- Andrew někde unikl znovu! (Cz. Andrzej gdzieś uciekł, znów!) - Podniósł ton jeden z mężczyzn, stając na chwilę w rozkroku i gapiąc się w sufit.
Irina siedziała schowana za dolną połówką drewnianych, solidnych drzwi, wyważonych z pomieszczenia obok. Nie była to na pewno dobra ochrona, a stojące przed nimi drzwiczki samochodu także nie starczyły, by przeciwstawić się jakimś kulom. Nie z tej odległości. Ale przynajmniej była dobrze ukryta, obserwując dwóch Czechów przez dziurkę od klucza.
- Hajzle. Armáda jako armáda, Chalickij neodpusti mu. (Cz. Pieprzony sukinsyn. Wojsko jak wojsko, Chalickij mu nie daruje.) - Wróbel rozumiała jako tako czeski. Może nie potrafiła odznaczyć w słowniku poszczególnych wyrazów, ale wyłapywała sens z kontekstu, słysząc pojedyńcze wypowiedzi, jakie rozumiała, czy słysząc to, jak kto mówił.
Jeden z nich był ubrany w solidny, wojskowy mundur w ciapy. Na głowie poszarpany beret, w ręce Abakan 94, dobra, unikatowa broń w tych czasach, prawie nie do znalezienia, a jednak. Nieogolona broda i twarz ukryta za odblaskowymi lenonkami, bardzo dużymi, jak na ten typ okularów. Szurał czarnymi butami o kawałki drewna i wyrwanego ze ściany obok betonu.
Drugi był niski, niższy od przeciętnego człowieka. Ubrany w za duży mundur, także z Abakanem, dodatkowo trzymając w drugiej ręce PMa. Ryj miał twardy, czerwony od wódki. Jednocześnie zmęczony i wkurzony czymś... Stojąc tak w galerii, na jakichś zniszczonych, połamanych i podrapanych płytach CD, odezwał się do towarzysza.
- Odpustit, ne odpustit. Ne že by mi to jedno, potřebuju penize. (Cz. Daruje, nie daruje. Nie obchodzi nie to, potrzebuję forsy.) - Na pewno byli z wojska, armii jakiejś, paramilitarnej organizacji. Z takim sprzętem i gadką nie mogli przecież być nikim. Ale... Żeby tak Andrzej doszedł do tego stopnia? Niemożliwe... |