Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2009, 17:04   #7
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
– Znalazłam mnóstwo miejsc, które odpowiadają naszym potrzebom. – rzuciła Wertha, gdy zebrali się na płaskowyżu. – Będziemy mogli walczyć tak, jak zechcemy, jeśli tylko wykorzystamy teren.
Nikt się nie sprzeciwił, lecz Gorim skrzywił się nieco.
– Nie sądzisz, że jest ich zbyt wielu? Zwłaszcza, że tak naprawdę tylko my potrafimy walczyć. – wyjaśnił, gdy pozostali spojrzeli na niego pytająco. Nie trudno było odgadnąć, że ma na myśli siebie, Brocha i Werthę. – Czterech zwierzoludzi to aż nadto, by sprawić kłopoty. Powinniśmy chyba wyruszyć przed świtem i trochę przerzedzić ich szeregi.
– Nie wiem, czy uda nam się ich rano zaskoczyć .– mruknęła Wertha. – Łowca może nam bardzo pomóc.
- Nie powinieneś wątpić w Effendi’ego, Gorim. – Broch wstawił się za Werthą, patrząc na kompana. – Pokazał nam swoje umiejętności w chacie albiończyka.
- Bo zastrzelił dwóch zwierzoludzi to już jest taki wspaniały? Przestań pierdolić, człeczyno. – Gorim splunął. – Daj mu hordę, a zesra się w majtki. I na Grimnira, wiem co mówię, Broch. To jest miękka dupa…
- Gówno wiesz. – wypaliła Aria, do tej pory przysłuchując się tylko rozmowie. – Effendi potrafi strzelać z łuku jak żaden z was i jeszcze nie raz wam to udowodni. A ty krasnoludzie wątpisz w niego od momentu, gdy was spotkaliśmy. Nie możesz zdzierżyć, że w czymś człowiek może być lepszy od ciebie?
- Nie pierdol, dziewucho. – warknął gardłowo Gorim. – Myślisz, że się przejmuję jakimś człeczyną? Róbcie co chcecie. Tylko nie chcę, żeby potem się okazało, że ten twój kochaś jest gówno wart jak dojdzie do walki.
- Za to bierzesz pieniądze, zapomniałeś? – postawiła się szlachcianka. – Za to, żeby walczyć i zginąć jak przyjdzie czas. Więc albo walczysz i wierzysz w towarzyszy, albo zbieraj się stąd, bo na nic się nie przydasz!
Zapanowała cisza, gdy słowa zirytowanej Arii rozniosły się po wzgórzach. Broch i Wertha wymienili spojrzenia, a Gorim mruknął coś do siebie w khazalidzie. Chwilę później pojawił się Effendi z Buranem u boku. Na twarzy mężczyzny malowało się zmęczenie, a Tileanka od razu dostrzegła rozerwany materiał na ramieniu łowcy.
- Co się stało?? – przylgnęła do niego.
- Trafiłem na strażnika, ale Buran mi pomógł. – rzucił Effendi. – Jestem cały, spokojnie. – przytulił ją do siebie.
Behemsdorfczyk opowiedział co się stało i zdał raport z tego, co widział. Pozostali wymienili kilka pomysłów, jak można by wciągnąć bandę Chaosu w pułapkę, i omówili potencjalnie najlepsze do tego miejsca, korzystając z wiedzy Effendi’ego. Ich inwencja nie miała granic, wszyscy zdawali sobie jednak sprawę, że realizacja tych koncepcji wcale nie będzie łatwa.

- Jest pewien sposób. – powiedział Effendi uśmiechając się tajemniczo. – Znam te ziemie lepiej, niż ci szubrawcy. Poza tym jeśli uderzymy tam, gdzie mówię, będziemy mieć przewagę.
- Więc tak zróbmy. – rzucił Broch. Jako wytrawny taktyk i najemnik posiadający niemałe doświadczenie wiedział, że teren jest ich sprzymierzeńcem. – Zróbmy to na twoich warunkach, Effendi. Obyś tylko miał rację.
- W końcu zacząłeś mówić mi po imieniu, Broch. – łowca uśmiechnął się krzywo.
- W końcu zacząłeś zachowywać się jak mężczyzna. – odparł najemnik dźwigając się na równe nogi.
- Nie jesteś tym, co będzie mnie sądził. – rzucił Effendi.
- Nie jestem, ale masz ikrę, chłopcze. – mruknął najemnik.
- Muszę być wilkiem, skoro wokół są wilki. – łowca patrzył pewnie na Brocha. – Jeszcze kilka dni temu myślałbym inaczej, ale dużo się zmieniło od tamtego czasu. Już do tego przywykłem.
- I dobrze, nasz pan na pewno to wynagrodzi. – Broch uśmiechnął się złowieszczo całując medalik z symbolem Ulryka. Północny wiatr nasilił się, gdy łowca odprowadzał najemnika w mrok nocy.

* * *

- To jest kurwa chory pomysł. – mruknął Gorim, czając się za wielkim, porośniętym mchem głazem. Obudzili się przed świtem i wyszli na szlak, który polecił im Effendi. Potencjalnie, według jego ustaleń, powinni podróżować nim zwierzoludzie.
- Przestań narzekać, trzeba zaufać chłopakowi. – powiedziała Wertha, wbijając wzrok w piaszczysty trakt.
- Zaufać? Ha! – khazad warknął. – Ufam tylko sobie, człeczyno, więc przestań się wpierdalać.
- A ty skup się na kamieniu, Gorim. – najemniczka już miała dosyć narzekania krasnoluda.
- A co? Myślisz, że nie dam rady go przesunąć? – khazad zezował na nią.
- Myślę, że za dużo mielisz jęzorem, Gorim. – rzuciła Wertha, skupiając się na drodze.
- Ja jestem od walki, a nie od toczenia jakichś kamieni, kurwa. – wycedził czarnobrody.
- Chcesz ich pozabijać, czy dalej pierdolić? – kobieta ucięła rozmowę, wpatrując się w tarczownika. – Lepiej sprawdź, czy możesz podważyć i ruszyć ten głaz.
- Już dawno to zrobiłem, kobieto! – warknął Gorim. – Jak tylko się pojawią na drodze, to rozpierdolę im łby. Potem mnie nie powstrzymasz, żebym do nich pobiegł.
- Nie zamierzam. – rzuciła Wertha. – Póki co skup się na tym, co trzeba.
Gorim zaklął, a Wertha uniosła naładowaną kuszę .

* * *

Effendi leżał na brzuchu, przykryty ściółką niewielkiego zagajnika, który rozciągał się po lewej stronie wzgórz. Tuż obok niego znajdowała się Aria, która kurczowo trzymała przygotowany wcześniej pęk strzał łowcy. Szlachcianka ziewała co chwila, gdyż siedzieli długo w noc, rozprawiając nad przygotowaniami do ataku i obmyślaniem planu. Tak jak Effendi się spodziewał, zwierzoludzie ruszyli do drogi wczesną porą, wąskim traktem pośród wzgórz kierując się na północ. Nie minęła godzina, odkąd zdążyli zorganizować zasadzkę, gdy banda Chaosu pojawiła się na szlaku.


Przyczajony na wyżynie łowca miał ich na talerzu od razu, gdy wyszli zza wąskiego załomu. Cały czas z łukiem w pogotowiu obserwował przeciwników. Zwierzoludzie i prowadzący ich wojownik Chaosu szli spokojnie, jakby nic nie było w stanie im zagrozić. Było ich około dwudziestu, od czasu do czasu jedynie rozglądali się leniwie po okolicy i parskali do siebie w plugawym języku.
- Nawet broni nie mają na wierzchu. – szepnął łowca. – To ułatwi nam sprawę.
- Oby. – rzuciła cicho Aria. – Boję się.
- Spokojnie, poradzimy sobie, jeśli tylko wszyscy będą się trzymać planu. – spojrzał na nią, dostrzegając, że ręce jej się trzęsą. Po chwili jednak wrócił do obserwacji terenu.
W ogonie piekielnego pochodu wlokła się grupka kilkunastu kobiet powiązanych sznurami i biczowanych co jakiś czas przez kilku goblinów, gdy któraś potykała się, bądź zwalniała tempo. Zielone pokraki miały przy tym niezłą zabawę, bo parskały radośnie, kiedy bicz zostawiał czerwone pręgi na delikatnej skórze.
Effendi wziął głęboki oddech – wiedział, że to starcie nie będzie należało do łatwych, jeśli plan nie wypali. Liczył na umiejętności Brocha, który zapewnił, że zajmie się wojownikiem Chaosu. Gdy mniej więcej połowa zwierzoludzi znajdowała się na wysokości łuku mężczyzny, Aria wydobyła przygotowane wcześniej lusterko i namierzyła promień słońca, którego odbicie powędrowało wprost w przeciwległą stronę. Miała nadzieję, że Wertha i Gorim wychwycą sygnał.

* * *

Na skalnej półce Gorim, trzymający pod pachą końcówkę stworzonej z grubej gałęzi dźwigni, przeniósł wzrok na Werthę, a ta uniosła dłoń, wskazując, że cel znalazł się na dogodnej pozycji.

Krasnolud wydał z siebie pełne satysfakcji stęknięcie i naparł na głaz, mocno naciskając na dźwignię. Kamień początkowo lekko drgnął, a potem przechylił się nieznacznie i stoczył, z każdą chwilą nabierając impetu. Zwalił się wprost na głowy czterech zwierzoludzi, którzy zbyt późno dostrzegli zagrożenie, a odgłos łamiących się karków odbił się echem od skał.

Wertha wycelowała, po czym wypuściła bełt trafiając innego w ramię. Strzelcem wysokiej klasy nigdy nie była, ale przynajmniej zraniła kolejnego przeciwnika. Zerkając w stronę niewielkiego zagajnika po przeciwnej stronie szlaku widziała, jak wypuszczane przez Effendi’ego strzały w zabójczym tempie dopadają swoich adresatów. Nim banda Chaosu zdążyła się zorientować że to pułapka, niemal połowa leżała już na martwa. Kobieta dobyła miecza i ruszyła w dół po stoku, patrząc na Gorima, który z okrzykiem bojowym swego ludu był już na dole i wpadł między cuchnące bestie. Khazad był niższy o całe trzy głowy od przeciwników, ale bardziej zdeterminowany i opętany szałem bitewnym. Dobywający dopiero broni zwierzoludzie nie mieli szans z nacierającym krasnoludem, który młócił swym toporem z całej siły. Każdy dochodzący cios wywoływał kakofonie wrzasków i strumienie bryzgającej krwi.

Najemniczka zjechała na tyłku w dół, odbiła kilka spadających uderzeń i wyprowadziła własne, które doszło celu. Bestia o kozim łbie padła na trakt z rozszarpanym gardłem. Wojowniczka ustawiła się z prawej strony khazada, nieco po jego boku, by go ubezpieczać. Kilka ciosów spadło na blachy Gorima, jednak nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Kolejne odbijała wojowniczka, by czarnobrody mógł zamiatać swym orężem następnych przeciwników. Krasnolud toczył ślinę uderzając raz po raz, a wokół nich tańczyły strzały Effendi’ego, to raniąc, to zabijając bestie. Wyglądało na to, że banda Chaosu nie spodziewała się czegoś takiego, miotając się teraz po polu bitwy zupełnie niezorientowana, jak mają walczyć i co robić.

* * *


Broch rozpoczął atak, pędząc ścieżką wprost na odciętego od pozostałych wojownika Chaosu. Zakuty w stal przeciwnik posiadał dwa oręża. Najemnik dostrzegł, że Chaosyta unosi rękę, by cisnąć trzymanym w garści potężnym mieczem. Ulrykanin odskoczył w bok w ostatniej chwili, a rzucone z impetem ostrze przejechało nieznacznie po jego znoszonym napierśniku. Łapiąc równowagę, Broch wyprowadził atak, który napotkał opór ze strony adwersarza. Jego uszu doszły słowa plugawej mowy wysyczane przez Chaosytę, gdy blokował kolejne spadające na niego ciosy wielkiego topora. Musiał przyznać, że to był godny niego przeciwnik. Nagle dwie strzały odbiły się od jego zbroi - najpewniej Effendi zamierzał mu pomóc, jednak na nic się to zdało.

Wojownik nacierał, a Broch jedynie się bronił, co jakiś czas wyprowadzając ciosy, które jedynie ześlizgiwały się po pancerzu wojownika. W końcu Chaosyta zamarkował uderzenie, a jego ostrze przeszło po prawej nodze najemnika zostawiając krwawą pręgę. Broch syknął z bólu wyprowadzając cios. Miecz liznął blachy wojownika Chaosu, a ten, jakby zupełnie nie czując zmęczenia, ruszył na najemnika. Werner Broch uniósł miecz w górę, by sparować cios i całym impetem swego ciała odepchnął przeciwnika od siebie. Przez chwilę patrzyli po sobie, po czym z okrzykami wołającymi do własnych bogów starli się po raz kolejny.

* * *

Effendi szył z łuku do zwierzoludzi, osłaniając swoich towarzyszy na tyle, na ile mógł. Mimo tego, że prawa ręka powoli odczuwała zmęczenie bitwą, łowca z determinacją posyłał kolejne, celne uderzenia. Żałował, że nie może wspomóc Brocha w walce z opancerzonym wojownikiem Chaosu. Jego strzały po prostu odbijały się od piekielnej zbroi. Skupiony na przeciwnikach Werthy i Gorima, nie usłyszał tego, co Aria.
- Czekaj, zaraz wracam. – szepnęła, strzepując z siebie resztki kamuflażu i dobywając szabli.
- Gdzie leziesz, dziewucho?! Wracaj! – warknął, patrząc jak szlachcianka znika pośród drzew. W tej chwili nie mógł za nią pobiec, w końcu miał za zadanie osłaniać towarzyszy.

Aria przemykała wśród drzew z uniesioną szablą, rozglądając się wokół. Mogła przysiąc na Myrmidię, że słyszała jakieś dziwne odgłosy; jakby ktoś zbliżał się do nich. Przez chwilę pośród poszycia leśnego panowała cisza, potem jednak krzaki poruszyły się i wylazł z nich zielony pokurcz z włócznią uniesioną do góry. Szlachcianka widziała goblina po raz pierwszy w życiu. Chciała krzyknąć, jednak strach ścisnął jej gardło. Odruchowo uniosła w górę szablę. Goblin warknął coś, po czym doskoczył do kobiety uderzając swą włócznią o wyszczerbionym szpicu. Aria wystawiła ostrze przed siebie, jakby zasłaniając się nim i cofała się do tyłu blokując ciosy na tyle, na ile umiała. Uderzenia spadały na nią jeden po drugim, zmuszając dziewczynę do ciągłego blokowania, choć robiła to raczej intuicyjnie przypominając sobie lekcje szermierki i nie patrząc na stwora. W pewnej chwili potknęła się o wystający korzeń drzewa, zwalając się ciężko na plecy. Zamknęła oczy, żegnając się z wszystkimi w myślach, gdy nagle poczuła, jak coś napiera na jej szabelkę. Uchyliła lekko jedno oko i zobaczyła przed sobą paskudną gębę goblina, który ją zaatakował. Ostrze szabli weszło w jego brzuch niemal do połowy, a goblin mruczał coś pod nosem, dogorywając i plując swą plugawą krwią na kobietę. Aria zrzuciła go szybko z siebie i zostawiając swoją broń ruszyła przez zagajnik, krzycząc w niebogłosy.

Po kilku chwilach dobiegła do zaalarmowanego jej krzykiem Effendi’ego, który wstał na równe nogi i szybko złapał zdenerwowaną szlachciankę w swoje ramiona.
- Co się stało? Nic ci nie jest? – zapytał zatroskany, przyglądając się jej. Dostrzegł ciemnozieloną krew na policzku dziewczyny.
- G.. Goblin – wyjąkała niepewnie, dygocząc.
- Co z nim? Zranił cię?!
Aria w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
- Co się stało, czemu tak krzyczałaś? – dopytywał się, powoli tracąc cierpliwość. Tam w dole towarzysze potrzebowali go, a on tracił czas na próby dowiedzenia się czegoś od tej histeryczki.
- Bo mnie wystraszył! – fuknęła na niego.
- Ale żyje?
- Nie… Nie chciałam, ale on sam się nadział na moją broń – jęknęła dziewczyna, zanosząc się płaczem.
- Nie chciałaś? – Effendi zapytał z niedowierzaniem w głosie. – No to chociaż wiemy, po czyjej jesteś stronie – mruknął, puszczając ją i sięgając po łuk. – Małych, biednych, zielonych goblinków. Pokażę ci, jak się powinno z nimi postępować.
To mówiąc zaczął szyć z łuku w stronę gobinów, które pilnowały uwięzionych kobiet. Jeden po drugim małe stworki padały, wkrótce wpadły w panikę i zaczęły się rozbiegać we wszystkie strony. Effendi usłyszał za swoimi plecami powarkiwanie jednego ze zwierzoludzi.
- Miło, kochanie, że swoim krzykiem zdradziłaś naszą pozycję… - łowca odwrócił się wypuszczając strzałę, która trafiła nacierającego na pełnej prędkości zwierzoczłeka między ślepia.

* * *

Broch blokował kolejne spadające ciosy przeciwnika, gdy nagle stało się coś, czego stwór zrodzony z Chaosu nie mógł przewidzieć. Buran, wilk Effendi’ego skoczył na opancerzonego wojownika. Zwierzę odbiło się od jego barku wytrącając go na chwilę z równowagi. To wystarczyło Brochowi, który znalazł miejsce między blachami przeciwnika i z całą siłą zagłębił tam ostrze. Chaosyta zawył z bólu, padając na trakt. Próbował się podnieść, jednak nie miał na to szans. Przemykająca między zrzuconym na trakt głazem Wertha dopadła go po chwili i silnym zamachem miecza odcięła mu łeb, który potoczył się po kamienistym trakcie.

Ich poczynania obserwował z wysokiej półki Effendi. To on pierwszy zauważył, że jeden z powalonych zwierzoludzi próbuje się podnieść. Zaalarmowany przez niego Gorim zareagował natychmiast. Popędził w stronę stwora i uniósł swój topór, by jednym celnym ciosem rozłupać czaszkę stwora. Zapadła przejmująca cisza. Bitwa została wygrana.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline