Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2009, 00:51   #8
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu


Dźwięk wystrzału przerwał dialog na dachu. Harry słyszał odgłosy zbliżających się pocisków. Próbował jeszcze uskoczyć, ale niestety kula okazała się szybsza i zdążyła dopaść lewe udo mężczyzny. Frichsberg zatoczył się na ścianę, a następnie korzystając z jedynej możliwej drogi ucieczki, skoczył szczupakiem do środka budynku. Mężczyzna zaklął pod nosem wpadając na kamienną posadzkę półpiętra wiekowej remizy odczuwając upadek najbardziej w zranionej nodze. Szarpiący ból przeszywał jego ciało niemal odbierając zmysły, czerwona plama zaczęła szybko pokrywać kamienną podłogę krętych schodów. Nim ból i uchodząca krew odebrały mężczyźnie świadomość zaczął krzyczeć do mężczyzny, który wpuścił go do środka :
- Zmyjcie krew!! Zmyjcie tą pierdolona krew!! Nim te skurwysyny wyczują jej woń… zalejcie ją chlorem, wybielaczem lub pły… - nie dane było dokończyć mężczyźnie, świat zawirował, a potem pojawił się anioł…

Harrego obudził ból, jak później się domyślił skupiony w kopniaku w ranną nogę.
- Ocknij się. - Harry mimo otwartych oczu widział tylko ciemną sylwetkę na tle światła.
- Z pewnością nie jesteś od Nich. Dlaczego chciałeś się dostać do Nas?


- A co miała znaczyć syrena do cholery… - wysapał obolały mężczyzna. Oczy przyzwyczaiły się do światła, mężczyzna w jego blasku był stary, brodaty, z jednym okiem zabandażowanym. Trzymał też rewolwer w dłoni…

- Jeśli szukasz łatwej zdobyczy to tutaj jej nie znajdziesz.. Mam na imię Hans, a Ty jak mniemam Harry, tak?
Teraz dopiero w całej okazałości do rannego doszedł niemiecki akcent rozmówcy. Harry zaczął błądzić wzrokiem po środku pomieszczenia wsłuchany w odgłosy otoczenia: bezustanne pojękiwania zmarłych próbujących sforsować murowany bastion zagłuszane dialogami filmu oglądanego w dalszej części murowanej remizy.

Budynek od środka był surowo wykończony. Na centralnym miejscu izby, w której się znajdował stał drewniany stół, którego jedynym towarzystwem była para prosto ciosanych drewnianych krzeseł. Ściany pomieszczenia, tak jak całego budynku były z czerwonej cegły, na niektórych ścianach rzucały się w oczy białe kwadraty, jedyne pamiątki po oknach, które na tym poziomie zostały wprzódy zamurowane. Z sufitu na grubym kablu zwisała żarówka, która rzucała żółte światło na całe pomieszczenie. A po przeciwnej stronie wejścia na klatkę delikatnym trzy, może czterostopniowym obniżeniu osadzone były dębowe drzwi otwierane do środka. Obecnie zamknięte na zamek i zastawione jakąś przewróconą komodą.
W sąsiedniej izbie znajdowała się pogrążona w półmroku kręta klatka schodowa, która prowadziła do wyższych oraz niższych kondygnacji, chociaż te ostanie odgrodzone były solidnymi drzwiami. Naprzeciw schodów na piętro znajdowały się dębowe drzwi wejściowe, które obecnie zostały solidnie zabarykadowane. Na przestrzał klatki schodowej znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie o rozmiarach zbliżonych do tego, gdzie obecnie siedział Harry. Jednak na pierwszy rzut oka widoczne były różnice pomiędzy izbami. Ta skromnie urządzona, prowadząca ku garażowi, a ta druga, pewnie niegdyś biuro, a obecnie przeznaczona ku uciesze ocalałych na izbę spotkań. Posiadała wygodną kanapę, dwa fotele nie za wysoki kredensie, biblioteczkę oraz telewizor stojący na podsuniętym pod ścianę biurku, pewnie niegdyś należącym do właściciela owego gabinetu. Podłogę zdobił wzorzysty dywan, a miejsce po oknie zasłonięte było grubą zasłoną koloru zieleni. Pomiędzy pomieszczeniami brakowało drzwi widocznie użytymi do wzmocnienia barykady…


- Tak, możesz mi mówić Harry, co do cholery znaczyła syrena?? –
ciągną dalszą rozmowę ranny.
Twarz posiekana bruzdami starości niemieckiego Amerykanina wykrzywiła się w uśmiechu.

- Słuchaj.. nie wiedzieliśmy, że ktoś jest w mieście oprócz Nich. Chcieliśmy, aby ich zalali umarli. My tu jesteśmy bezpieczni. – kontynuował starzec.


- O kim Ty kurwa gadasz?! Kogo zalali umarli?! Wiesz, co Wy w ogóle zrobiliście uruchamiając syrenę?? Teraz, umarlaki z całego kurewskiego stanu zlezą się szukać żeru. – uniósł się Frischberg.

- Hey! Wstrzymaj wodze i się uspokój. Tak wiem o tym
. - Hans przysunął krzesło i usiadł jak zmęczony starszy człowiek.

- Kurwa, wydostać się stąd będzie trudniej niż tu wejść. Ale po kolei …z kim się kurwa strzelacie?? I kim Wy jesteście?? – Harry zażądał odpowiedzi.


- Posłuchaj… – rzekł starzec nieco stanowczym tonem - Możesz albo zamknąć się i pozwolić mi mówić, a najlepiej podziękować za opatrzenie ran, albo… Droga wolna, nikt Cię tu nie zapraszał, a założę się, że miałeś swoje cele, gdy usłyszałeś syrenę…

-Posłuchaj chłopie! – warknął ranny mężczyzna – Przyjechałem tu myśląc że jakieś ludziska w akcie desperacji sięgnęli po tak nieobliczalny krok jak uruchomienie tej przeklętej syreny! Przyjechałem tu z humanitarnych pobudek, chcąc pomóc tym, co są w opresji. A w podzięce otrzymuje kulkę i jeszcze jestem przesłuchiwany i podnoś niecne zamiary oskarżany!!

-Nie podnoś głosu młody człowieku… jeśli tak jest, to pewnie chcesz wiedzieć o co tu chodzi?
– z bastował rozjuszonego mężczyznę Hans.


- Tak chce wiedzieć, o co tu chodzi. – podsumował Harry wyciągając z kieszeni papierosy i odpalając jednego zamienił się w słuch uważnie słuchając Starca.


- Przewodzę pewnej grupie osób, zatrzymaliśmy się tutaj by zdobyć zapasy, chcieliśmy ruszyć następnego dnia. W mieście jednak jest pewna grupa ludzi, która nie chciała w ogóle rozmawiać. Straciłem dwoje ludzi, bez słowa otworzyli ogień. Ukryliśmy się tutaj, bo to dogodne miejsce.
Mam oprócz Ciebie jeszcze dwoje rannych. Widzisz, mamy dużo zapasów, ponieważ pierwsi splądrowaliśmy pewien magazyn…Oni chyba o tym wiedzą… Mam w grupie lekarza, który ma ze sobą wiele potrzebnych rzeczy, ma w grupie byłego żołnierza i sam nim jestem, czego nie potrzebuje w mojej grupie.. to kogoś kto nie umie zachować spokoju. Mogliśmy Cię zostawić na dachu, mogliśmy Ci nie zaufać,, ale tak nie jest - więc Ty zaufaj nam przez chwile i bądź spokojny…
Syrenę uruchomiliśmy celowo, Strzelcy siedzą w niezabezpieczonym budynku, prędzej lub później, dopadną ich. A Clark i Ben wymyślili już plan ucieczki…
To na razie tyle z mojej strony, teraz słucham Ciebie Harry … A mogę??


Hans wskazał na wyciągniętą paczkę opartego o ścianę Harrego. Poczęstowany czerwonym Marlboro starszy człowiek, odłożywszy rewolwer na stół, odpalił papierosa i zamykając oczy rozkoszował się widocznie dawno zapomnianym smakiem. W takiej to pozycji wsłuchał się w opowieść swojego współrozmówcy.

- Cóż tu mówić, siedzę tu parę dni, szykowałem się do dalszej drogi na wschód, a zatrzymany byłem w hotelu nieopodal, gdzie usłyszałem Waszą syrenę.
W owym mieście z żyjących natrafiłem tu na jednego kolesia ukrywającego się nieopodal mojej meliny. On obserwował mnie, ale nie dane było nam się spotkać…

-Sam?!?!
– starzec spojrzał na Harrego nie ukrywając swego zdziwienia - Jesteś zupełnie sam???

-Tak, Hans, sam, sam samiuteńki od początku tego gówna… -
kontynuował mężczyzna - też spotkałem paru maruderów na swej drodze, ale te hieny nie zasługiwali na to by się nad nimi litować. Nie były warte tego, aby żyć, bo targając się na życie innych żywych dla własnej korzyści, byli gorsi od umarłych…i podobnego losu się doczekali…

-Maruderów?-
ze zdziwieniem spytał Hans - Takich ludzi jak Oni?

- Tak, takich ludzi jak oni. Zresztą ludzie to za dużo mówiąc o nich. Hieny wydaje się lepszym określeniem… - zamyślił się Harry.

- Gratulacje samozaparcia do przeżycia. Sprawa wygląda, więc tak, albo chcesz dołączyć do Nas, albo.. ”adios”, pomożemy Ci się wydostać razem z Nami, ale musimy odczekać jeszcze jakiś czas… - reasumował starzec.

- Spokojnie Starcze, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji bez pewnego rozeznania w sytuacji. Nic o Was nie wiem. Kim jesteście, ilu Was jest, czy chociaż jakie macie pomysły na wydostanie się z tego gówna, w którym wspólnie utkwiliśmy… i coś więcej może powiesz mi o tych fagasach, co do mnie strzelali.

- Jeśli chcesz poznać innych proszę bardzo. Jak wspomniałem jest nas siedmioro. Ja, nasi strzelcy na piętrze - Clark i Ben; w sąsiednim pokoju znajdziesz naszą panią doktor Wendy, rannych Opie i Maxa znajdziesz na kanapie, wokół nich kręci się mloda Alison – siostra Opiego. – zaczął odpowiadać Hans.

Starzec zmarszczył brwi i spojrzał uważnie na rannego Harrego. Lekko nachylając się nad mężczyzną kontynuował swoja wypowiedz.
-W mojej grupie są pewne zasady. Przebywając z nami zobowiązany jesteś ich przestrzegać.

Pierwsza z nich to zasada ograniczonego zaufania


Nie ufamy Tobie w pełni, może jesteś pułapką, może masz nas zniszczyć od środka, nie wiemy tego jeszcze … choć szczerze w to wątpię … ale wolę postawić sprawę łatwo, abyś nie miał tego nam za złe.

Druga zasad jest jedną z najważniejszych – uprzejmość


Masz coś do kogoś, zachowujesz do dla siebie, nie potrzebne nam są zgrzyty w tym całym gównie. Po prostu trzymamy się razem nawet, jeśli się nie lubimy nie skaczemy sobie do gardeł.



Trzecia najważniejsza z zasad - przywództwo

Przewodzi jedna osoba, która podejmuje decyzje. To jestem Ja … tak wyszło. Nie żądze, lecz podejmuje tylko ciężkie decyzje.

Mężczyzna skończył odsuwając się delikatnie od Harrego. W milczeniu mężczyźni skrzyżowali spojrzenia, młodszy z nich zaczął mówić.

- Wybacz Hans, ale mam wrażenie, że nie rozumiem w pełni Waszych praw. To, że nie jesteście ufni, co do mojej osoby to jest zrozumiale. Nie spodziewam się tego po Was, sam również w pełni Wam nie ufam. Ale przeraża mnie wizja Waszej uprzejmości.
Wybacz szczerość człowieku, ale to chore. Jjak możecie działać w grupie?? Kiedy obawiacie się o swe plecy?? Rozumie, że trzymacie się by było bezpieczniej, ale uważam, że wspólne zrozumienie było by większa ostoją dla ocalałych niż tłamszenie niechęci w sobie. Sam byłem żołnierzem, walczyłem na froncie i z różnymi sytuacjami dane mi było się spotkać. Jeżeli nie będziecie rozmawiać o tym co Was dręczy to frustracje urosną do momentu, aż ktoś pęknie i po podrzyna Wam gardła we śnie, bo uzna że życie nie ma sensu?? Wybacz, ale dla mnie to się wszystko kupy nie trzyma. Może za długo podróżowałem samotnie, sam nie wiem…


Hans wstał z siedzenia chwycił rewolwer:

- Nikt nie wymaga zrozumienia, musisz się dostosować. Dość jest problemów, nie potrzebujemy kłótni, nie potrzebujemy przykrych sytuacji, nie chcemy załamać ludzi, którzy tracą nadzieje.

- Jak powiedziałeś Hans; nie muszę się z Wami
zgadzać – rzekł Harry podnosząc się z ziemi - póki tu jestem nie będę Wam sprawiał kłopotu. Ale nim poznam resztę członków "rodziny" powiedz mi jeszcze coś więcej o tych, co nas otaczają...

- Nie wiemy ilu ich jest, wiem, otworzyli ogień, więc my też. Są dobrze uzbrojeni, są wyszkoleni. Otoczyli remizę, teraz po syrenie, wątpię by otrzymali pozycje na skrzydłach, czekają na najmniejszy ruch i strzelają, jak w Twoim przypadku. Nie wiemy nic o Nich. Tylko tyle, że musimy się ich pozbyć. Pogadaj z Benem, jeśli chcesz mu pomóc przy planie ucieczki. On wprowadzi Cię w szczegóły. A i pogadaj z doktorkę na temat swojej nogi. Ja przepraszam na chwilę …

Hans wyszedł z pokoju i skinieniem ręki zawołał jednego z mężczyzn, po czym obaj skierowali się na piętro.

-Hans ... dzięki!! – Harry krzyknął za odchodzącym starcem.

Harry pozostał sam z drugiego pomieszczenia słychać było rozmowę zagłuszaną wyświetlany filmem. Harry odpalił kolejnego papierosa. Oparł się o stół i wciągnął do płuc nikotynowy dym. Wokół remizy rozchodziły się echem pojękiwania martwych …
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 28-11-2009 o 09:59.
Morfidiusz jest offline