Ciemno. Jakiś mrok spowijał wszystko wokół, zabijając liche światła, płynące z głębi bunkrów. Powiewająca na wietrze, wetknięta bezwiednie w worek z piaskiem flaga, na której widniał złoty młot i krzyż na czerwonym tle przypominała o dawnych czasach komunizmu, znanych jedynie z opowieści, z legend o towarzyszu Stalinie i jego poprzedniku Leninie, którzy odmienili losy świata, jak nagłaśniali prorocy. Przypominała o radzieckich mrozach, które pozwoliły rosjanom wygrać niejedną bitwę.
Dzisiaj nikt nie znał uczucia mrozu. Nawet noc była gorąca, z wrzącym piaskiem, który nie ostygnął po całodziennym nagrzaniu przez palące słońce. Wokół unosiła się potężna smuga dymu, a zewsząd nadciągał ostry zapach benzyny. Korba szczególnie dobrze ją wyczuwał, chcąc znaleźć chociaż najmniejszy bak, który mógł mu posłóżyć. Niestety, to coś dochodziło z wewnętrznej części bunkrów. Na warcie stał jakiś potężny, wysoki rosjanin w mundurze z kałasznikiem. Obok drugi, i trzeci. Wszyscy nieproporcjonalnie więksi od innych mieszkańców Kijowa. Masywniejsi, wyżsi, mocniejszi, i co najważniejsze, lepiej uzbrojeni. Siedzieli przy stalowych, kutych drzwiach wokół małego stolika zrobionego ze starego sedesu, a obok paliła się pełna gazet beczka, oświetlając okolicę. Dało się stamtąd usłyszeć niski głos krzyków, śmiechów i rozmów. Rosyjskie kawały o babci i dziadku rozbrzmiewały, podnosząc ponury nastrój pustkowii. Korba siedział schowany na jedym z wyższych uniesień, spoglądając na członków Partii zza dziurawych drzwiczek samochodu.
Przy tych samych strażnikach pojawił się barczysty facet ze schowaną w pasie maczetą. Męczył w ustach starego, powyginanego papierosa, stojąc przy gościach, którzy prawie nie przejęli się tym, że on do nich gada. W końcu jednak jeden z nich wstał od stolika, przy którym leżała jakaś radziecka wersja kart.
-
Полюса, а? Говорите ли вы русский? (Rus. Polak, co? Mówisz po rosyjsku?) - Zapytał. Feliks porozumiewawczo skinął głową, że nie mówi, jednak rozumie parę słów. -
Можа быць, беларускім? (Białorus. Może białoruski?) - Ten znów skinął głową.
"Żołnierz", ponieważ takie sprawiał wrażenie, spojrzał na swoich kolegów. Oni pokiwali łbem, co dało Psu prosto do zrozumienia, że raczej niewielu ludzi w tym miejscu zna polski. A i nawet nikt z tych tutaj nie znał ukraińskiego, mimo faktu, iż znajdowali się w Kijowie.
W końcu masywne wrota otworzyły się, ukazując długi, ciemny korytarz prowadzący w dół. Pośrodku sufitu rozciągały się kable, prowadzące od lampy do lampy. Nie świeciły one jednak. Jedna zniszczona, druga mrugała, trzeciej nie było, czwarta odpadła. I tak dalej, każda jedna. Gdy tylko Feliks, zszedł w dół, jego oczom ukazała się sporych rozmiarów komnata obłożona potarganą tapetą koloru hebanu, pomieszanego z seledynową cyrylicą, dawno zatartą, niemożliwą do zrozumienia przez nikogo.
Na małym krześle siedział członek Partii. Dzierżył w rękach SWD, głaszcząc głowicę broni swoimi, ukrytymi za grubymi rękawiczkami, dłońmi. Nie przejął się zbytnio obecnością Feliksa, ponieważ nie spuszczał wzroku z karabinu wyborowego, który, w tych czasach, nie był często spotykany, ale za to ceniony w postapokaliptycznym świecie, za swoją niezawodność.
-
Moslicki! Иди сюда, некоторые trepa хочу поговорить! (Rus. Moslicki! Chodź tutaj, jakiś trep chce gadać!) - W tej samej chwili do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany człowiek o ostrych rysach twarzy. Wyszedł z korytarza, który tak samo prowadził ku schodom, jak ten, przez który dostał się tutaj Feliks. -
Шлюха! Даже два! (Rus. Kurwa! Nawet dwóch!) - Rzekł, wpatrując się w Igora, który, z Kedrem w łapach, także rozglądał się po pomieszczeniu. Szybko poznał Psa, który sprzątał u Pietruchy za żarcie. Skinął mu głową, po czym zaczął oczekiwać czegoś...
Do pomieszczenia wlazł mutant, w przeciwieństwie do innych, ten był chudy i niski. Nawet niższy niż inni, których dotąd widział Igor czy Pies. Nie był jednak karłem, ale jego niezwykła twarz przyciągała wzrok. Wypadały mu włosy, a skórę porastała jakaś dziwna narośl, wznosząc się na pełnej wrzodów i pryszczy, pokrytej trądem powierzchni.
-
Ви на Чорнобильський? Гаразд, слухай... (Ukr. Wy do Czarnobyla? Dobra, słuchajcie...) - Rzekł, wykonując jakiś dziwny ruch, który od biedy można było nazwać przyjaznym gestem skinięcia głowy, jednak jakimś powyginanym przez dziwną budowę szyi, dawno pokrytej bąblami i jakimiś ranami. -
Мені все одно, якщо ти помреш, якщо ви сміливі, якщо вона не вважає для вас нічого, крім грошей. Це небезпечна гра, і платити за значну суму, і псує грабежів твої. Ви зацікавлені? Ха! Так, так, так от ви тут. Просто сідає і чекати. (Ukr. Nie obchodzi mnie, czy chcecie umrzeć, czy jesteście odważni, czy nie liczy się dla was nic prócz forsy. To niebezpieczna gra, i płacimy za to spore sumy, a łupy z grabieży są wasze. Zainteresowani jesteście? Ha! Pewnie, że tak, po to tu jesteście. Po prostu siadajcie i poczekajcie.) - Zmutowany człowiek wskazał swoim sponiewieranym przez pewnie jakiś młot palcem na małą sofę niedaleko wejść do bunkra, po czym podrapał się po porośniętej grzybem głowie i wyszedł z pomieszczenia, kierując się do jakiejś małej komnaty z biurkiem, krzesłem, toną papierów i... Laptopem! Chyba czymś, czego nie dało się najzwyczajniej w świecie gdzieś znaleźć. Komputer zachował się świetnie, był w idealnym stanie, a przy nim właśnie siedział jakiś mężczyzna w mundurze, pisząc coś. Niedaleko stała przypięta do laptopa kablem wielka, pojemna bateria, która mogła starczyć na naprawdę długo.
Pies i Bury rozsiadli się na kanapie, bacznie obserwując pomieszczenie.
Na zewnątrz nie było jednak tak źle, myślał Łysy, gdy tylko odór paliwa zaczął przyprawiać go o mdłości, maszerując przez złomowisko. Zapukał do mosiężnych drzwi ze stali. Te zatrzepotały pod oporem, a gdy tylko rozszedł się jakiś stukot wewnątrz, usłyszał kroki. W międzyczasie rzekł coś o Czarnobylu, jednak osoba w środku nawet nie zdawała się na to zareagować.
W końcu w ramach wejścia ukazała mu się polska gęba.
Tak, na pewno polska. Rysy twarzy odrazu zdradzały narodowość, nawet akcent, którym przemówił, przejawiał oznaki polskiego pochodzenia.
-
Polak? - Człowiek przyglądnął mu się dokładnie. Łysy skinął głową ze słowem "Tak", potwierdzając wzajemne zrozumienie. -
W końcu, kurwa, jakiś polak. Mam już dosyć tych ukraińców, zupełnie jakbyśmy byli na Ukrainie. - Zażartował, chowając do kabury MR-444, wypolerowany i błyszczący. -
Zapalisz? - Zapytał, wsadzając papierosa do ust, jednocześnie wyciągając w stronę Mariusza paczkę, by i ten mógł wyciągnąć. W tym samym czasie także w drugiej ręce ukazała się srebrna, duża zapalniczka w wygrawerowanym napisem "Pабота Коммунизм" (Rus. Dzieło Komunizmu), który odrazu rzucał się w oczy. -
Mówię ci, odpuść sobie ten Czarnobyl, chyba, że lubisz chodzić piechotą. Chcą was tam wysłać samochodem, który się za chwilę rozwali w środku miasta, więc zanim zdążysz krzyknąć "Krwiak!", ten ci wypoleruje mordę o chodnik...
Chwila przeciągała się z minuty na minutę, gdy dwóch czechów czekało bacznie na jakiegoś faceta. W końcu jednak zdecydowali się opuścić zdewastowaną galerię, zostawiając Irinę samą ze swoimi konserwami. W drodze powrotnej, czyli idąc skąd przyszli, wzdłuż budynku, zaczęli rozmawiać głębiej o Chalickim, który to wydawał się czymś w stylu generała, przywódcy, lub czegoś takiego.
Ciemność ogarniała wszystko, ukrywając niektóre miejsca sklepów w cieniu. Gdy Wróbel podeszła do małej lodówki pełnej puszek, którą to co jakiś czas opróżniała z jednej czy dwóch półek, jej oczom ukazał się mały gryzoń. Ta aż odskoczyła, zaskoczona czymś takim. Szczur stał na górze mrożarki, wgapiony swoimi żółtymi, topiącymi się w jakiejś wodzie oczami. Stał naprzeciw, patrząc się na Irinę, jak gdyby na obiad. To nie te czasy, w których szczury były ledwie szkodnikiem, niezdolnym do niczego. Teraz wyewoluowały, stając się drapieżnikami, mogącymi bez problemu zabić kogoś. I to ją przerażało, ponieważ ten zmutowany, pokryty zielonkawą sierścią stwór najprawdopodobniej chciał części jej...
[MEDIA]http://ghoster9x.fileave.com/16.%20Khans%20Of%20The%20New%20California.mp3[/MEDIA]