Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 20:56   #9
Joppcio
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Dwayne z trudem przecisnął się przez malutkie okienko. Schował pistolet, który wypadł mu podczas przechodzenia i poprawił sobie ułożenie plecaka. Dopiero teraz zorientował się co się dzieje. Stał przy ścianie hotelu, a w okół roiło się od umarlaków. Biegały po otaczającej motel polance, krzyczały, jęczały, waliły w ściany motelu. Najgorsze jednak były to, że jedyną drogą ucieczki był pobliski las. Żeby tam dojść, musiał przebiec przez polane pełną zombie. Głośno przełknął ślinę. Pot lał się z niego litrami. Serce dudniło w klatce piersiowej. „Nie zrobisz tego idioto.” – mówił w myślach chłopak. Jeszcze raz popatrzał na las. Ruszył. Biegł najszybciej jak potrafił. Co niektóre zombie zareagowały na świeże mięso i ruszyły w pogoń za Dwaynem. Lecz murzyn miał to szczęście, że był cholernie szybki. Gdy był jeszcze młody, biegał na zawodach w szkole. Potem biegał gdy trzeba było uciekać przed ojcem, jego dziewczyny, z którą nie mógł się spotykać. Potem biegał gdy trzeba było uciekać przed policją. Teraz biegnie jak ostatni idiota przez polane pełną zdechłych ludzi. Czuł, że trzęsą mu się nogi, co nie ułatwiało biegu. „Jeszcze tylko jakieś kilkadziesiąt sekund”. I w końcu dobiegł do celu. Wbiegł do lasu i omijając drzewa biegł dalej. Słyszał, że kilka zombie z polany, biegnie nadal za nim. Co prawda kilka razy omal się nie potknął, lecz cudem utrzymywał równowagę i biegł nadal. Do gęstego lasu, z ledwością przebijało się światło bijące od księżyca. Chłopak niemal nic nie widział. Czuł strach. O tak, strach był teraz najsilniej odczuwalnym uczuciem. Dobiegł do gigantycznego przewalonego drzewa. Leżało one zagradzając drogę. Dwayne nie miał wyboru. Zaczął z wspinać się na porośnięty mchem, przewalony pień. Musiał przejść na drugą stronę. W mniemaniu murzyna, zmarlaki były totalnymi idiotami, więc przez pień się raczej nie przedostaną. Nagle coś chwyciło go za nogę. Murzyn kątem oka ujrzał, jak długa, blada ręka trzyma go za nogę. Właścicielem ręki była martwa kobieta. Ciągnęła go z całych sił. Murzyn próbował wbić się paznokciami w korę, jednak pod naporem siły kobiety, poleciał na dół. Teraz kobieta patrzała na niego, jak leżąc próbuje się od niej odczołgać. Wydała z ust jakis dziwny dźwięk, po czym skoczyła na murzyna. Dwayne ryknął z przerażenia i począł wierzgać się, byle strącić monstrum. Kobieta próbowała rozerwać koszulkę murzyna, jednak w końcu dostała w pysk, od wymachującej rękoma ofiary. Teraz Dwayne miał okazje by coś zrobić. Kolejne zombie właśnie dobiegły do drzewa. Kobieta oberwała dość mocno, gdyż jej żuchwa była dość mocno przekrzywiona w prawo. W odwecie znów rzuciła się na chłopaka, jednak ten uderzył ją dość mocno z łokcja w szczękę, po czym zaczął uciekać wzdłuż przewróconego dębu. Strach pozwalał mu wyciągnąć z siebie siódme poty i teraz pruł przez las z nadzwyczajną prędkością. Po jakiś 10 minutach sapał już mocno. Taki sprint był męczący. Nagle zabłysły mu oczy. Zobaczył przed sobą jego wybawienie. Samotna chatka, z jakimś garażem. Nie myśląc dłużej podbiegł do drzwi i szybko wbiegł do chałupki, zamykając drzwi za sobą. Chatka była dość przytulna. Średnich rozmiarów salon z kominkiem, na którym stały rozmaite trofea, kuchnia, toaleta. I schody na górę. Coś co bardzo rzucało się w oczy, to wbite w ścianę nad kominkiem haki, na których można powiesić strzelbę. Murzyn nie miał teraz czasu na badanie pomieszczeń. Szybko począł ciągnąć fotele i kanapę pod drzwi, by stworzyć barykadę.
- Jest tu ktoś? – krzyknął po ukończeniu pracy. Nikt mu nie odpowiedział. Serce powoli przestało łomotać jak oszalałe. Wyjął pistolet i ruszył schodami do góry. Doszedł do korytarza z czteroma drzwiami. Jedne z nich były uchylone. Już stąd Dwayne widział, że na ziemi leży jakieś ciało. Co prawda z tego miejsca widział tylko rękę, lecz resztę mógł sobie dopowiedzieć. Powoli podszedł do drzwi. Wszedł do pomieszczenia i od razu zdębiał. W małym pomieszczeniu były cztery trupy. Na podłodze leżała czarnowłosa kobieta, w długiej sukni. Na łózkach leżały martwe dzieci, a na fotelu siedział zapewne ojciec. Miał w ręku strzelbę, a obok niego leżało pudełko z nabojami. Dwayne wiedział co się pewnie tu stało. Ojciec zestrzelił całą rodzinę, gdyż zaczynali się przemieniać, a potem popełnił samobójstwo. Ojciec musiał być człowiekiem o cholernie silnej woli. Dwayne nigdy by nie zabił własnych dzieci, gdyby takowe miał. Widok ten przyprawił Dwayne’a o mdłości. Co ten świat robi z ludźmi… Rodzice muszą zabijać własne dzieci… A pewnie jeszcze kilka miesiecy temu byli gdzieś na wakacjach… Bawili się, rozmawiali. Dwayne’owi zrobiło się żal tych wszystkich ludzi, którzy musieli podjąć podobne wybory jak ten tutaj ojciec. Leżąca na kolanach strzelba, i paczka naboi kusiła Dwayne’a. W końcu o własne życie też trzeba zadbać. Lecz jednak jakiś hołd trzeba złożyć zmarłym. Dwayne wszedł głebiej do pomieszczenia. Pomodlił się za zmarłą rodzinę. Nie znał żadnej modlitwy, więc improwizował. Po skończonej modlitwie wziął strzelbę i naboje. Te ostatnie wepchnął do kieszeni a strzelbe zawiesił na ramieniu. Wychodząc z pomieszczenia, zamknął drzwi. Wyciągnął z plecaka łyżeczkę i wyskrobał na drzwiach koślawy znak krzyża. To wszystko co mógł dla nich zrobić. Zaczął przeszukiwać rzesztą pomieszczeń. Zwykłe sypialnie dla rodziców i dzieci. Zainteresowały go zabawki leżącę na ziemi w sypialni dzieci. Niektóre z nich były na baterie. Szybko dobrał się do zabawek i powyciągał baterie. Zawsze mogą się przydać. Zszedł na dół i ruszył w stronę kuchni. Układ kuchni był przemyślany i poruszanie się w niej nie sprawiało żadnych problemów. Widać, że ten kto to projektował, znał dobrze zasady architektury. Przeszukał szafki i lodówkę. Kilka rzeczy okazało się bardzo przydatnych, więc je wziął. Kilka batoników, chleb, zupki chińskie, 2 noże, płatki, ser, kilka kiełbas. Nagle przypomniał sobię, że przy chacie był jeszcze garaż. Odsunał trochę barykadę i udostępnił sobię drogę do drzwi. Wyszedł z domu i ruszył w stronę garażu. Na zewnątrz było zimno, ostatnio tego nie czuł , gdyż był zgrzany biegiem. Sowy pochukiwały w lesie. Było tak ciemno, że w lesie widać było tylko 3 rzędy drzew, a resztę ogarniał mrok. Dwayne wszedł do garażu. Tutaj już było ciepło. Na środku paliła się mała lampka oliwna. Garaż nie był duży, znajdowały się to jakieś pudła i kartony. Jednak uwage Dwayne’a przykuł stojący pod scianą motor. Co prawda motorem nigdy nie jeździł, ale to może być dobry środek transportu. Zwłaszcza, że rano zamierza się stąć zbierać.
 

Ostatnio edytowane przez Joppcio : 06-12-2009 o 21:12.
Joppcio jest offline