruszyła w ślad za Effendim. Aria spojrzała hardo na siwego wojownika.
- Czyżbyś nie pokładał wiary w Effendi’ego, najemniku? – spytała.
- Wierzę, ale chcę mieć tam kogoś od siebie, kto myśli podobnie do mnie. Z Werthą podróżujemy już od dłuższego czasu.
- Poza tym może się przydać, jeśli twojemu chłopaczkowi siądą na dupie zwierzoludzie. – zarechotał Gorim zakładając hełm. I to chyba był dobry ruch, bo po chwili solidny kamień odbił się od niego wprawiając krasnoluda w zaskoczenie. Splunął i ruszył w kierunku szlachcianki.
- Co? Będziesz bił kobietę? – Aria stanęła dziarsko wypinając pierś do przodu i zwieszając dłonie na biodrach. – Ponoć jesteście honorowym ludem i szanujecie kobiety, czy to wasze, czy ludzkie. Więc okaż szacunek szlachciance, krasnoludzie.
Gorim stanął w połowie drogi i mruknął coś do siebie po swojemu. Zmarszczył brwi i usiadł na skraju traktu. Chwilę później pociągnął z bukłaka łypiąc od czasu do czasu na Arię. Ta natomiast odciągnęła Brocha na bok i z wyrzutem na twarzy rzekła.
- Skoro mam ci zapłacić, to powiedz mi ile jesteście warci, najemniku. Bo wygrana z kilkoma zwierzoludźmi niewiele mi mówi.
Broch przyglądał jej się z dziwnym wyrazem twarzy. Patrząc prosto w oczy odparł:
- Walczyliśmy w Tilei ze skavenami, w Księstwach z orkami i w Imperium z Chaosem. To mało? Mam ci opowiadać o każdej bitwie? A może miarą dobrego wojownika jest liczba czaszek jakie nosi przy pasie? – mruknął, świdrując ją swym zimnym spojrzeniem. – Nic nie wiesz o życiu, więc przestań kłapać dziobem i pozwól pracować.

* * *

Effendi’emu nie podobało się to, co widzi. Leżał płasko na brzuchu na skalistej półce i spoglądał na obozowisko kilkudziesięciu zwierzoludzi – tak jak się spodziewał. Tuż za obozowiskiem majaczyły jednak sylwetki powiązanych kobiet, które teraz karmił jakiś parszywy goblin.

Łowca rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, w jaki sposób dostać się w pobliże obozu i zobaczyć, czy matka z siostrą wciąż żyją. Między nimi a obozem nie dostrzegł jednak żadnej obiecującej kryjówki, z trudem też mógł wyobrazić sobie zejście po niemal prostopadłym stoku. Poza tym, słońce wisiało już nisko na niebie i nie pozostało mu zbyt wiele czasu, jeśli zamierzał spotkać się z towarzyszami o wyznaczonej porze. Mógł jedynie żywić nadzieję, że matka i siostra nadal są w jednym kawałku.

Pozostał więc na skalnej półce, obserwując z oddali, jak zachowują się przeciwnicy. Zauważył, że wielki, zakuty w czerwoną zbroję płytową wojownik przechadzał się po obozowisku wykrzykując coś w nieznanym łowcy języku, a wszyscy znajdujący się obok niego zwierzoludzie bez słowa wykonywali jego rozkazy. Z tej perspektywy wojownik Chaosu przypominał posturą Brocha, jeśli nie był od niego lepiej zbudowany.

Pochłonięty obserwacją Effendi, który wytężał wzrok, patrząc na przeciwników, nie zauważył, że od tyłu zakrada się do niego jeden ze strażników obozu. Kiedy spostrzegł zagrożenie, było już za późno.

* * *

Z wysoko położonego punktu obserwacyjnego Wertha dostrzegła obóz bandy Chaosu, leżący dość daleko na zachód od miejsca, w którym wspięła się na północną grań. Zdała sobie sprawę, że Effendi zapewne już go obserwuje, a gdyby chciała do niego dołączyć, zajęłoby jej to tyle czasu, że potem mogłaby tylko co najwyżej przejść wraz z nim w wyznaczone pozostałym miejsce spotkania. W tej sytuacji postanowiła lepiej przyjrzeć się drodze, którą zapewne wyruszą jutro o świcie zwierzoludzie i gdzie być może stoczą bitwę – o ile oczywiście nie przyjdzie im na myśl wcześniej zwinąć obozowiska i wędrować nocą.

Okiem wytrawnego taktyka, którym niewątpliwie była, szukała miejsc korzystnych do szturmu: przewężenia szlaku, naturalnych wzniesień, z których łowca mógłby ciskać we wrogów swymi strzałami...

W stosownym czasie jako pierwsza zjawiła się w umówionym miejscu. Niedługo później dołączył do niej Broch, Gorim i Aria.
– Obozują niemal dokładnie na północ od tego miejsca – poinformowała.
– Ilu ich jest? – spytał Broch. Wertha wzruszyła ramionami.
– Effendi będzie wiedział. Ja przeszukałam teren, by zobaczyć, skąd i jak będziemy mogli uderzyć rano.
– Znalazłaś jakieś dogodne miejsce?
- Jest kilka. - Wertha uśmiechnęła się znacząco, a Broch i Gorim ochoczo zatarli dłonie, po czym najemnik zerknął na Arię, szturchając ją i mrugając okiem.
– Jak dobrze pójdzie, jutro będzie po wszystkim.
- To dobrze, bo już mam dosyć tej całej podróży. – dziewczyna założyła ręce na piersi. Tak naprawdę myślami była przy Effendim i prosiła bogów, by nic mu się nie stało.

* * *

Effendi nie mógłby się znaleźć w mniej korzystnej sytuacji – leżał płasko na brzuchu między wzniesieniem a górną skałą, gdy ktoś zaszedł go od tyłu. Jedynie refleks i instynkt uratowały go przed otrzymaniem śmiertelnego ciosu włócznią. Łowca przetoczył się na bok i odpychając nogami unikał kolejnych ciosów przeciwnika, którym okazał się tyczkowaty zwierzoczłek o kozim pysku i racicach. Smród bestii przyprawiał łowcę o odruchy wymiotne, a kolejny atak rozerwał mu tunikę na lewym ramieniu. Na szczęście nie przedarł się przez kolczugę, ale niewiele już czasu potrzebował potwór by łowca się poddał. Z każdą chwilą bowiem siły ulatywały z Effendi’ego, gdy desperacko walczył o życie unikając kolejnych spadających na niego uderzeń pordzewiałej broni. Nagle za plecami zwierzoczłeka dostrzegł czarny cień i natychmiast zrozumiał, co to oznacza.

Buran zbliżał się niepostrzeżenie, wielkimi susami, skacząc na plecy strażnika. Całkowicie zaskoczony tym faktem zwierzoczłek padł jak długi, a wilk wgryzł się w jego miękką szyję. Trysnęła fontanna śmierdzącej krwi, zalewając skałę, akurat gdy łowca zbierał się na równe nogi. Gdy podszedł do konającego w drgawkach stwora, dostrzegł, że Buran wygryzł mu niemal pół gardła. Dysząc ciężko przytulił do siebie łeb wilka i pogłaskał po grzbiecie.

- Dzięki, przyjacielu. Gdyby nie ty, byłoby po mnie. – wilk jedynie warknął cicho trącając kufą policzek Effendi’ego.

Łowca przetarł pot z czoła, po czym zaciągnął truchło strażnika w szczelinę skalną, a następnie z Buranem u boku ruszył w drogę powrotną do obozu. Jak na jeden wieczór, miał dość atrakcji.
 
Ouzaru jest offline