Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2009, 22:22   #7
Zaczes
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
Post

[media]http://thewalkingdead.republika.pl/pliki/thing.mp3[/media]
Harry Frichsberg
Następne sekundy dla Harrego rozciągnęły się w czasoprzestrzeni. Mężczyzna jakby w zwolnionym tempie najpierw usłyszał wystrzał z broni automatycznej. Dźwięk dotarł szybciej niż kule rozbijające się o ceglaną ścianę remizy. W blasku świateł z okien widział jak odłamki kruszywa wystrzeliły z muru, coraz bliżej i niżej.. To co nastąpiło ułamek później to fala gorąca rozchodząca się z jego lewego uda, która poprzedziła tylko minimalnie falę bólu. Harry zachwiał się i oparł plecami o ścianę. Usłyszał jak z pomieszczeń za jego plecami otwiera się ogień. Z ust Harrego mimowolnie wydobyło się skołatane bólem „O żesz..".
- Wchodź teraz! – głos nieznajomego strzelca z remizy przedarł się przez odgłosy wystrzałów.
Były żołnierz wiedział, że musi to zrobić. Spiął całą siłę w sobie i chwyciwszy się rynny zatoczył się wprost do zbitego okna. Zanim spotkał się z twarda posadzką poczuł kolejną falę gorąca i bólu w lewej nodze.
Następne wydarzenia toczyły się już w mglistej rzeczywistości. Odgłosy wystrzałów, ból podczas przeciągania po podłodze, burzliwe głosy i krzyki.. Dwa głosy.. trzy głosy.. czwarty głos.. kobiecy.. ciemność.
-Jak..Hey!..Ja.....na imię?..
-Harrr..
-Zostań ze mną! Mów do mnie!
-..kogo..
-Wendy, mam na imię Wendy. Mów do mnie, co tutaj robisz.
Harry mówił. Nie pamiętał co mówił, mówił wszystko, byle nie odpłynąć. Wiedział. Pamiętał. Nie można stracić przytomności. I nie odpłynął. Piękna barwa słów trzymała go przy świadomości. Barwa no i cholerny ból. Może to adrenalina, może to chemia, ale to co słyszał niczym odzewem jego prywatnego anioła. Dopiero gdy Wendy powiedziała „Już ok. Odpocznij.” Odpłynął.
...
Obudził go znów ból, jak później się domyślił skupiony w kopniaku w ranną nogę.
- Ocknij się. - Harry mimo otwartych oczu widział tylko ciemną sylwetkę na tle światła.
- Z pewnością nie jesteś od Nich. Dlaczego chciałeś się dostać do Nas?
"Oni, My, Wy - to się wpakowałeś Harry.."
- A co miała znaczyć syrena do cholery.. - sapnął obolały. Oczy przyzwyczaiły się do światła. Mężczyzna był stary, brodaty, z jednym okiem zabandażowanym. Trzymał też rewolwer w dłoni.

- Jeśli szukasz łatwej zdobyczy to tutaj jej nie znajdziesz.. Mam na imię Hans, a Ty jak mniemam Harry, tak?
Teraz dopiero w całej okazałości do rannego doszedł niemiecki akcent..


Spencer Wilder
Spencer bez wahania przedarł się na dach swojego budynku. Napotkał na drodze jedynie drzwi z solidną kłódką, którą potraktował swoim dotychczasowym jedynym przyjacielem – strzelbą.
Wbrew pozorom z dachu nie było dobrej widoczności. Ujrzał gdzie jest remiza, przynajmniej jej łunę światła. Część widoku przysłaniał inny budynek. Co to doskonale widział w 'świetle' między blokami to duży plac zapełniony zdechlakami przed stacją „byłej” straży pożarnej. Nie trudno było zaobserwować i usłyszeć też przedzierający się przez te ścierwa samochód. I klarownie był to jego obiekt obserwacji.
- Nosz toż Ci dopiero.. Skurwiel się pośpieszył nieźle.
Lornetka. Obserwacja. Nawyk z polowań. Samochód jednak znikł za przeszkadzającym budynkiem. Widać, że tłum fanów pojazdu 'poruszony' jego siłą, skierował całą swoją naprzeciw. "Jak to się skończyło?"
- Cholera..
Jednak pragnienie wrażeń niedoszłego samobójcy zaspokoiło coś innego. Kolejna strzelanina. Tym razem widział pozycje strzelców. Rozbłyski z okien budynku stojącego naprzeciw parkingu remizy. Spencer myślał dziko. Szanse miał małe. Rano będzie ciężko, ale z tym zapasem amunicji jaki reprezentuje ten budynek mógłby przetrwać.
"Przetrwać.. pf.. przynajmniej trochę dłużej."
Usta wykrzywiły mu się w diabelny uśmiech. Na pewno też mają coś do żarcia. W tym stanie 'skupienia' martwych pobratymców na parkingu dość łatwo będzie przedostać się do budynku strzelców. Kilkadziesiąt minut temu chciał się zabić, więc co mu szkodzi zginąć ewentualnie w inny sposób. Spakował wszystkie swoje rzeczy z pokoju i ruszył na szare ulice. Pierwsza przecznica. Cios rękojeścią w głowę i truposz leży. Następny był za wolny by go dogonić. Alejka. Kolejna przecznica. Duża grupa. Gardłowe charczenie wymierzone w jego kierunku. Ominął ich łukiem i wskoczył na schody przeciw pożarowe, podnosząc za sobą drabinę, której użył. Ostrożnie przeczesał pokój na piętrze, wyszedł z pustego mieszkania na korytarz. W przejściu leżał oparty o ścianę zdechlak. Spencer wyciągnął nóż z cholewy i wbił go z całej siły w czaszkę już pełzającego w jego stronę trupa. Podbiegł do okna na końcu korytarza. Trzecia przecznica. Równolegle do niej parking. Zapełniony oczywiście prawie po brzegi śmierdzącymi ścierwami. W uliczce obok budynku strzelców kolejne schody pożarowe. Drabina podniesiona, ale rynna obok dawała duże możliwości jej sięgnięcia. Spuścił plecak.. Zeskoczył miękko lądując na chodniku, o ile miękko oznacza otarty łokieć do krwi. Bez zastanowienia zarzucił plecak na siebie i podbiegł do rynny. Wspiął się na tyle by sięgnąć drabiny. W tym momencie jak dar z niebios odezwały się wystrzały. Odgłos spadającej drabiny przytłumiony hukiem. Zeskoczył z rynny. Grupa oszalałych umarłych była tuż za nim. Wszedł szybko na pierwszą kondygnację i przylgnął do ściany. Próbował opanować oszalały oddech. Wiedział, że w budynku jest ich co najmniej trzech.
"Czas na nowych przyjaciół.. lub.."
"Czas poszerzyć krąg umarłych o Was lub o mnie nieznajomi.”
Szepnął. Może ostatni raz sam do siebie.

Dwayne
Okazało się, że motel miał więcej gości, którzy zdecydowali się wyjść ze swych kryjówek. Większość z nich kierowała się w stronę miasta. W lini prostej. Dwayn wyjrzał za róg i jego oczy ujrzały rozmyte oczy sąsiada. Chłopak cofnął się i szybko zamknął drzwi.
„Wiedziałem, wiedziałem.. kurwwwa..” Zaniósł się niemal płaczem. „Ja to mam szczęście”. Poczuł napór na drzwi i rozpaczliwy jęk. Murzyn nie wiedząc co zrobić zaczął się chaotycznie modlić, choć nie wiedział sam do kogo. „Niech sobie pójdzie, niech sobie pójdzie.. proszę.. niech sobie idzie”. Nie zwalniając drzwi wyjrzał za zasłonę okna.. „O w mordę!”. W jego kierunku zmierzali inni zainteresowani znaleziskiem jego ‘sąsiada’. Chwycił krzesło i zastawił Nim klamkę. Odsunął się od drzwi i spojrzał krytycznie na swój pomysł. Drzwi i krzesło uginały się pod coraz bardziej zwiększonym naporem. Dwayn poczuł przerażająco zimną strugę potu spływającą mu po plecach. Wycelował broń w drzwi. Nie minęła minuta nim napór przelał się także na okno

„Nie, nie, nie, nie..!!”. Szkło pękło. W biegu łapiąc plecak przerażony chłopak zaczął przeciskać się przez łazienkowe okno, nie sprawdzając nawet co znajdzie za nim..



Dr. Patrick Conchobhair; Ojciec Piotr Skarżyński
Ksiądz po godzinach szemranych modlitw, które powoli denerwowały budzącego się czasem Patricka, czujnego nawet we śnie doszedł do wniosku, że czas na zmianę. Szturchnął i obudził młodszego kolegę.
- Wszystko było w porządku, jak do tej pory. Jeśli chcesz mogę jeszcze czuwać Patricku.
Patrick ziewając przeciągnął się po szoferce i odgarnął koc. Kaszlnął i szybko przyłożył do ust inhalator.
- Niech ojciec się prześpi. Ja się dotlenię.
- Jeśli taka jest Twoja wola, chętnie skorzystam z chwili odpoczynku.
Ojciec ułożył się na miejscu pasażera, a Irlandczyk wyszedł rozprostować kości i zlać sobie twarz zimną wodą z rzeki. Obszedł spokojnie teren nasłuchując najmniejszego niebezpieczeństwa. W ten sposób dał ojcu czas na uśnięcie.

Po kilkunastu minutach wrócił do samochodu. Chłód nocy doskwierał z dnia na dzień coraz silniej. Zamknął cicho drzwi i usadowił się na siedzeniu kierowcy i mimowolnie spojrzał do tyłu - na Susan.
Serce mężczyzny podskoczyło mu do gardła na widok jej szeroko otwartych oczu patrzących się wprost na Niego.
Z trudem, ale jednak, ukrył odruch wystraszonego człowieka i nie podskoczył.
Dziewczynka odwróciła wzrok. Widać było ze jest przerażona. Doktor zdał sobie sprawę, że tak naprawdę ani razu nie próbował z Nią rozmawiać. Patrick nie miał doświadczenia z dziećmi, prawdę mówiąc, nie był tak dobrym oratorem jak ojciec. Wiedział, o czym tamta chce rozmawiać, ale Irlandczyk zwalał wszystkie obowiązki Susan na jezuitę - to ojcowie są od rozmów z córkami.
- Susan, chcesz wyjść..? - mruknął pytająco, jakby odruchowo, nie namyślając się nad rozmową.
Susan spojrzała na Patricka. Było ciemno. Domyślał się ze pewnie się zawstydziła, może nawet zarumieniła.
-Chce.. Muszę iść siku....ale..
Susan zamilkła, widocznie nie wiedziała jak dokończyć. W końcu wypuściła powietrze w rezygnacji z kontynuowania zdania.
- Chodź, nie budźmy ojca. - Patrick cicho na powrót otworzył samochód i wyszedł, nie zapominając o pistolecie. Otworzył jej drzwi i przepuścił ją.
Susan wysiadła rozglądając się po okolicy. Gdy znalazła dogodne jej miejsce niepewnie ruszyła w tym kierunku. Patrick udawał ze odwrócił wzrok, jednak pilnie obserwował pobliski teren. Mimo iż sprawdził go przed chwila czul na sobie odpowiedzialność za dziewczynkę. Susan szybko zrobiła co musiała i spytała już bardziej odważnie, czy może iść umyć się nad rzekę.Patrick skinął głową. Oboje zeszli na dół małą skarpą zostawiając ojca samego w samochodzie. Dziewczynka obmyła ręce, twarz i zmierzwiła wodą swoje długie blond włosy, które w świetle księżyca wydawały się niemal szare.
Patrick usiadł na skarpie, tak jak i jego towarzyszka. Nastała chwila krepującej ciszy, którą przerywał tylko szmer sunącej wody.
- Nie potrzebujesz niczego..? - zapytał nieśmiało, jakby nienaturalnie jak na Irlandczyka.
- Eee..nie. Rano chcę tylko umyć moje rzeczy, skoro mamy wodę. - Susan skończyła tak, jakby coś jeszcze do powiedzenia. Wzięła głęboki oddech i zdała pytanie, które może tylko dla niej było niezwykle ważne.
- Proszę Pana.. co teraz będzie teraz ze mną?
- Jestem Patrick. - Irlandczyk pochwycił kamień i rzucił w taflę ciemnego jeziora. Nie wiedział, co się stanie z ojcem, z nim, a co dopiero z dziewczynką. Mimo tego, zdecydował się na odpowiedź.
- Będziesz jechała z nami..
Może i była to najgorsza z możliwych odpowiedź.
Susan zachowała się dość niezwykle jak na swój wiek, ponieważ wydało się, że zrozumiała odpowiedź. Przynajmniej w pewnym sensie.
- Nie zostawicie mnie?
Spojrzał Susan głęboko w oczy, wydobywając z wnętrza jakiś cień uśmiechu.
- Nie.
- Mam.. miałam babcie niedaleko.. ale rodzice mówili..- Susan wstrzymała głos, wstrzymała oddech mimo iż wydawała się silna, złamała się na samo słowo.
Łzy popłynęły jej po policzkach
-mówili.., mówili,.. - łkając nie mogła dokończyć zdania, aż zrezygnowała
Patrick szybko objął Susan i wtulił jej głowę w swoją pierś. Słów nie mógł już wydobyć.
-.. mówili, że stała się jednym z zarażonych..- szloch przerodził się w cichy płacz - mówili, że wszystko będzie dobrze..mówili, że to wszystko minie, że to.., oni..stali też tacy..
Dziewczynka płakała jeszcze chwile. Patrick tulił ją mocno do siebie. Gdy Susan się uspokoiła, zadała kolejne fundamentalne dla niej pytanie.
-To minie, prawda? To wszystko minie i ludzie znów będą normalni? Nie chce stać się jednym z tych.. - łzy płynęły, jednak Susan miała znów spokojny wyraz twarzy
Odsunęła się lekko i została siedząc obok.
Irlandczyk nie wiedział. Wierzył w Boga, i to mocno, więc wolałby, aby to pytanie zostało zadane ojcu, nie byłemu pracownikowi prosektorium. Zwątpił jednak w świat po Apokalipsie. Wiedział jednak, że dziewczynka potrzebuje oparcia, a to właśnie Patrick miał być nowym opiekunem dziecka.
- Nie staniesz się, ja z ojcem postaramy się o to.. Zresztą, na pewno jeszcze jest nadzieja..
- Pan mówi do niego ojcze, ja nie umiem, nie rozumiem też tego księdza, jak on może być.. taki..wesoły?.. Jakby wszystko było dobrze.
Patrick jednak nie słuchał już Susan, jego uwagę przykuło coś w jego polu widzenia. Niekształtny cień, jednak zdecydowanie poruszający się wzdłuż rzeki nieopodal.

- Susan - rzekł Patrick, próbując zamaskować strach. Wstał i sięgnął za pasek od spodni, jego dłoń spoczęła na rękojeści pistoletu.
- Leć do ojca. Obudź go i każ zapalić samochód.

Dziewczyna posłusznie wstała i wystraszona pobiegła truchtem w stronę samochodu, potykając się przy końcu skarpy. Cień znieruchomiał. To musiało być zwierzę, tylko zwierzęta zachowują się w taki sposób. Każda zwierzyna jest dobra na upolowanie, jednak to stworzenie wcale się nie spłoszyło. Przeciwnie - zaczęło biec, jeśli można tak określić utykający ruch w ich kierunku. Patrick wyjął pistolet gdy usłyszał nerwowe wołanie Susan "proszę księdza.." i zaraz dźwięk odpalanego samochodu.

Niespodziewany gość przedzierając się przez chaszcze zareagował także na dźwięk silnika. Wszystkich troje zaskoczyło słabe lecz rozpoznawalne szczekanie. Pies zatrzymał się w pewnej odległości od Patricka, który miał go na muszce.
Usiadł i zaszczekał. w Świetle zapalonych lamp samochodu doktor miał psa dokładnie na muszce pistoletu.
Pies? Strzelić? Czy może wziąć? Pies by się przydał.. Miliony myśli posuwały się po głowie Irlandczyka, wprowadzając swoisty chaos w jego głowie. Przez chwilę zwątpił i chciał znów zrzucić brzemię obowiązku na kogoś innego, jednak jaki pies, będąc wygłodniały, usiadłby i czekał? To niedorzeczne. Agresywny pies, rzucił by się na potencjalny cel. Z wymierzonym pistoletem w psa, Patrick zbliżył się na bezpieczną odległość i spojrzał w oczy zwierzęcia
Usłyszał za sobą głos Susan "Proszę.. uważaj". Owczarek niemiecki, miał podniesioną nienaturalnie skrzywioną łapę. Widzą ruch człowieka szczeknął, cofnął się i usiadł znów. Może ktoś go skrzywdził, może właściciel umarł dopiero niedawno.. Pies był tak samo nieufny jak Patrick. Groteskowa scena starcia: strachu człowieka ze strachem zwierzęcia. Ojciec wysiadł z samochodu nic nie mówiąc zaskoczony zastałą sceną. Stanął w bezruchu, jak Susan oczekująć następnych sekund wydarzeń.
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 25-11-2009 o 22:02.
Zaczes jest offline