Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2009, 22:49   #10
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim rzucił się w otchłań nocnego nieba. Firmament rozświetlany smugami pocisków karabinów przeciwlotniczych i dział, wyglądał surrealistycznie. Powietrze pełne było dymu wybuchów, a bębenki były masakrowane nieustanną kanonadą. Jakby Ziemia walczyła z Niebiosami o panowanie nad ich nikłym, marnym w tej chwili życiem. To nie był pierwszy bojowy skok O`Donella, ale takiego piekła nie przeżył nigdzie wcześniej.

Widział już pod sobą ziemię, w ciemności, poprzecinanej miejscami łunami pożarów, odkrywał kształty drzew, budynków, żywopłotów i innych budowli. Sterował cierpliwie linkami spadochronu, pomimo skórzanych, kawaleryjskich rękawiczek, wydawały się śliskie, jakby nasmarowane olejem. Może to jednak była wina zdenerwowania… nie myślał…

Działał instynktownie…

W jednej chwili poczuł kłujący ból w lewym ramieniu… jakby rozżarzony pręt przebił mięśnie na wylot. „Dostałem…” – pomyślał, w tej chwili jego stopy dotknęły ziemi.

Ćwiczony setki razy odruch lądowania, zadziałał bez zarzutu. Odpowiednio ugiął nogi, by zamortyzować pęd spadającego ciała. Wtedy, kiedy linki kopuły zaczepiły się o konary drzew, poczuł rozbłysk bólu, przyćmiewający wzrok.

Szybko pozbył się szelek i uprzęży spadochronu. Wielką, jasną płachtę zwinął i upchnął pod gałęziami jakiegoś krzewu. Ręka bolała go co raz bardziej. W oddali słyszał miarowe serie karabinu maszynowego, te dranie strzelały do spadających z nieba chłopaków.

Na szczęście zasobnik odnalazł szybko. Pierwsze co z niego wyciągnął, to pakiet medyczny, rozciął rękaw nożem i zasypał ranę sulfonamidami, przyłożył gazę i szybko zawiązał bandaż.
Ból nieco zelżał… krwawienie także nie było już tak intensywne. Niemniej, musiał znaleźć jakiegoś medyka… i to jak najszybciej.

Nie przeglądał całego zasobnika. Wziął broń i amunicję. Musiał działać, był sam, a gdyby został wykryty, to nie miałby żadnych szans. Oczyszczenie i zajęcie dróg prowadzących na plażę, brzmiało dość ogólnie, ale jego pluton miał zneutralizować gniazda karabinów maszynowych i punkty umocnione. Już miał się ruszyć z miejsca i podczołgać w kierunku strzelających Niemców, kiedy w ciemności usłyszał kliknięcie „świerszcza”.

Zimny pot spłynął mu po plecach… kliknął również w swoją zabaweczkę. Po chwili usłyszał ściszone wołanie… - Kapral O’Donell? To pan..? – rozpoznał w mroku sylwetkę szeregowego Morgana Smitha. – Tak, jesteś sam? – podczołgiwał się bliżej. Posterunek prującego ogniem karabinu był przecież bardzo blisko. – Nie, jest ze mną Collins… ale z nim źle. – Szeregowy odsunął się nieco, a kapral zauważył leżącą na ziemi pojękująca postać. – Collins, co Ci jest?O’Donell zabrał się za oględziny żołnierza… prawa noga leżała wygięta pod nienaturalnym kątem, wszystko było już jasne. Otwarte złamanie wyglądało paskudnie.

Podali rannemu morfinę, po chwili jego jęki ustały. – Nie możemy go zabrać – głos kaprala stał się twardy i rzeczowy. – Są dwa wyjścia, zostajesz przy nim i siedzicie cicho w krzakach, albo ukryjemy go tutaj, a sami ruszymy wykonać zadanie, jeśli znajdziemy jakiś nasz oddział, wrócimy po niego, póki co poza morfiną i bandażami nie mamy mu co zaoferować. Założymy łupki, ale i tak nie możemy go za dużo ciągnąć, bo się chłopak wykrwawi.

Twarz Morgana wydawała się jakby wykuta z granitu. Wiedział, że chłopak jest rozczarowany jego rozkazem, niestety, musieli takie wykonywać by przeżyć. Po chwili namysłu zarządził:

- Dobra, robimy tak. Zostajesz tu z Collinsem, tylko miej oczy i uszy otwarte i dawaj swojego gammona. – szeregowy wyszperał ze swojego zasobnika duży, owalny kształt. – Ja idę zbadać teren, może uda się uciszyć ten karabin. Może spotkam kogoś z naszych, to przyślę pomoc. Powodzenia chłopaki.

Sprawdził jeszcze raz stan karabinu, rygiel zamka chodził bez zarzutów, celownik także wydawał się właściwie skalibrowany. W końcu ruszył ostrożnie wśród zarośli, w kierunku gniazda ckm-u.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline