Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2009, 00:35   #10
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ludzie. Masy ludzi, mniejszych, większych, kolorowych lub ubranych podobnie jak ona sama, wszelakiej maści i koloru. A do tego krasnoludy, niziołki i nawet mityczne elfy, które widziała tylko na rycinach, które pokazywała jej kiedyś matka. Midd ją ogłuszyło, zwłaszcza w pierwszej chwili, gdy tłum potrącał ją, obojętnie przemieszczając się we wszystkie strony. Oszołomienie zdawało się trać już od chwili, gdy matka wydała ostatnie tchnienie ze swoich ust, suchych i pokrytych chorobliwymi zmianami. Śmierdziała, a ciało gorączkowało co i tak wcale nie spowodowało, że chciała pomocy. Katrina podejrzewała, że nie zostało jej nic z chęci do życia, gdy jej córka dorosła. Dziewczyna nie chciała tak żyć, zmarnować wiele lat na przemierzanie głuszy w poszukiwaniu kolejnych roślin czy polowaniu, by mieć co zjeść na kolację. I to samo widziała matka, poddając się. Było to przykre i łzy same napływały do oczu, gdy sobie przypominała, jak wynosiła prawie nic już wtedy nie ważącą kobietę z chaty i układała na przygotowanych drwach. Zawsze powtarzała, by spalić ją na popiół, gdy już umrze a popioły zostawić tam, gdzie upadną. Tak chciała być oddana żywiołowi, który towarzyszył jej całe życie i został przekazany jej córce.

Katrina nawet nie miała nic, co by mogła ze sobą zabrać. Księgi znała na pamięć, ubrań nie miała prawie w ogóle, jedzenie zawsze zdobywała, gdy było potrzebne. Pieniędzy czy klejnotów nie było wcale, tylko kilka starych mikstur, które mogła sprzedać, by mieć za co żyć przez jakiś czas. Gdy przyszła do Talgi, wiedziała jak ją widza. Córka wiedźmy, ubrana w czarną, falistą spódnicę sięgającą kostek stóp, odzianych w proste buty, wykonane ze skóry jakiegoś leśnego zwierzęcia. Czerwony, ciasny gorset, okalający jej smukłą talię i kończący się nieco powyżej piersi, a dekolt ukazywał ich mały fragment. Mimo lata, na plecy zarzucony miała długi płaszcz, spięty na wysokości szyi. Długie włosy o kolorze ciemnego piasku, spływały falami prawie do pasa, częściowo utrzymywane w ryzach przez cienką opaskę z rzemyków. Na szyi wisiała najpiękniejsza rzecz, którą posiadała - chryzoberyl, pięknie oszlifowany i mieniący się odcieniami zieleni. Trochę nieświadomie do tego zestawu dobrała jeszcze długi, solidny kij - by się bronić i podpierać, zależnie od potrzeby. To też był atrybut czarownicy i wiedźmy. Chciałaby być zaakceptowana, wejść pomiędzy ludźmi, żyć z nimi! Nie mogło się to udać w Taldze, znali ją tutaj, a opowieści, których nie słyszała, widziała w jej oczach. Pomogli jej, usłużnie i szybko. Poczuła się jak uderzona w twarz, gdyż znaczyło to tylko "idź sobie od nas jak najszybciej".

Poszła, pewnie, że poszła. Na wsiach by ją zaszczuli, ci prości ludzie jeszcze mogli tolerować staruszka rzucającego swoje zaklęcia z wielgachną księgą w drżnących, pomarszczonych rękach. Ale takie jak ona sama nigdy nie znalazłyby zrozumienia i schronienia. Matka jej opowiadała, że w niektórych miejscach nawet palono takie jak one! Straszna wizja, nawet jeśli nie do końca prawdziwa. Z biegiem lat Adelda coraz więcej sobie wymyślała, pogrążona w swoich nieprzyjemnych wizjach i złowieszczych czarach. Czasem chyba specjalnie podsycała swój obraz jako wiedźmy zjadającej dzieci na kolację, jak najbardziej próbując oddzielić się od wszystkich innych ludzi.

A gdy stanęła już na jakimś targowym placu w Midd, myślała bardzo usilnie nad tym, czy przypadkiem nie popełniła strasznego błędu. Nie wiedziała co zrobić, chciało jej się krzyczeć, gdy okropny ludzki tłum przelewał się obok, zagłuszając wszystko dookoła. Przysłaniając pole widzenia, potrącając, szturchając i gapiąc się bez skrępowania jak na jakąś dzikuskę lub bardzo niespotykaną rasę. Może nie była ubrana po miastowemu i miała ciemną cerę, ale przecież nie była dziwadłem! Nawet nie pomyślała o tym, że to może być naturalne, że mogą patrzeć, bo była niezwykła i ładna i wcale nie myśleć o niej jako dzikusce. Jej wcześniejsze doświadczenia z ludźmi dotyczyły tylko prostych chłopów z Talgi i jej okolic. I pewnie wpadłaby w jakieś kłopoty, pewnie nawet szybko, dlatego w pewnym sensie ucieszyła się z pojawienia człowieka, którego dziwność była znacznie większa niż jej sama. Ale z niego nikt nie mógł się śmiać. Sama oczy przerażały. Ona sama była tylko symbolem, straszydełkiem dla dzieci. Ów Kallor był po prostu przerażający, chociaż oczy miał spokojne. Spokojne i głębokie. Mogłaby w nich nawet utonąć. I ten jego głos. Poszła za nim, niezdolna wydusić choćby słowa.

Ten dziwny czar prysnął dopiero w chwili, gdy Martus przeniósł ją i jakiegoś młodego chłopaka w zupełnie inne miejsce. Katrina zdążyła tylko kiwnąć tamtemu głową na przywitanie. Człowiek o starych oczach nie lubił zbędnych słów, gestów a życie musiał mieć dokładnie zaplanowane, bo nie tracił czasu na nic. Tak to wyglądało z jej perspektywy, bo znała go tylko chwilę.
Teleportacja, słyszała o niej, ale czuła na sobie dopiero pierwszy raz. Od dziecka stykała się z magią i pewnie tylko to uchroniło ją przed losem Quinna, zwracającego resztki jedzenia do miski. Przedstawiono ją, w dość przedmiotowy sposób, jeśli chciałaby oceniać. Zdążyła tylko uśmiechnąć się niepewnie, otoczona przez obcych ludzi w obcym miejscu i wypowiedzieć jedno słowo.
-Witajcie...
Głos miała niski, nawet zmysłowy chociaż z tego faktu jeszcze nie zdawała sobie sprawy, okraszony lekką chrypką, powstałą pewnie wskutek zbyt rzadkiego używania. Ale po tym jednym, krótkim, urwanym słowie, pozwoliła mówić innym, samej wycofując się w cień. Nie wiedziała o czym rozmawiają, przyszkadzała by tylko. Zamiast tego przyglądała się twarzom, marząc, by chociaż kilka z nich nie widziało w niej wiedźmy i nie trzymało się na odległość.
 
Lady jest offline