Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2009, 20:30   #31
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Ciemno. Jakiś mrok spowijał wszystko wokół, zabijając liche światła, płynące z głębi bunkrów. Powiewająca na wietrze, wetknięta bezwiednie w worek z piaskiem flaga, na której widniał złoty młot i krzyż na czerwonym tle przypominała o dawnych czasach komunizmu, znanych jedynie z opowieści, z legend o towarzyszu Stalinie i jego poprzedniku Leninie, którzy odmienili losy świata, jak nagłaśniali prorocy. Przypominała o radzieckich mrozach, które pozwoliły rosjanom wygrać niejedną bitwę.

Dzisiaj nikt nie znał uczucia mrozu. Nawet noc była gorąca, z wrzącym piaskiem, który nie ostygnął po całodziennym nagrzaniu przez palące słońce. Wokół unosiła się potężna smuga dymu, a zewsząd nadciągał ostry zapach benzyny. Korba szczególnie dobrze ją wyczuwał, chcąc znaleźć chociaż najmniejszy bak, który mógł mu posłóżyć. Niestety, to coś dochodziło z wewnętrznej części bunkrów. Na warcie stał jakiś potężny, wysoki rosjanin w mundurze z kałasznikiem. Obok drugi, i trzeci. Wszyscy nieproporcjonalnie więksi od innych mieszkańców Kijowa. Masywniejsi, wyżsi, mocniejszi, i co najważniejsze, lepiej uzbrojeni. Siedzieli przy stalowych, kutych drzwiach wokół małego stolika zrobionego ze starego sedesu, a obok paliła się pełna gazet beczka, oświetlając okolicę. Dało się stamtąd usłyszeć niski głos krzyków, śmiechów i rozmów. Rosyjskie kawały o babci i dziadku rozbrzmiewały, podnosząc ponury nastrój pustkowii. Korba siedział schowany na jedym z wyższych uniesień, spoglądając na członków Partii zza dziurawych drzwiczek samochodu.

Przy tych samych strażnikach pojawił się barczysty facet ze schowaną w pasie maczetą. Męczył w ustach starego, powyginanego papierosa, stojąc przy gościach, którzy prawie nie przejęli się tym, że on do nich gada. W końcu jednak jeden z nich wstał od stolika, przy którym leżała jakaś radziecka wersja kart.
- Полюса, а? Говорите ли вы русский? (Rus. Polak, co? Mówisz po rosyjsku?) - Zapytał. Feliks porozumiewawczo skinął głową, że nie mówi, jednak rozumie parę słów. - Можа быць, беларускім? (Białorus. Może białoruski?) - Ten znów skinął głową.
"Żołnierz", ponieważ takie sprawiał wrażenie, spojrzał na swoich kolegów. Oni pokiwali łbem, co dało Psu prosto do zrozumienia, że raczej niewielu ludzi w tym miejscu zna polski. A i nawet nikt z tych tutaj nie znał ukraińskiego, mimo faktu, iż znajdowali się w Kijowie.
W końcu masywne wrota otworzyły się, ukazując długi, ciemny korytarz prowadzący w dół. Pośrodku sufitu rozciągały się kable, prowadzące od lampy do lampy. Nie świeciły one jednak. Jedna zniszczona, druga mrugała, trzeciej nie było, czwarta odpadła. I tak dalej, każda jedna. Gdy tylko Feliks, zszedł w dół, jego oczom ukazała się sporych rozmiarów komnata obłożona potarganą tapetą koloru hebanu, pomieszanego z seledynową cyrylicą, dawno zatartą, niemożliwą do zrozumienia przez nikogo.
Na małym krześle siedział członek Partii. Dzierżył w rękach SWD, głaszcząc głowicę broni swoimi, ukrytymi za grubymi rękawiczkami, dłońmi. Nie przejął się zbytnio obecnością Feliksa, ponieważ nie spuszczał wzroku z karabinu wyborowego, który, w tych czasach, nie był często spotykany, ale za to ceniony w postapokaliptycznym świecie, za swoją niezawodność.
- Moslicki! Иди сюда, некоторые trepa хочу поговорить! (Rus. Moslicki! Chodź tutaj, jakiś trep chce gadać!) - W tej samej chwili do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany człowiek o ostrych rysach twarzy. Wyszedł z korytarza, który tak samo prowadził ku schodom, jak ten, przez który dostał się tutaj Feliks. - Шлюха! Даже два! (Rus. Kurwa! Nawet dwóch!) - Rzekł, wpatrując się w Igora, który, z Kedrem w łapach, także rozglądał się po pomieszczeniu. Szybko poznał Psa, który sprzątał u Pietruchy za żarcie. Skinął mu głową, po czym zaczął oczekiwać czegoś...

Do pomieszczenia wlazł mutant, w przeciwieństwie do innych, ten był chudy i niski. Nawet niższy niż inni, których dotąd widział Igor czy Pies. Nie był jednak karłem, ale jego niezwykła twarz przyciągała wzrok. Wypadały mu włosy, a skórę porastała jakaś dziwna narośl, wznosząc się na pełnej wrzodów i pryszczy, pokrytej trądem powierzchni.
- Ви на Чорнобильський? Гаразд, слухай... (Ukr. Wy do Czarnobyla? Dobra, słuchajcie...) - Rzekł, wykonując jakiś dziwny ruch, który od biedy można było nazwać przyjaznym gestem skinięcia głowy, jednak jakimś powyginanym przez dziwną budowę szyi, dawno pokrytej bąblami i jakimiś ranami. - Мені все одно, якщо ти помреш, якщо ви сміливі, якщо вона не вважає для вас нічого, крім грошей. Це небезпечна гра, і платити за значну суму, і псує грабежів твої. Ви зацікавлені? Ха! Так, так, так от ви тут. Просто сідає і чекати. (Ukr. Nie obchodzi mnie, czy chcecie umrzeć, czy jesteście odważni, czy nie liczy się dla was nic prócz forsy. To niebezpieczna gra, i płacimy za to spore sumy, a łupy z grabieży są wasze. Zainteresowani jesteście? Ha! Pewnie, że tak, po to tu jesteście. Po prostu siadajcie i poczekajcie.) - Zmutowany człowiek wskazał swoim sponiewieranym przez pewnie jakiś młot palcem na małą sofę niedaleko wejść do bunkra, po czym podrapał się po porośniętej grzybem głowie i wyszedł z pomieszczenia, kierując się do jakiejś małej komnaty z biurkiem, krzesłem, toną papierów i... Laptopem! Chyba czymś, czego nie dało się najzwyczajniej w świecie gdzieś znaleźć. Komputer zachował się świetnie, był w idealnym stanie, a przy nim właśnie siedział jakiś mężczyzna w mundurze, pisząc coś. Niedaleko stała przypięta do laptopa kablem wielka, pojemna bateria, która mogła starczyć na naprawdę długo.
Pies i Bury rozsiadli się na kanapie, bacznie obserwując pomieszczenie.

Na zewnątrz nie było jednak tak źle, myślał Łysy, gdy tylko odór paliwa zaczął przyprawiać go o mdłości, maszerując przez złomowisko. Zapukał do mosiężnych drzwi ze stali. Te zatrzepotały pod oporem, a gdy tylko rozszedł się jakiś stukot wewnątrz, usłyszał kroki. W międzyczasie rzekł coś o Czarnobylu, jednak osoba w środku nawet nie zdawała się na to zareagować.
W końcu w ramach wejścia ukazała mu się polska gęba.

Tak, na pewno polska. Rysy twarzy odrazu zdradzały narodowość, nawet akcent, którym przemówił, przejawiał oznaki polskiego pochodzenia.
- Polak? - Człowiek przyglądnął mu się dokładnie. Łysy skinął głową ze słowem "Tak", potwierdzając wzajemne zrozumienie. - W końcu, kurwa, jakiś polak. Mam już dosyć tych ukraińców, zupełnie jakbyśmy byli na Ukrainie. - Zażartował, chowając do kabury MR-444, wypolerowany i błyszczący. - Zapalisz? - Zapytał, wsadzając papierosa do ust, jednocześnie wyciągając w stronę Mariusza paczkę, by i ten mógł wyciągnąć. W tym samym czasie także w drugiej ręce ukazała się srebrna, duża zapalniczka w wygrawerowanym napisem "Pабота Коммунизм" (Rus. Dzieło Komunizmu), który odrazu rzucał się w oczy. - Mówię ci, odpuść sobie ten Czarnobyl, chyba, że lubisz chodzić piechotą. Chcą was tam wysłać samochodem, który się za chwilę rozwali w środku miasta, więc zanim zdążysz krzyknąć "Krwiak!", ten ci wypoleruje mordę o chodnik...

Chwila przeciągała się z minuty na minutę, gdy dwóch czechów czekało bacznie na jakiegoś faceta. W końcu jednak zdecydowali się opuścić zdewastowaną galerię, zostawiając Irinę samą ze swoimi konserwami. W drodze powrotnej, czyli idąc skąd przyszli, wzdłuż budynku, zaczęli rozmawiać głębiej o Chalickim, który to wydawał się czymś w stylu generała, przywódcy, lub czegoś takiego.
Ciemność ogarniała wszystko, ukrywając niektóre miejsca sklepów w cieniu. Gdy Wróbel podeszła do małej lodówki pełnej puszek, którą to co jakiś czas opróżniała z jednej czy dwóch półek, jej oczom ukazał się mały gryzoń. Ta aż odskoczyła, zaskoczona czymś takim. Szczur stał na górze mrożarki, wgapiony swoimi żółtymi, topiącymi się w jakiejś wodzie oczami. Stał naprzeciw, patrząc się na Irinę, jak gdyby na obiad. To nie te czasy, w których szczury były ledwie szkodnikiem, niezdolnym do niczego. Teraz wyewoluowały, stając się drapieżnikami, mogącymi bez problemu zabić kogoś. I to ją przerażało, ponieważ ten zmutowany, pokryty zielonkawą sierścią stwór najprawdopodobniej chciał części jej...

[MEDIA]http://ghoster9x.fileave.com/16.%20Khans%20Of%20The%20New%20California.mp3[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 04-12-2009 o 20:38.
Ghoster jest offline