Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2009, 20:32   #6
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Mnich wrócił do was po kilku minutach. Powiedzieliście mu, że podejmiecie się zadania.

-Mądra decyzja – nie wydawał się specjalnie zaskoczony tym, że zdecydowaliście się przyjąć jego ofertę – zaczekacie tu do wieczora. Wtedy podstawimy dyliżans, który zawiezie was na miejsce. Żegnam i życzę owocnych poszukiwań – dodał z lekkim rozbawieniem, po czym opuścił celę.

Następne kilka godzin ciągnęło się w nieskończoność. To co czuliście trudno było nazwać ulgą. Co prawda udało się w ostatniej chwili uniknąć stryczka jednak wasza przyszłość rysowała się w dość ponurych barwach. Wizja szwendania się po zapomnianym przez bogów zadupiu gdzieś w górach, w których pewnie roiło się od zwierzoludzi, w poszukiwaniu grobów nikogo z was nie napawała optymizmem.

Wieczorem drzwi do celi otworzyły się trzaskiem. Stanął w nich postawny drab, który bez ceregieli zakomunikował wam, że zakończyliście pobyt w więzieniu.

-Dupy w troki, wychodzicie.


Z mieszanymi uczuciami, w towarzystwie kilku stróżów prawa, opuściliście miejski loch. Było dość chłodno jak na tą porę roku jednak nikomu z was to nie przeszkadzało. Czyste powietrze i rozgwieżdżone niebo stanowiły miłą odmianę po gnuśnej atmosferze waszej celi. Ledwo zdążyliście rozprostować kości, a na więzienny dziedziniec zajechał dyliżans. Jeden ze strażników, obleśny typ z brzuchem większym niż beczka, zerknął na was po czym zarechotał.

-Patrzaj no Hans – zwrócił się do jednego z pozostałych – karoca zajechała po jaśniepaństwo. Coś mi się widzi, że dupy wam wytrzęsie bardziej niż dziwce przez tydzień pracy – w tym momencie reszta waszej obstawy również wybuchnęła śmiechem.

Jeden rzut oka na wnętrze pojazdu wystarczył by przekonać się co trep miał na myśli. Nie był to zwykły powóz jakich wiele przemierzało szlaki Imperium. Ten dyliżans był przystosowany do transportu więźniów. Metalowe karaty w oknach i drewniane ławy ze stalowymi uchwytami pozwalającymi przykuć do nich kajdany gwarantowały, że żaden z jego pasażerów nie wydostanie się ze środka o własnych siłach.

Następne dwie doby jechaliście niemal bez przerwy, przez większość czasu skuci, nie licząc krótkiego postoju w połowie trasy, gdy w przydrożnym zajeździe zjedliście lichy posiłek a do powozu dostawiono nowy zaprzęg koni. Kiedy wreszcie dotarliście na miejsce załoga dyliżansu rozkuła was po czym ruszyli w drogę powrotną. Zostaliście pozostawieni samym sobie na dziedzińcu. Nie czekaliście zbyt długo gdy w drzwiach do karczmy ukazał się starzec mizernej budowy, który zwrócił się do was:

-Prosimy do środka, pan Ropke mówił, że państwo przyjedziecie. Żona zaraz poda do stołu. Matias i Erich już czekają.

Niespiesznym krokiem weszliście do karczmy. Lokal był starannie utrzymany, ściany zdobiły myśliwskie trofea i kilka kiczowatych obrazów, na których niezbyt utalentowany malarz uwiecznił okolicę. Wyposażenie sali stanowiło kilka stołów i ław. Na wprost znajdował się szynk, za którym krzątał się teraz młody chłopak, i schody wiodące na górę. W rogu pomieszczenia siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, młodzieniec, któremu Siggi sięgałby najwyżej do ramion, liczył sobie góra dwadzieścia wiosen, miał rude kręcone włosy i dobroduszny wyraz na obsypanej piegami twarzy. Człowiek siedzący obok niego, skromnej postury, jeśli porównać go z towarzyszem, musiał mieć jakieś trzydzieści lat. Ze względu na długie, kruczoczarne włosy i duże oczy tego samego koloru sprawiał dość ponure wrażenie, potęgowane jeszcze sporą kolekcję blizn i pryszczy po ospie jaką nosił na twarzy o ostrych rysach. Obaj byli ubrani w skórzane spodnie i kaftany w różnych odcieniach brązu. Młodszy skinieniem zaprosił was do stołu. Po chwili podano jedzenie, tłustą kaszę ze skwarkami, która pachniała o niebo lepiej niż więzienne żarcie.

-Jestem Erich a to Matias, kapitan Ropke nie mógł się z wami spotkać, więc my powiemy wam co i jak – odrzekł starszy z nich – zjedzcie szybko. Jak skończycie pójdziemy na górę. Dostaniecie sprzęt i powiemy wam jak używać paru rzeczy, których do tej pory pewnie nie oglądaliście na oczy. Czasu jest mało. Musimy jak najszybciej ruszyć w góry.

Spożycie posiłku nie zajęło wam zbyt długo jako, że była to najlepsza rzecz jaką od dłuższego czasu mieliście w ustach. Kiedy znaleźliście się już w małym pokoiku na piętrze Erich od razu przeszedł do rzeczy:

-Sytuacja wygląda tak: od jakiś dwóch miesięcy przeczesujemy okolicę w poszukiwaniu grobów należących do grupy banitów, którzy grasowali na tych terenach przed półtora wiekiem. Jak dotrzecie do klasztoru, bo tam udacie się w pierwszej kolejności, przeor powie wam o nich trochę więcej. Do tej pory korzystaliśmy z usług kilku grup zwiadowców. W Middenheim powiedzieli wam pewnie, że słuch po nich zaginął. Przypuszczam, że zabili ich zwierzoludzie, których małe grupki można dosyć często spotkać na tych terenach. Ponieważ nie udało się znaleźć nikogo na ich miejsce zmuszeni jesteśmy korzystać z osób... w waszym położeniu. Jak już mówiłem w pierwszej kolejności spotkacie się z Georgiem Icheringiem, przeorem miejscowego klasztoru poświęconego Shallyi. Droga, którą będziecie podążać wiedzie prosto do doliny Zervos, w której centrum stoi klasztor, więc nie będziecie mieć problemu z trafieniem. Na miejscu stary powie wam czego dokładnie szukać i wskaże obszar, który macie przeczesać w pierwszej kolejności. Potem udacie się do Frugelhofen. To mała wioska położona dzień pieszej wędrówki od klasztoru. Tam uzupełnicie zapasy i następnego dnia ruszycie na poszukiwania. Wrócicie do Frugelhofen po tygodniu licząc od dziś aby zdać nam raport. To wszystko. Matias rozda wam sprzęt i powie jak go używać. Ja muszę załatwić kilka spraw z właścicielem zajazdu.

[szczegółowy opis ekwipunku znajdziecie w komentarzach]

Przed południem ruszyliście w drogę. Wąski trakt którym podróżowaliście wił się przez las porastający podnóże gór. Co prawda aura dopisała jednak przez gęstą zasłonę uplecioną z koron drzew mogliście dostrzec co najwyżej skrawki rozpogodzonego nieba. W powietrzu unosił się typowy dla starych lasów zapach butwiejącego drewna. Mimo, że warunki panujące wokoło sprzyjały podróży przez całą drogę towarzyszyło wam uczucie niezwykłego wyczerpania, które tłumaczyliście sobie sposobem, w jaki was tu przewieziono.

Po kilku godzinach marszu rozbiliście obóz na niewielkiej polanie położonej nieopodal traktu. Erich powiedział, że wy spędzicie tu noc podczas gdy oni udadzą się do swojego obozu w głębi lasu. Matias ruszył w głąb lasu. Jakiś czas później wrócił niosąc na ramieniu upolowaną sarnę, którą zjedliście na obiad. W tym czasie byliście już tak wyczerpani, że ledwo mogliście ustać na nogach. Kręciło się wam w głowach i zaczęliście tracić ostrość widzenia. Erich przez cały czas uważnie was obserwował.

-Wyglądacie na zmęczonych. Może usiądziecie? - czuliście jak z każdą upływającą minutą opuszczają was siły więc zrobiliście co kazał zajmując miejsca wokół ogniska - W zajeździe nie wyjaśniliśmy sobie jednej sprawy i myślę, że teraz jest najlepszy moment aby to zrobić. Ze względu na okoliczności, w jakich tu trafiliście jest więcej niż prawdopodobne, że komuś z was mogłoby przyjść do głowy odejść przed wykonaniem zlecenia a my nie możemy sobie na to pozwolić. Jadąc tutaj zastanawialiście się pewnie w jaki sposób zdołalibyśmy was upilnować na tak rozległym terenie. Oczywiście nie dalibyśmy rady. Musieliśmy zagwarantować wasze posłuszeństwo. Dlatego do posiłku, który podano wam w zajeździe oprócz zwykłych przypraw został dodany pewien środek. Jad, bo tak się nazywa, w ilości jaką zażyliście jest w stanie uśmiercić człowieka w ciągu doby.

-Ty skur... - wychrypiał Markus ale brakło mu sił by skończyć.

-Spokojnie, nie mamy zamiaru was zabijać. Przynajmniej tak długo, jak będziecie stosować się do naszych poleceń.

Wyciągnął z kieszeni niewielki woreczek. Otworzył go, wyjął ze środka pięć kulek wyglądem przypominających trochę ziarenka pieprzu. Podał dwie Siggiemu i po jednej pozostałym.

-Połknijcie je. To jest lek, który zatrzymuje działanie trucizny. Bierzcie po jednej dziennie. Wasz przyjaciel – wskazał Siggiego – powinien zażywać dwie. Zapas leku, który wam zostawimy wystarczy na dziesięć dni. Następną porcję dostaniecie kiedy spotkamy się we Frugelhofen. Tak na wypadek, gdybyście chcieli wtedy spróbować czegoś głupiego to uprzedzam, że Matias potrafi położyć dzika gołymi rękami a ja całkiem nieźle radzę sobie z mieczem. Do zobaczenia.

Obaj spakowali swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Kulki pachniały trochę siarką i były gorzkie w smaku. Po godzinie od ich zażycia czuliście się znacznie lepiej. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Niektórym z was przyszło na myśl by ruszyć w pościg celem dogonienia Ericha i Matiasa a następnie przedwczesnego zakończenia ich żywotów. Jednak zdrowy rozsądek sugerował, iż nocna włóczęga po lesie może spowodować, że was spotka to samo. Postanowiliście przenocować na polanie i rano podjąć decyzje co robić dalej.

Kiedy już mieliście zgasić ognisko dobiegł was szelest, zbyt głośny by jego sprawcą miał być wiatr przemykający pomiędzy drzewami. Skierowaliście wzrok w stronę, z której dochodził dźwięk. Z ciemnej plątaniny konarów i zarośli tworzących ścianę lasu wyłoniło się pięć smukłych kształtów. Nawet ci spośród was, którym nigdy nie było dane przebywać w dziczy od razu rozpoznali w nich wilki. Zwierzęta powoli zbliżały się w waszą stronę. Gdy znalazły się w odległości kilku metrów mogliście przyjrzeć im się nieco dokładniej w świetle rzucanym przez płomień ogniska.


Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że bestie te niewiele wspólnego miały z istotami, które zwykle można było spotkać w puszczach porastających Imperium. Miały szaroniebieskie futro. Ich oczy emanowały białym światłem. Wokół istot unosiła się słodkawa woń rozkładu. Te stwory nie mogły być dziełem natury. Musieliście szybko podjąć decyzję. Odległość dzieląca was od bestii malała z każdą sekundą i a ich szeroko rozwarte paszcze najeżone ostrymi jak noże zębami nie pozostawiały najmniejszej wątpliwość co do ich zamiarów.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 03-12-2009 o 19:56. Powód: zmiana grafiki
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline