Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2009, 11:17   #2
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Otworzyła oczy.

Z jakiegoś powodu słońce znowu wstawało nad tym przeklętym (a może tylko zapomnianym?) przez Boga światem.

Ira nie pozwalała sobie na tak bardzo upragniony luksus przedłużenia porannego procesu opuszczania łóżka. Luksus taki mógłby – choć nie musiał, jeszcze nie dziś, może nawet nie jutro – kosztować ją życie. I nie były to czcze wymysły. Spała w ubraniu. Nie zdjąwszy nawet butów. Nakryta kurtką, którą zdobył dla niej jeszcze Kostia. Po tych wszystkich kilometrach, które pokonali, była dosyć znoszona, ale nadal przydatna.

Nigdy nie miała pewności, czy ktoś (lub coś) nie zdybie jej w trakcie snu.

Wyciągnęła rękę, by napotkać kojący dotyk M40. Co prawda, bardziej odpowiadałby jej swojski i dobrze znany SWD. Kostia na podstawie dragunowa uczył ją posługiwać się bronią w ogóle. Ale nie było już tamtego karabinu, tak samo, jak nie było Kostii. A M40 było teraz jej jedynym prawdziwym przyjacielem. I jedynym, któremu ufała. Zwłaszcza że nie łatwo było go zdobyć.

Zwlokła się z bezlitośnie niewygodnego materaca. Po twardej, rosyjskiej ziemi, na jakiej nie raz i nie dwa przyszło jej spać, był niczym carskie łoże. Czasem jednak miała wrażenie, że wygodniej spało jej się na ziemi niż na wbijających się w ciało sprężynach. Poza tym nie miała wtedy współkokatorów. Wystarczyło, że poruszyła materacem, a robactwo rozbiegało się na wszystkie strony. Przeklęte karaluchy.

Zesztywniała i obolała, spojrzała na park za oknem. Starała się pozostać niewidoczna z ulicy. Częściowo wybitą szybę zatkała tekturą i jakimiś szmatami. Dawało to nikłą, ale zawsze jakąś, ochronę przed nocnym chłodem, a przy tym pozwalało ukryć się w cieniu i tak obserwować otoczenie. Wyglądało na to, że Bóg pozwoli jej rozpocząć kolejny dzień. Czy da dożyć wieczoru, okaże się dopiero w trakcie. Tymczasem Wróbel z mieszaniną ulgi i nabożności ucałowała ośmioramienny krzyżyk, noszony na piersi, i klękła pod oknem – ikony wszak nie posiadała – by się pomodlić. Dziękując Wszechmogącemu za przetrwanie nocy.

Отче наш иже еси на небесех,
(tu i w całej modlitwie tłumaczenie z jęz. rosyjskiego:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie,)

да святится имя Твое,
(święć się imię Twoje,)
да приидеть Царствие Твое,
(przyjdź królestwo Twoje,)
да будеть воля Твоя,
(bądź wola Twoja.)
яко на небеси и на земли,
(Jako w niebie, tak i na ziemi)
хлеб наш насущный даждь нам днесь,
(chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj)
и остави нам долги наша,
(i odpuść nam nasze winy,)
якоже и мы оставляем должником нашим,
(jako i my odpuszczamy naszym winowajcom,)
и не введи нас во искушение,
(i nie wódź nas na pokuszenie,)
но избави нас от лукаваго.
(ale nas zbaw ode Złego.)

Przeżegnała się, ale zaraz potem przypomniała sobie o czymś jeszcze. Przyjmij Kostię do swego Królestwa i spraw, żebym znalazła tego suczego syna, Andrzeja, dodała już w myślach. Wstała, by podejść do miski z wodą, stojącej w kącie. Miska była stara, emalia łuszczyła się na niej brzydko, stanowiąc odpowiednie tło dla mętnej, niezbyt czystej wody. Kiedy ostatni raz ją wymieniała? Przedwczoraj chyba? O niezanieczyszoną wodę było ciężko. Tak naprawdę, pewnie nie było już żadnej nie skażonej rzeki, żadnego jeziora czy studni, jak świat słowiański długi i szeroki. Odsunęła od siebie myśl o tym, jakie zmiany w jej organizmie może wywołać korzystanie z deszczówki. Obmyła twarz, co rozbudziło ją ostatecznie. Zerknęła w odłamek lustra, oparty o miskę. Przetłuszczone włosy opadały strąkami dookoła wychudłej twarzy. Kostia zawsze umiał zatroszczyć się o to, by była zadbana. Kiedy została sama, zwyczajnie przestało jej zależeć. Z nagłą złością odwróciła prowizoryczne lusterko.

Jej małe królestwo obejmowało jeszcze kurczący się zapas puszek z jedzeniem. Puszki można było bardzo łatwo wykraść ze zrujnowanych magazynów. Wszak nikt ich teraz nie pilnował. Problem polegał na tym, że nie tylko Irka zaopatrywała się w ten sposób. Czasem przychodziło dosłownie walczyć o obrzydliwą mielonkę czy fasolę o podejrzanej świeżości. Dziewczyna wychodziła jednakże z założenia, że wszystko, co nie wyłaziło do niej samo z konserwy, było jadalne. Wystarczyło zatkać nos. Tak też zrobiła, otwierając jedną z ostatnich puszek – chyba żarcie dla kota, nie była pewna, bo etykietka się naderwała. Jakakolwiek jednak była zawartość konserwy, Wróbel pochłonęła wszystko, z trudem powstrzymując się od wylizania blaszanki. Gdyby skaleczyła się w język, mogłoby ją zabić zakażenie. Odrzuciła puste opakowanie na stos w kącie. Nie zawracała sobie głowy czymś takim, jak porządek. Musiałaby być nienormalna. Zresztą, nocą ustawiała puszki tak, by ostrzegły ją swoim brzękiem przed intruzami. Nic się nie marnowało – chyba jedyny plus katastrofy, która spadła na ludzkość.

Była jedyną lokatorką rozsypującej się rudery, co miało swoje plusy i minusy. Zwalone ściany. Wszędzie pełno starego kurzu. Zabite deskami lub wybite okna. Brak oświetlenia. Takie miejsce nie powinno zwracać niczyjej uwagi. Pełno podobnych ruin szpeciło Kijów. Ale przecież każdy chciał mieć chociaż pozór dachu nad głową, własnego schronienia. Dlatego z jednej strony cieszyła się, że sama zajmuje kamienicę i nie musi obawiać się swoich sąsiadów. Z drugiej zaś odczuwała lęk, uświadamiając sobie, że jest tu całkiem sama. Nikt jej nie pomoże w razie, gdyby pomocy potrzebowała. Ale czyż nie nauczyła się, że może liczyć tylko na siebie? Wszyscy mężczyźni, którzy o nią dbali – papa, jej starsi bracia, potem Kostia i Andriusza – wszyscy, co do jednego, odeszli. Zostawili ją na pastwę losu. A strach? Przecież bała się, odkąd zginął Konstantin. Strach był jak jej druga skóra. Jak pancerz, dzięki któremu wciąż żyła. Przestępując nad potłuczonymi kafelkami, zwalonymi belkami, opadłym tynkiem, stąpając zwinnie po gruzie, ruszyła na zewnątrz.

Dbała o to, by nikt nie widział, jak opuszcza budynek przez otoczone resztkami rzeźbionego portalu wejście. Na szczęście, kamienica miała "cziornyj wchod" – tylne wyjście, którym wyślizgnęła się do zaułka.


Wyglądało na to, że ulica jest pusta. Nikt nie nadchodził od strony parku. Rozejrzała się, wpierw w prawo, potem w lewo, zachowując czujność. Nikogo. Wymknęła się z uliczki i ruszyła ku magazynom, kilka przecznic dalej.

Czas uzupełnić zapasy.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 24-11-2009 o 20:16.
Suarrilk jest offline