Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2009, 01:11   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odnalezienie Libby nie było aż takie trudne jak mu się to z początku wydawało. Miasta pod pewnymi względami też przypominały dzicz. Swoisty rodzaj natury, gdzie każde przejście pozostawia po sobie jakiś odcisk, a każdy mieszkaniec ma swój schematyczny tor poruszania się zamiast do wodopoju, do miejsca pracy, zamiast do kryjówki, do domu, a zamiast na leśną polanę oblaną przyjemnie grzejącym słońcem, do parku, domu kochanki, czy tawerny. Tylko smród był nieustępujący. Tępił zmysły. Pozostawiał myśliwego kalekim i rozkojarzonym. Niemniej szybko dowiedział się od przechodniów gdzie mieszczą się najbliższe kuźnie. W drugiej odnalazł wysokiego mężczyznę o nietypowym odcieniu oczu i gładko ogolonej głowie. Mahtan się nazywał. Obrzucił Jensa nowym nieciekawym spojrzeniem gdy dowiedział się o obiekcie poszukiwań myśliwego. Dopiero po chwili kiwnął głową i zaprowadził go do warsztatu skąd dobiegało rytmiczne uderzenia młota o rozgrzany stop. Ciemne pomieszczenie wypełnione było rozwieszonymi wszędzie dookoła nie tylko broniami i zbrojami, ale i w większości nawet narzędziami do prac domowych, rolnych i ogrodowych. Naprawianych, wykutych i zniszczonych. Nie kończąca się ekspresja formy metali wszelakich maści. A po środku tego wszystkiego rudowłosa pochłonięta pasji tłoczonej przez jej serce do krwi wypełniając ją bez miary. Pamiętał ten zacięty wyraz twarzy. Pamiętał z wioski, bo raz oberwał od ojca Libby grubą lagą za to, że jedna z sióstr płakała dwie noce przez jego żarty. Cały on. Uśmiechnął się mimo woli i wymownie wskazał Mahtanowi wyjście do głównej izby. To nie potrwa długo. Potem trochę rozmawiali, ale nie za dużo. Milczenie wypełniał głuchy, choć dźwięczny głos kształtowanej stali i miarowy, głęboki oddech kowalówny. Jens w tym czasie patrzył jak jej emocje przelewają się na rzeczywistość. Nie podzielał jej fascynacji, ale nie mógł nie docenić aktu tworzenia. Była w swoim świecie. Tam gdzie nikt jej już niczego nie wypomni. Ostrze glewii, którą kuła było piękne. Rohatyna, którą otrzymał ongiś od krasnoludzkiego nie umywała się do niej ani w kunszcie, ani w zamkniętych w pozornie prostej formie emocjach. Była dziełem doświadczonego rzemieślnika, podczas gdy ostrzu gnącemu się pod uderzeniami młota, kształt nadawał zielony jeszcze talent. Nie trzeba było znać się na kowalstwie by móc wychwycić różnicę. Powiedziała, że odchodzi. Tak po prostu. Nie pytał o przyczyny. Nie musiał. Zastanawiał się czemu właśnie dziś. Wczoraj sam by odszedł zostawiając reszcie ratowanie śmierdzącego uryną świata ludzi. Ale sprawy się zmieniły. Przez chwile myślał, by jej o tym powiedzieć. Ale przyjaciele się sobie nie muszą tłumaczyć, żalić, wyrzucać czegoś sobie nawzajem, czy przekonywać do własnego punktu widzenia. Poprosił by została. Odmówiła. Rozstali się w milczeniu. Będzie mu jej bardzo brakowało.
Glewia zapowiadała się na wspaniałą broń.

***

Po domostwie kręcił się Alex. Mężczyźni wymienili obojętne spojrzenia i powrócili do swoich zajęć. Jens zajął się, tak jak wcześniej, strzelaniem z łuku na zapleczu. Nie dlatego, że chciał się wprawiać, czy trenować. Potrzebował się wyciszyć i przemyśleć wszystko. Miał konkretny cel. Wcześniej odnosił co jakiś czas wrażenie, że jest tylko dodatkiem do Silii. A teraz miał własny cel. A Silia i Libby tego samego dnia zwyczajnie odeszły. Złośliwość losu, czy kobieca natura? Przez dłuższy czas żuł te myśli niczym ziarna gorczycy, póki zwyczajnie przestał zadawać pytania. Trzeba było skupić się na odszukaniu odpowiedzi na ważniejsze sprawy. Strigori. O nim mówił ojciec Silii. Jego świecę musieli teraz odnaleźć. Dawno już zmarłego opiekuna Tsurlagol. Kupca ponoć, którego grób jest w ściśle strzeżonym miejscu, do którego na pewno nie wpuszczą takich jak oni. Będą potrzebowali argumentu, by się do niego dostać. Jeśli Angeli nie uda się odzyskać jej kontaktów, to oni sami wskórają zapewne jeszcze mniej. Ale była też inna rzecz, którą warto było się zająć. Wspólny cel dał im wspólny sen. To nie mógł być zbieg okoliczności. Ktoś chciał im coś ukazac. Tylko co? Myśliwy ze spokojnym oddechem wymierzył ponownie do drewnianej prowizorycznej tarczy. Była już mocno sfatygowana, ale nadal nieźle służyła. Zwiększył dystans. Łuk Lorei poddawał się jego dłoniom bez oporów akceptując nowego właściciela. Oboje oczu otwarte. Jak zawsze. Tak go uczył Jasper. Przywołał przed oczy wyobraźni wydarzenia ze snu. Dwie postaci, świeczka i pentagram. Ktoś ze strażników zdradził? Mało prawdopodobne. Można się domyślać, że były to osoby specjalnie dobrane. Choć z drugiej strony Aerandir też do nich należał. Wypuścił strzałę. Chybiła malutkiego celu wielkości orzecha. Nieznacznie. Zmarszczył brwi. Był też ten dziwny pentagram. Znak magii, lub mocy. A może symbol czegoś bardziej konkretnego?

Rankiem następnego dnia ruszył na miasto. Nie było co liczyć na znalezienie w tym ludzkim śmietnisku choćby paru wiernych Mielikki nie mówiąc już o kapłanach, ale z tego co się orientował w panteonie, Chauntea jest dość często wyznawana przez ludzi żyjących z roli więc gdzieś pod miastem powinna mieć swój obrządek. I tu pojawiał się problem. Mieszkańcy Tsurlagol dość jawnie obnosili się z brakiem potrzeby modlitwy. Nie dziwił im się prawdę powiedziawszy. Jednak ludzie jak to ludzie. Potrzebują wiary. Niewielkie kapliczki miały swoje miejsce bytu. Miejsca zwykle bez żadnych opiekunów. Poszukiwania więc były tym razem znacznie dłuższe i wyprowadziły go dalej poza miasto gdzie zaczynały się pastwiska i niewielkie przerzedzone przez zapotrzebowanie miasta na drewno zagajniki. Dużo dalej na skraju jednego z nich powiedziano mu, że znajdzie to czego szuka.
Niewielka farma otoczona budynkami gospodarczymi i zaoranymi polami stanowiła tutejsze nieformalne miejsce kultu bogini naturalnego porządku świata. Ponoć w każdy ostatni dzień miesiąca księżycowego wyznawcy rozdawali żywność strudzonym, którzy wtenczas dość tłumnie się tu kierowali. Gdy psy wesoło oszczekały nadchodzącego Jensa, jeden z akolitów podniósł się z klęczek nad grządkami i wytężywszy słaby wzrok obrzucił myśliwego uprzejmym spojrzeniem
- Niech będą dzięki Chauntei za każdy dzień nieskończonego kręgu życia – rzekł na widok myśliwego. Symbol jednorożca na wisiorku Jaspera był dość dobrze widoczny na piersi myśliwego. Młody kapłan strzepnął z rąk resztki grudek ziemi. – W jaki sposób mogę ci pomóc bracie?
- Chciałbym porozmawiać z obecnym mistrzem, lub kimś kto dobrze zna się na symbolach –
odparł pochyliwszy wcześniej głowę na znak szacunku dla bogini, której poświęcono to miejsce.
- Starszy kapłan Teodor pracuje przy ulach. Wystarczy, że pójdziesz dookoła świątyni i na tyły stajni. Jest naszym mentorem. Jeśli Ci nie pomoże, będziesz musiał spróbować w mieście.
- Dziękuję – rzekł krótko i ruszył we wskazanym kierunku.
Starszy kapłan Teodor rzeczywiście był w podeszłym wieku. Szarosiwe włosy przykrywała okrywająca mu całą głowę drobna siateczka z materiału. Spokojnie, by nie rzec dostojnie odymiał pszczoły by zabrać się za otwarcie uli. Zobaczywszy zbliżającego się młodego mężczyznę przerwał pracę.
- Nazywam się Jens – przedstawił się myśliwy – Chciałbym prosić o pomoc w rozszyfrowaniu pewnego symbolu, który niepokoi mnie ostatnio w snach.
Przerwał oczekując przez chwilę odpowiedzi starca.
- Tak, słucham cię chłopcze.
- Wyglądał mniej więcej tak -
Jens kiwnął głową i zaczął patykiem na ziemi pentagram o rozdwojonych rogach – A po środku była świeczka.

Bibliotekę miejską w poszukiwaniu tych samych informacji sobie darował skoro zajrzała tam już Alexa. Jeśli coś umknie jej uwadze, to jego tym bardziej przecież. Poza tym przez te parę dni nie kręcił się specjalnie po mieście. Wolał je opuszczać i udawać się z Miszką na polowanie. Tym sposobem niemal zawsze mieli świeżego królika, zająca, lub bażanta na kolację. Wieczorami zaś lubił zasłuchiwać się w grze Lilli. Jej nowa pasja z początku była nieco męcząca, ale dziewczyna w mgnieniu oka się wyrobiła i dźwięki, które zaczęła wydobywać z mandoliny były dla łowcy niezwykle relaksujące. Raz nawet poprosił, by nie przerywała gdy dziewczyna chciała odłożyć instrument. Z tym jednym wyjątkiem, praktycznie nie odzywał się do reszty.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 22-11-2009 o 13:41. Powód: świątynie
Marrrt jest offline