Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2009, 01:07   #8
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany



Miasto Midd miało bardzo dobre więzienie. To było ciekawe stwierdzenie w jego ustach... Nawet przez chwilę śmiał się głośno... siedząc w celi już piątą noc. Wiszący na korytarzu kaganek bardziej kopcił niż oświetlał, ale i tak było to lepsze niż słuchanie w ciemności popiskiwań szczurów.

Pieprzona dziura. Tylko w totalnej dziurze Ostrzy może być tak mało, a tutejsza straż to jakaś łapanka z chłopstwa... Wszystko razem tak powiązane i tak skorumpowane przez lokalną gildię złodziei i inne mniej lub bardziej jawne ugrupowania... Zasadniczym problemem w Midd było dowiedzenie się kto, dla kogo i dlaczego... Cholerne miasto. Tu nawet dostanie parytetu na jakieś byleco za byleile obarczone było kosztami manipulacyjnymi dla tego i owego... Dawało się jakoś wyżyć, aż do czasu popełnienia błędu pojawienia się nie w tym miejscu i nie o tej porze, albo nadepnięcia komuś na odcisk...

Wstał i w najwyższym miejscu celi wyciągnął się... Jakoś się to udawało, bez walenia głową w sufit, więc musiało tam być co najmniej metr osiemdziesiąt pięć... Usiłował się trochę rozciągnąć, choć bardziej z przyzwyczajenia niż dla kondycji. Ona przecież za jakiś czas nie będzie miała już żadnego znaczenia, bez ręki może zapomnieć o wszystkim, co do tej pory robił... i o wielu rzeczach, których do tej pory nie robił...

Usiadł pod ścianą i przeczesał, krótko ścięte, choć tłuste włosy... Cholera. Jego szorstki zarost nadawał twarzy poważniejszy i starszy wygląd niż wynikało to z daty urodzin... Może jakby miał twarz dzieciaka byłoby prościej? Nie nie byłoby... byłoby za to komiczniej...
Pomimo tego, że był wysoki – a może właśnie dlatego – jego postura też przypominała bardziej chucherko niż mężczyznę... No ale cóż... Nie można było mieć wszystkiego. I siły to on akuratnie nie miał... zwłaszcza w stosunku do wzrostu. „Naparstek sprytu wart beczki siły” mawiano w pewnych kręgach. Może miał nawet trochę więcej niż jeden naparstek? I może dlatego tak szybko go wyeliminowano z gry? Bo dobrych trzeba eliminować szybko zanim zajmą naszą pozycję...

W każdym razie przy aresztowaniu pozbył się całkiem zacnej kurtki i teraz paradował tylko w poszarpanej koszuli i spodniach... Bo pas też się komuś spodobał. Dziękował bogom wszelakim, że żadnemu strażnikowi nie spodobały się jego buty. Takich butów to nawet szeregowi Ostrzy nie mieli, sam zapłacił za nie majątek... Były lekkie, wytrzymałe, wodoodporne, nadawały się do wspinaczki i trzymały nawet śliskich dachów... I teraz przyjdzie je sprzedać... Cholera!


„Może po prostu się nie nadawał? Miał za dużo skrupułów?” - pytania jakie sobie już wielokrotnie zadawał powróciły znowu... Teraz miał trochę czasu, aby pomyśleć i pooglądać za siebie.

Nigdy nie żałował; miasta po prostu takie były... a on miał pecha urodzenia się w mieście. Matka pracowała to tu, to tam; ojca nie znał, ale ponieważ mieszkali koło targu, a on i jego rodzeństwo miało tyle wspólnego ze sobą co... więc pewnie każde miało innego ojca. Bywa...
Co może robić banda dzieciaków, która od piątego roku życia samowychowuje się, bo matki wiecznie nie ma, a sąsiadka co ma pilnować dzieciarni zajęta jest kolejną butelczyną taniego wina i sama nie wie jak się nazywa? Jak to co? Zająć się napełnianiem żołądka. Tu coś ukraść, tam coś wyżebrać, tu zagadać, tam pomóc... Quinn miał pecha – rósł duży i tyczkowaty. Żaden pomocnik kowala, młynarza, rzeźnika, kupca, żaden doker – bo za słaby. Na jakieś pomoce świątynne – za biedny... Z tymi zręcznymi palcami to mógłby wyplatać koszyki, albo tkać – jakby był kobietą – pechowo nie był... Miał za to coś w twarzy, w ruchach, w sylwetce... - był przystojny, co twierdziły kobiety i charyzmatyczny, co twierdzili mężczyźni. Szybko nauczył się to wykorzystywać, aby przetrwać w mieście... Jak ktoś myśli, że zdobywanie informacji to łatwe zajęcie to niech się z tego spróbuje utrzymać... Nie z jakiejś prymitywnej kradzieży, co to byle idiota potrafi, ale z kradzieży – brzydkie słowo – ze zdobywania informacji...
Może jeszcze gdyby nie był... gdyby był... skończonym szują... A on miał zasady – pech... Więc na stałe członkostwo w gildii – żadnych szans... Na pracę w straży – jakieś szanse, ale tu nie miał krewnych i znajomych, którzy mogliby szepnąć słówko tu czy tam... Pech.

I po kiego czorta przetrwał te dwadzieścia lat na tym padole? Żeby teraz dać sobie uciąć rękę... Szlag jasny!




Pierwsze promienie ostrego porannego słońca zaczęły się wdzierać do celi Quinna. To oznaczało tylko jedno... koniec. Przynajmniej koniec pewnej części życia... Zawsze utrata ręki była lepsza niż utrata głowy, ale... tak czy inaczej było to bolesne... już teraz.

O dziwo, w otwartych drzwiach nie stanął strażnik. Zamiast niego pojawił się wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy... oczy były niebezpieczne. Po prostu niebezpieczne. Mężczyzna przedstawił się jako Martus Kallor, zaproponował prosty i logiczny układ. To oczywiście nie było tak, że Quinn przystałby na każdy układ, ale wytatuowany miał bardzo ciekawe karty w ręku. W przeciwieństwie do chłopaka, któremu zostały same dwójki... Nie wchodząc specjalnie w istotę zadania ważniejszego niż wszystko co robił w życiu chwilowo nie wchodził – tego zdąży się jeszcze dowiedzieć – w swoim czasie i w bardziej sprzyjających okolicznościach... Na przykład jak już coś zje. Czterodniowa więzienna dieta składająca się z kubka wody i zieleniejącej kromki doprowadziła jego żołądek do stanu pośredniego pomiędzy zawiązaniem na supeł a zatruciem...

Magia i wszystko co koło niej leżało było rzeczami, które Quinn akceptował jako istniejące, ale jednocześnie przeszkadzająco – niezrozumiałe. Pierwsze przeniesienie do jego mieszkania podniosło mu poziom żółci do przełyku. Spakował cały swój dobytek do plecaka, wyciągnął pieniądze ze skrytki w podłodze i był gotowy na rozpoczęcie nowego życia...

W porannym słońcu przeszli szybko do wieży gdzie czekała na nich jeszcze jedna osoba. Kolejne przeniesienie spowodowało, że jego żołądek nie wytrzymał.

„Cholera” - pomyślał spluwając do miski. Wczorajsza porcja pleśni była prawie niestrawiona. Kiedy podniósł wzrok i zobaczył zebranych w pomieszczeniu znacznie rozwinął swoją myślową wypowiedź: „Cholera! Kapitalny wstęp do czegokolwiek. Cholera!!!”

- Witajcie i przepraszam za zajście. Gdybym zrobił to na zewnątrz, to moglibyśmy wzbudzić niepotrzebną sensację. - Mocą przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim. - To Katrina i Quinn, uzupełnią... pewne braki. Ich umiejętności mogą się wam przydać, a oni sami obiecali się mi pomóc. Nie zdradzą.

Quinn rozejrzał się po zebranych, dyskretnie rzucając trzymany w ręce plecak i zbroję za krzesło. Przyszedł czas na odpowiedzi... Zaczynało być ciekawie, a więc oni wszyscy stanowili jakąś drużynę – już samo to było dobre. Grupa zawsze była lepsza niż pojedynczy ludzie... „pewne braki” - jego wzrok ponownie szybko prześlizgnął się po zebranych... Jasne... Kamienna twarz zupełnego braku uczuć nie spadła z jego facjaty pomimo usłyszenia kilku kolejnych słów. Do najbardziej intrygujących należały: Nie mam wielu odpowiedzi (…) smok się budzi (…) niekompletna bariera nie wytrzyma (…) ktoś mu pomaga. To były ważne informacje. Bardzo ważne informacje – bardzo dobrze pozycjonowały Quinna jako uczestnika kolejnej straceńczej misji w typie zabij księżniczkę i ocal smoka, czy coś koło tego. I do czego on niby tu był potrzebny? Hmmm. No tak, ktoś musiał przytaszczyć ciała z powrotem tudzież napisać peon pochwalny, albo jakiś kawałek pieśni... ale to nie on; spojrzał na leżący na jednym z foteli instrument...

"TO na pewno była najważniejsza misja w moim życiu... Zapewne dlatego, że ostatnia..." - myśli przemknęły przez jego umysł, ale nie znalazły żadnego odzwierciedlenia w twarzy, czy gestach...


Drzwi trzasnęły:
- Kto to jest? Zresztą, nieważne. Zdobyłam pewne informacje, chyba wiem kto może pomóc dostać się do twierdzy. Umówiłam, potrzebuję kilku ochroniarzy na następny wieczór. Panowie? - pojawienie się niewiasty i jej reakcja na obcych dobitnie świadczyły o... profesji. Kolejna ważna informacja zdobyta bez zadania pytania... Panowie z pewnością należeli do tych bardziej żelaznych niż... Kobieta jednak kontynuowała: - Kallor, tak? Czemu nas tam po prostu nie przeniesiesz, albo sam za szukanie świec nie weźmiesz, skoro ci na tym zależy? Z taką mocą...
- Rozsądne pytanie, chociaż powleczone ignorancją. Nie tylko świece są tu istotne, a dużą część mocy poświęcam na wspomaganie wzoru. Dzięki temu czuję też jego drgania. Oczywiście pomijając to wszystko, nikt nie może się wteleportować na teren Cienistej Twierdzy, chronią ją prastare zaklęcia.


Ostatnie zdanie wytatuowanego było bardzo dobrym zdaniem. To znaczy, że trzeba tam dojść na nogach bez kombinowania z magią... Świece??? Jasne... Dobra. Mogę szukać świec, żeby zapalić je na grobach jak już przytaszczę trupy z zamku księżniczki zaatakowanego przez smoka... Kapitalnie. Ale z drugiej strony – mam dwie łapy. Plan na dziś wykonany... Ciekawe gdzie jesteśmy tak właściwie... Dyskretnie rozejrzał się po pomieszczeniu – ładne, bogate...


Quinn czekał. To inni byli tu mądrzejsi i obyci w temacie... Jak już pogadają sobie to wtedy będzie czas na przedstawianie się, pytania i tego typu tańce... Teraz należało poczekać na ich reakcję... Dla pewności sprawdził jeszcze jak stoi – miał wyglądać na ostatnie popychadło, lekko zatrwożone, mocno niepewne...

Głodny był... i śmierdział... Jedno i drugie mu przeszkadzało, ale musiało poczekać. Pierwsze wrażenie i tak było... „Coś na tym na pewno da się ugrać... Niedoceniany jest znacznie lepsze niż przeceniany” - pomyślał.
 
Aschaar jest offline