- Uczta gotowa! Stołujmy się! – zakrzyknął karczmarz. Na ten sygnał, gromadzący się od pewnego czasu w bezpośredniej bliskości karczmy, wieśniacy ruszyli szturmem ku drzwiom. Z wnętrza budynku dochodziły zapachy pieczonego mięsiwa. „Ciekawe w jaki sposób to pieczyste się uchowało przed zbójami” – zastanawiał się Hasvid. Więcej nie miał czasu myśleć, gdyż został odepchnięty z miejsca w którym stał. Wpadła na niego jakaś tłusta baba, której apetyt lub głód dodawał niezwykłej chyżości. Rozpychała się łokciami i szerokim zadkiem, aby jak najprędzej dostać się do wnętrza i zasiąść do uczty.
- Upadek obyczajów – mruknął Hasvid. – Nas, wybawicieli tak traktować? Miast honorowe miejsca i najlepsze kąski dostajemy kuksańce...
W końcu i on wszedł do karczmy. We wnętrzu, przy kilku stołach wygłodniali wieśniacy wydzierali sobie z rąk pajdy chleba i kawałki pieczystego. Piwo wylewało się z szarpanych przez kilka osób naraz, kufli. Karczmarz starał się opanować sytuację i zachować honorową twarz, jednak bezskutecznie. Hasvid stanął pod ścianą i przyglądał się całej zaistniałej sytuacji z rozbawionym wyrazem twarzy. Gdy przy stole zrobiło się nieco miejsca, a emocje wygłodniałych wieśniaków opadły, podszedł i zaczął wyszukiwać sobie coś co nadawałoby się jeszcze do zjedzenia. |