Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2009, 20:10   #7
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Dni mijały dość szybko, gdy każde z nich mogło zająć się sobą, swoimi sprawami lub na swój sposób próbowało dowiedzieć się jak najwięcej o sposobie odzyskania świecy Strigorija. Ten odpoczynek potrzebny był wszystkim i nie dało się go porównać do ciasnego Kaar-Adun, gdzie emocje kłębiły się, bliskie wybuchu, rozładowywane tylko w ciągłej walce. Tutaj olbrzymie miasto pozwalało oddać się całkowicie swoim myślom, a chwila samotności nie była trudna do odnalezienia.
Angela znikała na całe dnie, wracając tylko na noc, często długo już po zmierzchu. Nie mówiła wiele, w zasadzie nie mówiła prawie nic, wspominając tylko, że wciąż pracuje nad znalezieniem odpowiednich ludzi.
Alex, wręcz przeciwnie. Odzywał się do każdego, kto chciał z nim porozmawiać, ale również znalazł sobie zajęcie. Ćwiczył, czasem również z Lillą i Gabrielem - ciężkozbrojni i z długimi mieczami mieli problemy z walczącym w sposób szybki i zwinny chłopakiem. Zupełnie inny style walki, który uświadamiał im, że trening należy modyfikować, by potem nie zostać całkowicie zaskoczonym. Ale Alex miał jeszcze jedno zajęcie - zablokował drzwi do sąsiedniego budynku, zniechęcając tym samym pijaków, którzy walili w nie ledwie jednej nocy. Potem wynajął kilku solidnych ludzi, którzy przebili się do drugiego domu i powynosili z niego resztki zbutwiałych sprzętów. Kolejnych kilku dorobiło drzwi pomiędzy stykającymi się budynkami, przyniosło i zbiło kolejne niezbędne sprzęty. Przenieśli łóżka, zrobiono kolejne drzwi i dzięki temu powstały dwie sypialnie - jedna dla kobiet, druga dla mężczyzn. Warunki wciąż nie były zbyt dobre, a same domy pozostawiały wiele do życzenia, ale chociaz nie było tak ciasno - mieli teraz do dyspozycji dwie sypialnie, dwa pokoje, kuchnię i nawet coś na kształt wychodka, chociaż nie były tu żadnych odpływów i trzeba było opróżniać po każdym użyciu.

Jens musiał poświęcać przynajmniej kilka godzin dziennie na podróżowanie, bowiem dotarcie do lasu czy najbliższej podmiejskiej osady nie było sprawą prostą - głównie przez odległości, ale również chociażby przez tłumy, które codziennie podążały przez wszystkie bramy miejskie. Masa wozów, ludzi, koni, bydła i wszelakiej zwierzyny, która miała trafić na tutejsze targi. Doliczając do tego marynarzy z kotwiczących w porcie statków, to populacja miasta musiała liczyć ze dwa razy więcej ludzi, niż w sytuacji, gdy nie byłoby w nim przyjezdnych.
W podmiejskich, chociaż wciąż należących do miasta-państwa osadach, życie było zupełnie inne. Znacznie spokojniejsze, przyjemniejsze i bardziej związane z naturą - co bardzo odpowiadało tropicielowi. W lasach prawie nie było zwierzyny, większa była szansa na spostrzeżenie patrolu Ostrzy, zarówno na granicy lasów jak i na tutejszych drogach. No i im dalej od miejskich murów, tym ludzie mniej bali się miastowych zakazów - pojawiały się świątynie, chociaż niewielkie, wiejskie wyraźnie. Nie mieszkali tam żadni wielcy kapłani a co najwyżej młodzi akolici, słabowici staruszkowie, lub tacy, których odwiedził Jens - bardziej mnisi, żyjący zgodnie ze swoimi zasadami, niż kapłani próbujący zaszczepić w ludziach wiarę w swojego boga.
Kapłan Teodor był jednym z takich staruszków, którzy przeżyli życie w pełni z zasadami, posiedli wiedzę i umiejętności, a teraz chętnie się nią dzielili, gdy tylko było komu ich wysłuchać. Bo cóż innego im pozostało w ostatnich latach życia? Ten zadumał się nad symbolem wyrysowanym przez łowczego i pokiwał głową, jakby do siebie. Potem wskazał na prosty, podłużny dom, w którym prawdopodobnie mieszkali wszyscy bracia tego niewielkiego zakonu.
-Chodź ze mną młodzieńcze.
Wnętrze było tak samo ascetyczne jak wszystko pozostałe, zaś pokoje bardziej przypominały cele. Były jednak regały z księgami i to właśnie po nie sięgnął starzec, szukając czegoś przez dość długi czas. Zanim Jens zdążył się jednak porządnie znudzić i zniecierpliwić, Teodor odezwał się, przeczytawszy najwyraźniej odpowiedni fragment.
-Pewnie nie wiesz, gdzie była góra tego pentagramu?
Pokiwał głową, nawet nie czekając na odpowiedź - tropiciel nie wiedział.
-Ogólnie, jest to znak diabła, jeśli się go w odpowiedni sposób odwróci. Ale wiadomym jest też to, że nie tylko diaboliści owych symboli używają. Nic księgi o rozdwojonym pentagramie nie mówią, więc obawiam się, że nie będę w stanie odpowiedzieć zbyt dokładnie na twoje pytanie. Mogę za to nawiązać do ów świecy - ona sama musi coś sobą reprezentować, gdyż wzór opina się wokół niej i niej dotyczy. Tworzony przy pomocy tego symbolu rytuał skieruje swoją moc właśnie na nią, chociaż nie wiem, co się wtedy wydarzy. A rozdwojone końce, może po prostu do wykonania samego rytuału potrzebne jest więcej osób i każdą z nich symbolizować ma jedna z tych odnóg? Przykro mi, ale to już moje przypuszczenia nie poparte inną wiedzą.
Pożegnali się.

Lilla rozpoczęła swoje poszukiwania dopiero po jakimś czasie od zniknięcia Elizabethy. Już po jakiś dwóch godzinach, podczas których zwiedziła kilka kuźni, wiedziała, że jest za późno. Może podświadomie? Na jej szczęście, rudowłosa była bardzo charakterystyczna i jeszcze sporo osób ją pamiętało, aż w końcu udało się jej trafić do łysego kowala, który pamiętał dziewczynę bardzo dobrze.
-Spakowała swoje rzeczy i zniknęła. Jak widzę, znika dość regularnie. Nie mam pojęcia, gdzie się udała, a szkoda. Polubiłem tę dziewczynę. Tylko moja żona była przeciwna trzymaniu jej w kuźni.
Roześmiał się, ale paladynce nie było do śmiechu. Elizabetha zniknęła i prawie na pewno - zniknęła na dobre. Miała inne wartości, inne cele, inny charakter i na swój sposób pojmowała znaczenie przyjaźni. Odeszła, a Lilla zmówiła za nią cichą modlitwę. Może jeszcze kiedyś będzie dane im się spotkać?
Resztę dni wypełniały jej ćwiczenia - zarówno te niedelikatne, w posługiwaniu się orężem. Była wyraźnie lepsza od Gabriela, który na początku zupełnie nie radził sobie z bękartem i dość wolno nabierał wprawy. Podobnie jak i z sejmitarem, którym walka również była całkowicie inna. Wiedza na temat oręża rosła, ale do w pełni sprawnego wojownika brakowało mu sporo. W przeciwieństwie do Lilli, która walczyła już sprawnie, jak doświadczony żołnierz. Miecz był przedłużeniem jej ręki, a tarcza naturalnie zasłaniała całe ciało. Była coraz lepsza, czy również dzięki świecy? Bardzo możliwe. No i zdolności barda. Grała coraz lepiej, a na usta same składały się do pieśni czy opowieści, których znała teraz bardzo dużo. Były w nich nawet legendy o powstawaniu Tsurlagol, w większości których Strigorii był potężnym czarodziejem, a Cienista Twierdza wyłoniła się z samych czeluści planu cienia.

Alexandra, po zaklęciu części swojej mocy w kamieniu, skupiła się na poszukiwaniu wiedzy. A o tę, o dziwo, było w Tsurlagol całkiem ciężko. Nie było tu świątyń, a to one zazwyczaj przechowywały największą ilość woluminów. Było w mieście kilka czytelni, ale ilość i wybór dzieł był bardzo ograniczony. Odwiedzała jednak każdą po kolei, przeszukując księgi, głównie te historyczne. Dowiadywała się szczątkowych informacji - o wojnie ze smokiem, wspomnianej tylko w niewielu miejscach, jakby nie była do końca istotna. Za to o wybranym rok po niej królu Vast, Ashleyu de Blight było całkiem sporo. Wielki wojownik, rycerz wsławiający się w bitwach i dobry król, przynajmniej jeśliby wierzyć księgom. Mało było o Hudov, prócz tego, że imię i nazwisko władczyni nie zmieniło się tam nigdy, od samego początku. Trochę więcej było o Henrych, którzy wywodzili się najwyraźniej od założyciela miasta - Strigorija. Było ich sporo, chociaż obecny panował najdłużej - już od czterdziestu lat. Co oczywiście zawdzięczał poślubieniu potężnej czarodziejki, której magia podtrzymywała ich życie na stałym poziomie. Mieli również dwie córki, ale nigdzie nie podano dokładnego wieku żadnego z nich. W księgach wymieniano oczywiście również imiona i nazwiska wszystkich radnych, pojawiał się też krasnolud, prawda ręka Victora. Mało konkretów.
Zupełnie inna sprawa to była genealogia i opowieści o de Blightach, których ród sięgał prawie początków Vast, a ilość członków tego rodu była wręcz niewyobrażalna i nie do zapamiętania. Należało robić notatki a najlepiej rysować powiązania między wszystkimi ważniejszymi ludźmi, chociaż to i tak po kilku chwilach robiło się nieczytelne.
Psioniczka wracała więc do wspólnego mieszkania zmęczona, z głową coraz bardziej wypełnioną wszelaką wiedzą. Jednego dnia jednak nie położyła się od razu spać, może dlatego, że księgozbiór, który tego dnia odwiedziła, był wyjątkowo skromny, a czas okazał się prawie zmarnowany. Za to podszedł do niej Alex, uśmiechając się tajemniczo i siadając obok niej.
-Cały czas tylko przy księgach siedzisz, pomyslałem, że może chcesz się gdzieś przejść? Jak byłem tu ostatnio z Puggle'm, to byliśmy w tutejszej operze. Chyba potrafiłbym załatwić bilety, jeśli byś chciała, oczywiście. No i tylko tam trzeba ładne ubranie, wiesz, suknie. Mogę pomóc wybierać.
Mrugnął i roześmiał się. Przez te dni nie był nachalny, inna sprawa, że teraz liczył na odpowiedź twierdzącą. Cóż, bycie piękną kobietą miało i swoje konsekwencje, czy dobre czy złe, to już pozostawało w głowie owej kobiety.

Albert nie dowiadywał się tak dużo, jakby chciał. Wypytywanie w karczmach miało swój sens, wstawieni ludzie łatwiej mówili o wielu rzeczach. Religia jednak była tematem tabu, a słowa o ludziach wieszanych z jej powodu nie były tylko opowieściami. Znajdujący się na północy Zakon Selune już dawno zaprzestał prób przysyłania tu kapłanów, gdy pierwsi z nich zawiśli na miejskich bramach. Prawa nie zmieniono, ale nikt nigdy nie powiedział i nie napisał dlaczego. Podziemie mogło istnieć, bowiem niektóre choroby wyleczalne były tylko za pomocą magii, ale nikt o tym rozmawiać nie chciał, a i strach było pytać. Chodziły natomiast pogłoski o mrocznych kultach złych bogów. Plotki czy prawda?
O innych sprawach rozmawiano nader chętnie i bez większych problemów. Zależnie kogo by pytać, opinie były podzielone. Części pasowali piraci, większości nie. Większość była zadowolna z solidnego i bezwzględnego prawda, część sarkała, że ucisk jest za mocny. Sądy były szybkie i dosadne, a kary wymierzano prawie natychmiast, głównie przy placu miejskim, gdzie też Strażnicy mieli swój główny gmach. Oczywiście część odprowadzano również do Cienistej Twierdzy, ale tylko tych, których miała sądzić sama Lady Henry - pomniejsze problemy jej nie interesowały.
Jednego dnia kapłan zasiedział się dłużej, wychodząc, gdy już nastał wieczór. I wtedy też, niemalże w dzwiach, prawie wpadł na niesamowicie piękną rudowłosą kobietę. Czerwona suknia podkreślała jej długie, lekko kręcone loki, bladą cerę, teraz lekko zarumienioną i dekolt, odkrywający przynajmniej połowę jej dużych piersi. Była znacznie piękniejsza nawet od Elizabethy, miała w sobie coś elektryzującego, a ciemnoczerwone, pełne usta kusiły. Uśmiechnęła się, gdy Albert prawie na nią wpadł i delikatnie dotknęła go smukłą dłonią. Jej dłonie były zimne, zupełnie inne od pełnych życia brązowych oczu.
-Mmm... jaki piękny, nietypowy okaz. - głos miała równie elektryzujący co wygląd - Szkoda, że już ucieka. Przyjdź tu jutro wieczorem, czarnowłosy. Masz w sobie coś niesamowitego, czuję to. Nie pożałujesz. I nie bój się, nikt jeszcze nie narzekał...
Pocałowała go nagle, prosto w usta. Jej zimne usta były takie miękkie i kuszące...
Czar nagle prysł, gdy przeszła dalej, a za nią dwa cienie z bronią przy pasach. Umysł kapłana wreszcie zaskoczył. Poznał właśnie Alissę Henry, najmłodszą członkinię rodu.

***

Najpierw trafiła do Talgi. Katrina wiedziała, że to jedyne sensowne miejsce na początek. Kilku ludzi kojarzyło ją tam, gdy przychodziła zakupić najpotrzebniejsze rzeczy, których nie można było zdobyć samemu w lesie, zrobić lub wyczarować. Nie do końca wiedziała, czemu jej matka właśnie w tym miejscu postanowiła osiąść - wieś miała własnego maga i kapłana, stąd guślarki już nie potrzebowała, a z innych miejsc ludzie zaglądali rzadko - zbyt daleko, by ze zwykłą sprawą do budzącej grozy kobiety się wybierać. Toteż żyły samotnie, we dwie, radząc sobie jakoś i szkoląc w wielu umiejętnościach. I o ile moc Katriny wciąż rosła, a jej wieź z ziemią zacieśniała się, to jej matka słabła. Nie miała w sobie tyle magii, by ta wypełniła jej żyły, a starość w takim miejscu nadeszła bardzo szybko. Dziewczyna podejrzewała, że Adeldzie zabrakło woli życia, tej samej, którą straciła jeszcze w młodości. I że z tych samych powodów nie pozwalała odejść jej samej. To się oczywiście zmieniło, gdy zmarła.

Pozostawanie w głuszy nie miało najmniejszego sensu, a dziewczyna miała w głowie wystarczająco dużo, by pchało ją do ludzi. Co nie znaczy, że wiedziała jak z nimi postępować - długie osamotnienie i ekscentryczność matki sprawiały, że rzadko używała swojego głosu. I w Taldze wszyscy patrzyli na nią tak dziwnie, z lękiem. To nie było miejsce do życia, była dla nich zwykłym dziwadłem, w dodatku możliwe, że niebezpiecznym. Dlatego ruszyła dalej. Opowiadano o Midd, o tym, że tam wybrało się kilkoro młodych ludzi z tej wioski. Nie wierzyła w to, że ich spotka, ale może w mieście będzie inaczej? Pragnęła poznać świat, wszystko to, co wcześniej jej umykało.

Poszła więc i po dniach mozolnej wędrówki, dotarła do bram niewielkiego na standardy ludzi, ogromnego na jej własne - miasta Midd. Pierwszy raz widząc obce jej rasy, pierwszy raz widząc takie tłumy, takie skupiska domów, kramów, zwierząt i wszystkiego innego. Była zagubiona i na dodatek widać to było bardzo dobrze. Może właśnie dlatego ją wypatrzył, jeszcze przed tym, jak samotną, zagubioną kobietą zainteresowali się jacyś bandyci? Wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy widziały wieki. Powiedział, że pomoże jej odnaleźć cel, a ona uwierzyła. Coś w głosie tamtego sprawiało, że wierzyła we wszystko co mówił. Przedstawił się jako Martus Kallor i zabrał do swojej wieży. Potem już wiedziała, że nie odnalazł jej przypadkiem, ale to było potem. Chwilę przed tym jak ją i jakiegoś chłopaka przeniósł zupełnie gdzie indziej za pomocą swojej magii, która była zupełnie inna od jej własnej. Tak wiele jeszcze musiała nauczyć się o świecie.

***

Midd nie było miastem odpowiednim dla samotnego rzezimieszka, nawet jeśli jego głównym orężem był język, a kradł co najwyżej całusy pięknym kobietom. Stolica prowincji należała wciąż do miasta-państwa Tsurlagol, ale w samym Midd nie było zbyt wielu Ostrzy, a tutejsza straż, by nie być za bardzo dosadnym, była po prostu słaba. Gdy doda się do tego całą masę tutejszych i przede wszystkim - przejezdnych kupców, wychodziło jedno: podziemna gildia złodziei i wszelakiego innego tałatajstwa była na prawdę prężna i dobrze zorganizowana. Quinn do niej nie należał i to był zasadniczy problem.
Może po prostu się nie nadawał? Miał za dużo skrupułów? Tak czy inaczej, radzić sobie musiał sam, gdy już tu trafił. Nawet udało mu się zdobyć kilka pomniejszych kontaktów, odkryć kilka ścieżek, zbudowanych tu specjalnie dla uciekających lub po prostu chcących zostać w ukryciu. Można było żyć, przynajmniej do chwili, aż nie podpadł wystarczająco ważnej osobie, by się nim zainteresowano.

Gdy siedział w celi, zastanawiał się, czy to dobrze, czy źle. Mieli mu uciąć dłoń, jak to zwykle w tych stronach robi ze złodziejami, nawet dostał jakiś tam niby sąd, co miał uczciwie osądzić o jego winie. Sam się tu wpakował, stał się nieostrożny. Tak to się kończyło, zwłaszcza jak ktoś życzliwy podaje dokładne namiary na ofiarę. Szybko go wyłączyli z zabawy i nawet w zasadzie nie kiwnęli palcem. Można było być pod wrażeniem, ha. Zresztą, co on tak na prawdę znaczył? Kompletne nic. Był nikim i mu to pokazano, przynajmniej nikim w tym mieście. Nie miał czasu by stać się kimś, a teraz bez dłoni to co najwyżej żebrakiem zostanie. Westchnął, gdy usłyszał kroki na korytarzu przed celą. Zbliżało się nieuniknione.

O dziwo, w otwartych drzwiach nie stanął strażnik. Zamiast niego pojawił się wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy widziały wieki. To się czuło, a jego głos potrafił przekonać do wszystkiego. Znając potęgę głosu i słów, Quinn doskonale zdawał sobie sprawę, jak potężny jest ten, który przedstawił się jako Martus Kallor. Zaproponował bardzo prosty układ, na który nie można się było nie zgodzić. Pomoc w zadaniu, które było ważniejsze od wszystkiego, czego uświadczył wcześniej w swoim życiu. W zamian za wydostanie z tej celi, z obiema dłońmi. Decyzja była bardzo prosta, nawet jeśli to wszystko brzmiało tajemniczo. Zresztą wiele się nie dowiedział, przynajmniej na początku. Pozwolił mu tylko zabrać ekwipunek, to co z niego jeszcze pozostało w małym mieszkaniu chłopaka. A potem zaprowadził do swojej wieży. A stamtąd przeniósł jego i nieco mrocznie wyglądającą dziewczynę gdzieś zupełnie w inne miejsce. Magicznie, rzecz jasna.

***


23 Flamerule, Lato 1375
Tsurlagol, mieszkanie gdzieś w dzielnicy portowej.

Dnia tego niebo nad miastem pierwszy raz zachmurzyło się, odkąd tu dotarli niecały dekadzień wcześniej. Tego też dnia Alex zaproponował wyjście do opery, a Albert spotkał Alissę Henry. Tego też wieczora wszyscy byli w mieszkaniu, jak zwykle zajmując się swoimi sprawami, szykując do snu lub słuchając łagodnej muzyki Lilli, która delikatnie rozpływała się po tych kilku pomieszczeniach, które ze sobą dzielili. I wtedy też Kallor po raz kolejny dał dowód swojego dobrego wychowania, a portal, który stworzył, otworzył się z trzaskiem na środku salonu. Sam Martus wyszedł z niego dostojnie. Czego nie można było powiedzieć o dwójce młodych ludzi, którzy w zasadzie wypadli. Kobieta była ładna, jak zresztą wszystkie pozostałe w tym pomieszczeniu, ale nie to ją wyróżniało. To było coś w jej twarzy, ciemnej cerze, równie ciemnych ustach i włosach, które w długich falach sięgały prawie pasa. Również ubiór - gorset i spódnica, czy zielony klejnot wiszący pomiędzy piersiami, czy gruby kostur, który trzymała w dłoniach, to wszystko przywoływało obraz czarownicy, guślarki, czarownicy i jasnowidzącej. Ale może to tylko skojarzenia? W końcu groźnie do końca nie wyglądała. Jensowi kojarzyła się z mieszkającą nieopodal Talgi guślarką - czy ona nie miała przypadkiem córki? Tak rzadko widywana, że nie zapamiętał twarzy zbyt dokładnie. Chłopak był zupełnie inny. Ubrany w luźne, proste ubranie, wiązane długie buty, bez widocznej broni, na pierwszy rzut oka nie stanowił żadnego zagrożenia. Był chyba trochę starszy od dziewczyny, ale może to tylko efekt kilkudniowego zarostu, pokrywającego jego przystojną twarz? Tak czy inaczej, to on właśnie gorzej zniósł podróż i byłby zwymiotował na podłogę, gdyby nie miska, która magicznym sposobem znalazła się tuż przed nim. Nieprzyjemne odgłosy zagłuszył na szczęście trzask zamykającego się portalu.

Kallor poczekał, aż wszyscy zbiorą się w salonie, a chłopak przestanie zwracać kolację. Dziewczyna zniosła to znacznie lepiej, co jeszcze bardziej potwierdzało wstępną diagnozę jako czarownicę. Dopiero potem arcypsion skłonił się lekko, witając tym samym wszystkich.
-Witajcie i przepraszam za zajście. Gdybym zrobił to na zewnątrz, to moglibyśmy wzbudzić niepotrzebną sensację.
Mocą przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim.
-To Katrina i Quinn, uzupełnią... pewne braki. Ich umiejętności mogą się wam przydać, a oni sami obiecali się mi pomóc. Nie zdradzą.
Gdy to mówił, to był pewnik, nie przypuszczenie. Katrina i Quinn zresztą poczuli dokładnie to samo, przyglądając się trochę niepewnie wszystkim zebranym.
-Otrzymałem waszą wiadomość. Dlatego zostanę tu tej nocy i wysłucham waszych pytań. Nie mam wielu odpowiedzi, chociaż pracuję nad nimi. Mówiąc rzeczy oczywiste: tak, smok się budzi. Nie, niekompletna bariera nie wytrzyma. Tak, najpewniej ktoś mu pomaga. Nie, nie wiem kto. Elev już podąża ku Silii i jej ojcu. Obawiam się, że zaistniały pewne okoliczności, nie pozwalające cieszyć się pieszymi, długimi wędrówkami.
Spojrzał po wszystkich twarzach, jak zwykle wyniosły i pewny siebie. Nie był tu na towarzyskiej pogawędce i to było czuć.
-Czekam na wasze pytania i postaram się na nie odpowiedzieć najlepiej, jak będę mógł. Ktoś idzie.
Zanim ktoś w pełni zrozumiał dwa ostatnie słowa, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Angela. Widząc obcych, błyskawicznie sięgnęła po sztylety, ale po chwili odłożyła je na miejsce.
-Kto to jest? Zresztą, nieważne. Zdobyłam pewne informacje, chyba wiem kto może pomóc dostać się do twierdzy. Umówiłam, potrzebuję kilku ochroniarzy na następny wieczór. Panowie? - z uniesioną brwią zmierzyła spojrzeniem Jensa i Gabriela, nie przejmując się przez chwilę Kallorem, który chyba był nie tyle zaskoczony, co pod pewnym... wrażeniem.
Dziewczyna w końcu i jemu kiwnęła głową.
-Kallor, tak? Czemu nas tam po prostu nie przeniesiesz, albo sam za szukanie świec nie weźmiesz, skoro ci na tym zależy? Z taką mocą...
Wzruszyła ramionami i bez większego zainteresowania zaczęła zdejmować skórznię. Martus zaś uśmiechnął się.
-Rozsądne pytanie, chociaż powleczone ignorancją. Nie tylko świece są tu istotne, a dużą część mocy poświęcam na wspomaganie wzoru. Dzięki temu czuję też jego drgania. Oczywiście pomijając to wszystko, nikt nie może się wteleportować na teren Cienistej Twierdzy, chronią ją prastare zaklęcia.
Czekał na dalsze pytania.
 
Sekal jest offline