Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2009, 01:30   #6
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Harry wstał z posłania i odpalił papierosa. Dźwięk syreny roznosił się echem alarmując wszystkie pojebane zdechlaki w całej okolicy. Jak bardzo ktoś musiał być zdesperowany, aby próbować tak desperackich metod wezwania pomocy?? Jak wiele będzie kosztować ta głupota, jeśli ktokolwiek ruszy na ratunek tym głupcom??
Mężczyzna podpalił palnik kuchenki turystycznej pod metalowym kubkiem. Czekając na wodę wpatrywał się w ogień palnika. Płomień smagał złocistymi płomieniami denko naczynia, a wokół królowała cisza, cisza przerywana odgłosami błądzących w ciemności martwych.
Mężczyzna otworzył balkonowe drzwi i wyjrzał w mrok ulicy. Odgłosy będą się nasilać, Harry o tym wiedział, okolica przestała być bezpieczna. Nadszedł czas ruszyć dalej.
Nabierając dymu do płuc otarł się ciężko o futrynę. Czy to sumienie, czy jakaś inna pierdolona siła, a może najnormalniejsza w życiu głupota nie pozwoli siedzieć Harrego na dupie, kiedy banda żyjących tak desperacko walczy o życie ...

- Kurwa i tak znudziło mi się to pierdolone miasto.... – powiedział do siebie mężczyzna.
Dwie sprawy zostały jeszcze otwarte, ta jebana syrena oraz owy tajemniczy obserwator... nadszedł czas działania....

Dopiwszy kawę Harry zebrał manele szykując się do drogi. Wyjrzał ponownie na ulice miasta, umarli tłumnie migrowali w kierunku wprzódy słyszanych odgłosów, odgłosy watah się nasilały. Harry wiedział, ze nie ma za dużo czasu, jeśli chce zobaczyć tych ludzi żywych, czy cokolwiek odnaleźć po ich bytności. Nadszedł czas…wychodząc, ostatni raz wejrzał w pustkę hotelowego pokoju, wiedział, że już tu nie wróci…

Noc była ciemna, co pewien czas, wiejący wiatr rozwiewał ciemne chmury odsłaniając gwiaździste niebo, ukazując tym samym zatopione w mroku ulice, po których chmary truposzy podążały w jednym kierunku, kierunku remizy.
Harry poupychał ekwipunek na tyle wojskowego Hummera, przygotował plecak, w którym obok latarki, amunicji i żywności zabrał dodatkowo dwie plastikowe butle z ciekłą podpałką.

Wyjeżdżając z hotelowego parkingu na zatrupione ulice wiedział, że nie łatwo będzie dotrzeć do budynku straży. Pogrążone w mroku miasto było jeszcze bardziej upiorne niż dzienną porą, na którą składały się zszabrowane witryny sklepowe, ślady po pożarach, ulice pełne były wraków aut porzuconych w nieładzie – obecnie splądrowanych i w większości nienadających się już do niczego. Gdzieniegdzie rozchodził się fetor rozkładających się zwłok, a raczej tego, co z tych zwłok zostawało.
Nocą, nie chodziło nawet o to, iż nie było widać szlajających się zdechlaków, ale w mroku wszystko przybierało złowieszcze kształty, a psychika potrafiła spłatać figla. Nocna porą najgorsze było to, że ciemność nie przeszkadzała tym zdechłym skurwielom, a my ciągle chuja w niej widzieliśmy.

Lampy wozu, niczym ostry nóż, rozcinały ciemności nocy uwydatniając fragmenty tego burdelu, który był na drodze. Podróż do remizy była katorgom, piekielnie trudno szło przepchać się w pobliże straży. Ograniczone manewry na szosie oraz bandy śmierdzących zombie, po których ciężko było przejechać nie ułatwiały jazdy przez wymarłe miasto.
Remizę było widać z daleka, nie wiadomo, jakim cudem, ale obrońcom udało się uruchomić generator. Umarli tłumnie napierały na oświetlony budynek, lgnąc ku niemu niczym ćmy.
Ostatni odcinek był prawie nieprzejezdny, ale dzięki czterokołowemu napędowi jednak się udało. Harry dojechał do oświetlonego budynku od boku, tam gdzie po samochodzie, bez większego problemu, mógł wspiąć się na dach garażu.
Niestety, opuszczenie wozu w takich warunkach było kurewsko trudne, zamknąwszy wszystkie drzwi, mężczyzna wyskoczył przez właz w dachu. Zatrzasnąwszy ostatnie wejście odciął się od hummera. Już nie było innej drogi, została tylko ta do góry…

Fala trupów, zwietrzywszy żywego, zaczęła tłumnie nacierać na niemal trzy i pół tonowe auto. Nagle uścisk na kostce niemalże zepchnął Harrego z dachu, mężczyzna zatoczył się i niemal cudem, odzyskał równowagę. Krótkim kopniakiem wyswobodził kostkę z trupiej łapy, nie było czasu odegrać się na trupie, liczyła się każda chwila.

Mężczyzna chwycił krawędzi dachu i wciągnął się na niego. Udało się wydostać z zasięgu truposzy. Przez myśl mężczyzny przeleciała kolejna wizja, czy teraz okupowani nie odstrzelą go jak kaczki?? Ale na takie pytania było już za późno…
Harry powoli zaczął zbliżać się ku wieży. Dach tonął w blasku świateł, bijących z okien budynku, dostrzec na nim było można ślady po kulach, nie wróżyło to dobrze.

Nagły wystrzał potwierdził obawy mężczyzny, a zaraz po nim donośnym głosem padło zapytanie:
- Kim Ty kurwa jesteś?!
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline