Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2009, 16:19   #7
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Godziny wlokły się niemiłosiernie. W końcu Markus zaczął sie zastanawiać, czy cała sprawa nie była czasem zwykłym... nie... wyrafinowanym znęcaniem się nad skazańcami. Dać im szansę na ocalenie życia, a potem nagle wycofać ofertę.
Z upływającymi minutami Markus coraz bardziej przyzwyczajał się do tej myśli. Gdy więc strażnik drzwi otworzył i wychodzić im kazał, był - prawdę mówiąc - troszkę zaskoczony. Mile zaskoczony. Ktoś, ich pracodawca, raczył dotrzymać słowa.
Zadowolenie nieco przygasło, gdy pokazano im wspaniały pojazd, którym mieli się udać ku upragnionej, acz jak na razie dość odległej, wolności. ten ktoś, kto dotrzymał słowa, im nie ufał. Nawet zdecydowanie im nie ufał, o czym świadczyły kajdany, jakie założono im tuż po zajęciu miejsc.
"Tu nas zakują, a tam...?"
Brak wiary w ich chęci do brania udziału w jakiejś niebezpiecznej eskapadzie był całkiem zrozumiały. Każdy z nich wolałby iść tam, gdzie sam chce. I nikt nie byłby na tyle głupi, by nie skorzystać z okazji i nie zwiać. Skoro zatem tu zakuwano ich w kajdany, to co będzie tam, w górach? Wszak nie wyślą ich skutych, z gołymi rękami. Magią posłuszeństwo wymuszą?
Rozważania całkowicie próżne były, bo i tak na magii na przykład się nie znał, ale czas zająć czymś trzeba było. Z rozmową trudno szło, bo łatwiej podczas podskoków przez landarę czynionych język było sobie odgryźć, niż słowo składne rzec. Nie dawało się ukryć, że komfort podróży wiele do życzenia pozostawiał. Wygodniej w więzieniu już było. Z tym jednak, że Markus mimo wszystko wolałby do niego nie wracać.
Na końcu pierwszego dnia podróży czuł się cały poobijany, gdyż ten, kto koszmarny pojazd konstruował, zapomniał o takich drobiazgach jak wyściełane ławki. Albo też wykonawca drobiazg ten pominął, koszty tnąc i zyski swe zwiększając. Drzazgi na szczęście w tyłek nie wchodziły. Pewnie ławki wygładzone były przez setki różnych więźniów, tym powozem transportowanych.
"Czuję się jakbym całą drogę na własnych nogach przeszedł" - pomyślał, jedząc lichą strawę, którą w czasie popasu im wydano. - "W dodatku przez połowę tej drogi ciagnąc cholerną landarę."

Drugi etap podróży mniej był męczący, gdyż zakończył się nieco szybciej. W dodatku dużo przyjemniej. Nie dość, że ich rozkuto, to jeszcze, niczym gości, na posiłek zaproszono. Wcześniej jednak Markus obmyć się nieco przy studni zdołał, nie tylko kurz, ale i zmęczenia nieco z siebie zmywając. A dobrze pewnie zrobił, bo Erich, starszy z ludzi co na nich czekali, do pospiechu gonił, na zmęczenie nowo przybyłych nie zważając. Jakby sądził, że każdą chwilę zwłoki katastrofą jakąś się przypłaci. Tak i rozkoszować się jedzeniem nie można było, chociaż strawa ta radość nie tylko żołądkowi, ale i podniebieniu sprawiała. W przeciwieństwie do tej, z którą przez ostatni tydzień z górą miał styczność.
Na szczęście w małym pokoiku znalazły się rzeczy, które należało uznać za jeszcze ciekawsze, niż miska najsmaczniejszej kaszy.
Poczekał chwilę, nie chcąc przypadkiem na samym początku ekspedycji popaść w tak zwany konflikt interesów z kimś, kto miałby ochotę na ten sam oręż, co on. Bo chociaż teoretycznie dla wszystkich powinno starczyć, to jednak nie wiadomo było, co komu odpowiada. Na przykład ten kiścień. Z pewnością weźmie go Siggi...
Markus z niedowierzaniem zobaczył, że po ten nietypowy oręż sięga Fay. Nie wątpił, że potrafiła się tym posługiwać. Głupiec tylko sięgałby po coś, czym włądać nie umie, ale... Było to zaskakujące. Podobnie jak to, że noże do rzucania trafiły do Siggiego. Dokładnie na odwrót, niż myślał...
Miecz wzięty ze stołu okazał się zadziwiająco lekki. Czy będzie tak samo dobry, jak jego poprzedni? Nie był pewien, ale sądząc po jakości wykonania... Musiał być wspaniały.
- A to? - Markus z wyraźnym brakiem zaufania spojrzał na leżące pierścienie. "Może to ma być magiczna obroża, zapewniająca nasze posłuszeństwo."
Trącił palcem jeden z krążków.
- Służą do wykrywania oddziaływań wiatrów magii w otoczeniu osoby noszącej pierścień - wyjaśnił Matias. - W przypadku gdy takie oddziaływanie zachodzi metal, z którego wykonano pierścień robi się ciepły.
Czy to była prawda? Trudno było ocenić. Matias mógł łgać. Markus chwycił pierwszy z brzegu pierścień i schował go do sakiewki. Matias nawet mrugnięciem oka nie okazał niezadowolenia. Co nie świadczyło o niczym jeszcze.

Łuk, miecz, plecak, garść drobiazgów. Czegoś tu brakowało...
- Dostaniemy jakieś zbroje? Niekiedy coś takiego się przydaje - spytał. Miał co prawda skórzaną kurtkę, ale kaftan kolczy byłby dużo lepszy. - Poza tym idziemy w góry. Jakaś lina, toporek... Troszkę prowiantu...
- Chyba już słyszeliście. Po drodze macie klasztor. I wioskę. Tam możecie uzupełnić zapasy - odpowiedział Matias. Pomijając milczeniem kwestię zbroi. To, że Matias chodził w kaftanie skórzanym nie znaczyło, że inni też tak muszą. Nie on będzie się włóczyć po górach. W dodatku do klasztoru był kawałek drogi. A toporek przydałby się choćby przy rozbijaniu obozu. Ale nie było o czym mówić. Nie dali - trzeba było się obyć.

Przy podziale broni nie było żadnych sprzeczek. Całkiem jakby ich pracodawcy przeprowadzili dokładny wywiad, co komu jest potrzebne, co kto lubi, jakim się orężem posługuje. Innymi słowy - wiedzieli o nich dużo więcej, niż Markusowi by odpowiadało.


Las był piękny.
Siedząc w więzieniu można niemal zapomnieć, jak uroczy jest świat po tamtej stronie muru. A tu było tak pięknie... Markus z przyjemnością zatrzymałby się na chwilkę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Jednak Erich i Matias bardzo się spieszyli. Poza tym wyglądało na to, że Siggi nie jest zachwycony otoczeniem. Całkiem jakby piękno otaczającej go przyrody nie robiło na nim wrażenia.

"Kiepsko coś ze mną." - Już po godzinie marszu Markus poczuł zmęczenie. - "Parę dni w więzieniu i straciłem kondycję..."
Rzut oka na kompanów wystarczył. Oni też nie wyglądali kwitnąco. W przeciwieństwie do ich przewodników, którym szybka wędrówka wcale nie dawała się we znaki.
"Jak oni to robią..?"
Niezadane na głos pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Zmęczenie rosło z każdym krokiem. Gdy wreszcie Erich zatrzymał się i ogłosił postój, Markus z westchnieniem ulgi usiadł na ziemi. A dokładniej - na wykorzystanym w charakterze stołka plecaku. I z trudem się zmusił do tego, by wstać i pomóc przy przygotowaniu obozowiska..

Odpoczynek nie przyniósł poprawy. Markus czuł się taki zmęczony, że z ledwością podniósł do ust kawałek pieczonej sarny.
- Ty skur... - wychrypiał, gdy Erich podzielił się z nimi radosną informacją o truciźnie.
Nie dokończył. Nie dlatego, że w obecności kobiety nie należało używać takich słów. Prawdę mówiąc nawet o tym nie pomyślał. Po prostu nie miał sił by sukinsynowi, co ich tak załatwił, powiedzieć, co o nim myśli.

Siedział w milczeniu, czekając aż wstrętna w smaku tabletka zacznie działać. W to, że działać będzie, uwierzył natychmiast. Nikt nie byłby taki głupi, by ponosząc koszty wywieźć ich z miasta i uśmiercić. Wystarczyło zostawić ich w celi i troszkę poczekać...
Minęła dobra godzina, nim poczuł się dużo lepiej. Na tyle lepiej, by przejść się do pobliskiego zagajnika i nałamać nieco gałęzi.
"A mówiłem, że przydałby się toporek."
- Proponowałbym ustalić warty - powiedział. - Mogę wziąć trzecią. Warto choćby podtrzymywać ognisko. Co prawda teraz nie powinno nam jeszcze nic grozić...
Wypowiedział to chyba w złą godzinę.
- Na Myrmidię! - zerwał się na nogi.
Nim do końca się wyprostował trzymał w ręku łuk.
Tu nie było nad czym się zastanawiać. To nie były psy. To były wilki. I było ich zbyt dużo, jak na gust Markusa. Poza tym były zbyt bezczelne. I nie bały się ognia...
Strzała pomknęła w stronę najbardziej do przodu wysuniętego zwierzaka.

Na drugi strzał nie było już czasu, zaś łuk stał się jakby niezbyt przydatny. Nie miał do czynienia ze stadkiem gęsi, które można było przepędzić byle patykiem. Z bliska widać było, że to, co wziął za wilki nie do końca nimi było. Nienaturalny wygląd, smród rozkładu... Trupy ożywione magią?
Chwycił za rękojeść miecza. Z cichą nadzieją, że zdąży go wyciągnąć, zanim któraś z bestii rzuci mu się do gardła. A wtedy będzie mógł się przekonać, czy lśniące ostrze jest tak dobre, jak na to wygląda. I czy pseudo-wilki okażą się podatne na jego ciosy.

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że musi się trzymać z dala od Fay. Zamach kiścieniem...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-12-2009 o 23:00.
Kerm jest offline