Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2009, 12:33   #5
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert zerwał się z posłania w chatce. Kilka spojrzeń na przyjaciół i już wiedział, że nie tylko on śnił ten przerażający sen. Wstał i umył się w misce stojącej w kącie izby. Rozpamiętywał szczegóły snu, te które zapamiętał. Nigdy nie miał wcześniej do czynienia z takimi rytuałami, nie znał symboli wymalowanych krwią i magią w kształt tak niepokojący. Wiedzieli o nich, wiedzieli wszystko. Kapłan siadł na progu chatki i bezwiednie bawiąc się symbolem Kelemvora zawieszonym na piersiach myślał. Alexa próbowała ostrzec swojego mistrza i to było chyba jedyna praktyczna czynność, którą mogli wykonać. Nie wiedzieli nic o tych ludziach, oprócz tego że wkrótce spotkają ich wysłanników, najemnych zabójców. Tak więc trzeba będzie się mieć na baczności. Kapłan uśmiechnął się do swoich niewesołych myśli. To tak jakby się mieli przygotować i spróbować zatrzymać wschód słońca. Nie wiedzieli kiedy uderzą, ani w jaki sposób. Albert spojrzał na brudne uliczki, brudnych ludzi brudnego miasta. Świadomość, że nie może tutaj korzystać z łaski swego opiekuna jeszcze bardziej pogłębiała jego niemoc. Schował symbol Pana Zmarłych pod koszulę, nie chciał dawać najmniejszego powodu i ściągać problemów.

Wyciągnął swój nowy nabytek i pogładził ręką skórę magicznej sakwy. Nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do tego jak bardzo ułatwiała życie. Zestaw do produkcji maści i mikstur leczniczych rozrósł się w ciągu ostatnich dni dość znacznie. Do moździerza dołączył alembik, kalcynator i przenośny palnik na krasnoludzki spirytus. Wszystko bardzo delikatne i kruche, dlatego też gdy sakwa przypadkiem spadła z ławy na której ją nieostrożnie położył, mało serce mu nie stanęło. Na szczęście gnom, który sprzedał mu przedmiot, mówił prawdę. Sakwa nie tylko zmniejszała ciężar, ale i chroniła swoją zawartość. Zabrał się zaraz do tego co sobie umyślał rano. Alexa powiedziała, że idzie do biblioteki, Jens również wyszedł zbierać informacje. Albert wyciągnął nowo zakupiony sprzęt i po chwili palnik zapłonął niebieskawym ogniem. Nie miał pojęcia jak uderzą w nich ludzie ze snu, ale gdyby korzystali z trucizny chciał być gotowy do udzielania pomocy kompanom. Poza tym, pozwalało to zająć się czymś pożytecznym i odegnać niespokojne myśli. Do niewielkiego miedzianego kociołka wrzucił utarte na papkę zioła, przyniesione przez Jensa i te które dokupił u zielarza. Zalał je wodą i czekał, słuchając z przyjemnością prób nowych zdolności Lilli. Paladynka zadziwiła go, bez wahania przyjęła do siebie moc świeczki. Albert obserwował uważnie zmiany, które zaszły w dziewczynie. Dla niego ciągle to było niepojęte. Jak to działało? W jaki sposób umiejętności, wiedza i nawet wygląd zmieniały się w mgnieniu oka, asymilowały się do nowego właściciela? Na początku, gdy jeszcze w Kaar Adun Lilla opowiadała mu o przemianie Bethy był zaniepokojony. Było to przecież igranie z niezmiennością duszy. Teraz powoli zaczynał rozumieć, że nie ma innego sposobu zrozumienia fenomenu świeczek niż samemu spróbować. Tak jak Lilla. Pytania, którymi zresztą zaraz zaczął męczyć paladynkę nie były w stanie wyjaśnić wiele. Doświadczenie było chyba zbyt osobiste i niezrozumiałe, aby jedynie obserwacja miała przynieść odpowiedź. Albert dojrzał do poważnej decyzji.

Tymczasem wywar ziołowy już przestygł. Przedestylowany i skroplony ekstrakt miał silny zapach i bursztynowy kolor. Przelał płyn do dwóch fiolek i umieścił je w swoim kuferku. Pieczołowicie opisał przegródki w których się znalazły. Antidotum. Umył i spakował zlewki i sprzęt. Ubrał swoją nową kolczugę, gdyż postanowił przyzwyczajać się do jej ciężaru i wyszedł z chatki. Skierował się dzielnicy rzemieślniczej, gdyż wydała mu się chyba słusznie – bezpieczniejsza od tej w której mieszkali. Wszedł do zachęcająco wyglądającej karczmy i usiadł przy ławie. Było już dobrze po południu, wiec i ludzi było sporo. Kupcy, rzemieślnicy najwyraźniej spotykali się tutaj po pracy, aby pogadać o interesach przy kufelku jakiegoś mocniejszego napitku. Kapłan zamówił lekki obiad i przysłuchiwał się rozmowom. Dopytywał się o miasto, jego historię, nie musiał udawać nawet przyjezdnego. Tsulargol było dla niego zagadką, pełnym kontrastów tyglem, którego nie rozumiał. Jegomość z cechu bednarzy starał mu się wyjaśnić zawiłości miejscowego prawa, tłumacząc że u nich uzus ważniejszy nieraz od tego, co w kodeksach. Albert, nie zdradzając swojej profesji dopytywał się jak rzeczywiście jest z kapłańską magią, ale rozmówca spojrzał na niego dziwnie i wyjaśnił, że to nie przelewki. Strażnicy i Ostrza nie robili żadnych wyjątków. Chłopak zastanawiał się czy istnieje tu jakieś „kapłańskie podziemie”. Przecież wiadomo, tam gdzie deficyt pewnych usług, musi pojawić się czarny rynek. Jakże to trywialnie brzmiało, ale tak było. Kapłańskie zdolności i modlitwy często były traktowane jak każdy inny towar. Cechowy jednak nie dawał się wciągnąć w dyskusję, szybko zmieniając temat. Albert słuchał plotek, opowieści, dowiedział się trochę o Ostrzach i budzącym grozę zamku.

Do chatki wrócił jeszcze przed zmrokiem, nie chciał ryzykować nocnej wędrówki ulicami miasta. Poza tym lepiej było trzymać się razem, nie miał pojęcia „kiedy” działo się to co widział w śnie, ale należało przyjąć, że atak może nastąpić już wkrótce. Jens był markotny, tak przynajmniej się wydawało Albertowi, no ale nie dziwiło go to. Nie po tym jak okazało się, że Bethy i Silia odłączają się od nich. Podszedł do łowcy i wręczył mu mały bukłaczek z cielęcej skórki z chlupoczącą zawartością śliwkowej przepalanki. Poklepał go po ramieniu, ale nic nie mówił. Słowa byłyby zbędne.
 
Harard jest offline