Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2009, 17:17   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Młody mężczyzna przed trzydziestką o jasnych posklejanych tłustym brudem włosach głównie spał leżąc pod jedną ze ścian nierównej celi. Co jakiś czas tylko z irytacją uderzał się po porośniętej burym zarostem twarzy i zdejmując z niej następnie martwą pchłę, odrzucał na bok. Wiedział, że to świetny sposób na złapanie tyfusu, ale przecież nie od tego umrze. Nie specjalnie wyróżniał się spośród innych mężczyzn kręcących się po middenheimskich ulicach. Dobrze, choć nie jakoś nad wyraz, zbudowany i odpowiednio wysoki jak typowy zakapior. Co mogło się rzucić w oczy komuś kto naprawdę chciał mu się przyjrzeć, to skóra. Mężczyzna pod warstwą szarego brudu nie nosił ani blizn wrzodowych po typowych chorobach plebsu, ani znamion ciężkiej pracy. Szereg średnio równych, choć niespodziewanie białych zębów, również był tu nie bez znaczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Veller.

***

Obudził się gdy kraty celi zaskrzypiały jak zawsze gdy kogoś wyprowadzali, lub wprowadzali. Dziewczyna, za którą łysy oprawca o bladej gębie noszącej ślady poważnego poparzenia, przekręcił wielki mosiężny klucz, była ładna. Nawet jak na kurwę. Uniósł się na chwilę na swojej kopce słomy. Trafił tu jako pierwszy więc wybrał tę śmierdzącą tylko zgnilizną. Ciekawe, który ze współwięźniów przekupił strażnika, by podesłali mu taką sztukę. Chwila żalu na myśl, że nie ma takich znajomości jak ten szczęśliwiec, była nie do uniknięcia. W końcu z perspektywą bliskiej śmierci tak już bywa, że człowiek nie może się pogodzić przez zadziwiająco krótki czas. Potem jest skupienie się na małych przyjemnościach. Wspominanie tych ostatnich i tych najlepszych. Soczysty wołowy stek, jakiś mocny dwójniak, lub choćby wiejska, rumiana dupcia dmuchnięta na tyłach karczmy... Tak. Żal kurewsko często przychodził do głowy. Dlatego najlepiej po prostu spać. Wtedy się tyle nie żałuje. Nie jest tak beznadziejnie.
Dziewczyna jednak, miast podejść do któregoś ze współwięźniów, szła prosto w jego kierunku. Czyżby jednak o czymś nie pamiętał? O jakimś przyjacielu w Middenheim, który się na niego nie wypiął? A może od brata? Niee... on był gdzieś w okolicach Erengardu. Dowie się po fakcie. Biedny braciszek... o kogo będzie się teraz troszczyć? Może więc od ojca? Prędzej by mu miskę świńskiej żółci przysłał stary cap, niż taką niunię. Ściśnięte usta, zadarty nos. Pewno słono bierze...
- Spieprzaj – to było pierwsze co od niej usłyszał – Ten kąt jest mój – dodała wyjaśnienie, w nagłym przypływie miłości bliźniego.
Zamrugał oczami z niepomiernego zdziwienia. Potem obejrzał się na niespecjalnie zainteresowanych współwięźniów, oraz na strażnika, który właśnie zabierał kubeł z nieczystociami. Wytłumaczenia sytuacji nigdzie.
- Ty nie jesteś kurwą? - spytał zupełnie bez cienia drwiny poprawnym reikspielem chcąc się tylko upewnić, że dobrze zrozumiał.
- Nie - uśmiechnęła się nawet. Nie dodała niestety, bo przecież jasne było, że lepiej być kurwą niż czekać na stryczek. Zresztą spokojny ton więźnia, pohamował ją trochę. Chciała przecież spać, a nie wszczynać burdę - Potrzebuję miejsca. Przesuń się.
Zaciekawiony przyglądał się jej ładnej buzi i niebrzydkim kącikom ust. Skazali ją. Nieźle. Taką dupeczkę... Wielka strata. Musiała kogoś poszlachtować.
- A podzielisz się w zamian jakimiś krewnymi, lub znajomymi, co to planowaliby cię wyciągnąć stąd?
Nim odpowiedziała dodał:
- Tak tylko pytałem - przesunął się na bok odstępujac połowę słomy. Para prusaków wybiegła pośpiesznie z naruszonej butwiejącej konstrukcji. Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym oparł o ścianę i przymknął oczy. Im szybciej uśnie, tym mniej będzie żałować. Chyba, że to już tyfus, a jej tu tak naprawdę nie ma.
Usiadła. Zupełnie tak samo jak jej sąsiad, tak samo zamknęła oczy. Przez chwilę zastanawiała się czy nie warknąć jeszcze, ostrzegawczo, żeby wszystko wyjaśnić do końca, ale opamiętała się. Wyjaśniła rzecz kulturalnie.
- Nikt mnie nie wyciągnie. To koniec. I nic nie próbuj. Nie mam na to siły, a potrafię się bronić.
Prawdę mówiąc nie do końca w to wierzyła. Trzeba motywacji, żeby walczyć skutecznie, to wiedziała aż nadto dobrze, a jej było raczej wszystko jedno. Za strażnikami zamknęły się już drzwi. Żaden z pozostałych więźniów się nie odzywał. Smród celi drażnił nozdrza. Wysoka temperatura usypiała. A Fay nie pamiętała, kiedy spała. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich dni najwyżej kilka godzin. Odprężyła się, wyprostowała nogi, stopy obute w długie sznurowane buty opadły na boki.
- Mów mi Fay - powiedziała jeszcze do współspacza. I zasnęła.

***

Starzec przybył dzień później. A może tydzień? W tym lochu nie pofatygowano się, by doprowadzić światło słoneczne. Odpowietrzenia też nie było więc wszyscy solidarnie wdychali kolektywny smród. Właściwie przyszło mu nawet do głowy, by spróbować wywołać pożar poprzez podpalenie metanu, jednak po głębszym zastanowieniu uznał, że łatwiej tak ustawić szyję, by umrzeć na stryczku w ciągu sekundy, niż liczyć na to, że strażnicy otworzą płonące cele. Kurewskie szczęście...

Szturchnął Fay, by się obudziła.

Pytanie o zleceniodawcę wydało mu się oczywiste. Odpowiedź była prosta w przekazie. Nie jego interes. Nasz per klient, nasz per pan, jak mawiał Felix. Dopytał się jeszcze o parę rzeczy, choć już od początku wiedział co postanowi. Brzytwa zdawała się cholernie ostra, ale była jedynym sposobem na uniknięcie wyroku. Starzec zostawił im czas.

Pierwszy odezwal się facet z na przeciwka. Ciemnowłosy nie wydawał się typem mordercy, czy heretyka. Za to ewidentnie był gadułą. Veller nie miał nic przeciwko temu. Gdy już naprawdę nie dało się spać, sluchanie historii z dzieciństwa Markusa pozwalało na ponowne uśnięcie. I tak na okragło. Od miski z żarciem do wiadra z gównem w wielkim kręgu życia...

Wielki jak ogr bydlak z rogu celi nie był aż tak wygadany. No bo i nie było w sumie o czym gadać. Przeszukanie cmentarzy za wolność. Choć jak drugi raz o tym pomyślał to aż skrzywił się jakby coś sobie przypominając.

- Rzeczywiście nie ma nad czym - przyznał rację Sigismundowi, po czym spojrzał pytająco na Fay. Nie czekając jednak odpowiedzi podszedł do krat i wyjrzał za nie. Ciekawe ilu ludziom udało się wyjść z celi śmierci. Ciekawe ilu się to tylko wydawało.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline