Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2009, 01:04   #9
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Siggi jakoś nie bardzo wierzył, że faktycznie wieczorem ktoś ich uwolni. Zaczynał podejrzewać, że jest to jakaś forma uspokojenia skazańców przed wykonaniem wyroku. Żeby nie wierzgali zbytnio.
Z drugiej strony po cholerę?

W każdym razie, kiedy do celi wszedł któryś ze strażników, pochodzący z Nuln wielkolud spiął się, by w razie czego zareagować jakoś, a nie dać się poprowadzić na szafot potulnie jak baranek. Co byłoby prawdziwą ironią losu, w porównaniu do jego dotychczasowego życia.
"Strzygło się te owieczki, strzygło..." - wspomniał wcale nie tak dawne dzieje.

Jednak klecha dotrzymał słowa.

Kiedy prowadzony przez żołdaków wyszedł razem z innymi na pogrążony w mroku dziedziniec, poczuł wielką ulgę. Chociaż nie był jeszcze wolny, to wyglądało na to, że jeszcze trochę pożyje. I przy odrobinie szczęścia może uda mu się ten stan utrzymać. I prysnąć, oczywiście.

Rubaszny żart grubego klawisza sprawił, że Siggi zaczął się śmiać. Dopiero widząc raczej ponure miny innych więźniów zreflektował się i zamknął paszczę. Za to wyraz jego twarzy mówił: "No co, śmieszne było...".

Ruszyli, jednak nadzieje o rychłym ulotnieniu się prysły niczym mydlane bańki, jakie wydziwiali wędrowni kuglarze na placu w dzień targowy. Co prawda Nulneńczyk musiał zwalczyć w sobie ochotę, by spróbować powyrywać żelazne uchwyty z drewnianych ławek. O ile żelazu nie dał by rady, o tyle drewno, gdyby nad nim odpowiednio popracować, powinno w końcu puścić. Tylko co dalej?
Na budzie jechało przynajmniej kilku uzbrojonych strażników, a on dalej miałby na rękach kajdany... Kiepska perspektywa.

* * *

Dwa dni. Dwa długie dni, w czasie których przyglądał się mijanemu kraobrazowi - początkowo z zaciekawieniem właściwym mieszkańcowi dużego miasta, który o niebo lepiej czuł się wśród ciasnych i smrodliwych uliczek, niż na otwartych przestrzeniach pól, czy otoczony pachnącym żywicą świerkowym lasem. Jednak później, wraz z mijanymi coraz rzadziej osadami ludzkimi przyszła relfeksja, że z pryśnięciem z tej kabały będzie większy problem, niż przypuszczał.
Jednak nieskomplikowany umysł wielkoluda nie zamierzał zajmować się tym w tej chwili.
"Co ma być, to będzie..." - stwierdził filozoficznie. "Może Markus, albo ten drugi, Veller, pomogą. Wyglądają na takich, co zwiedzili kawał Imperium..." - dodał na pocieszenie.

Poza tym było to również dwa długie dni, w czasie których, zgodnie z żartem grubego strażnika, jego dupsko wytrzęsło się niemiłosiernie.

* * *

Kaszę z omastą zjadł błyskawicznie. Właściwie to pochłonął. I mimo, że jego micha była sporo większa od misek przymusowych towarzyszy, to po przedwczesnym, jego zdaniem, skończeniu posiłku z nadzieją w oczach rozglądał się, czy aby ktoś nie dojadł wszystkiego. Niestety..., co jego brzuch skwitował żałosnym burczeniem.

Na górze czekało na nich wyposażenie. Było to więcej warte, niż cokolwiek, co Siggi dotychczas przy sobie nosił. Nulneńczyk skwitował ten fakt zdziwionym mruknięciem i podniesieniem brwi. Coś mu tu nie grało, ale nie wiedział co. Dlaczego ktoś zadaje sobie tyle trudu, by wyposażać bandę skazańców w tak wartościową broń?
Jednak, zgodnie z powiedzeniem, że darowanemu koniowi nie zagląda się do pyska, czym prędzej zaczął pakować swoją część sprzętu. A nuż się ich pracodawca rozmyśli?

W sakiewce była całkiem spora sumka, za którą można było wiele wieczorów w szynku spędzić. Trzos czym prędzej wylądował za jego pazuchą, a oczy osiłka chciwie spoglądały na pozostałe mieszki leżące na stole. Za to zawartością plecaka w ogóle się nie zainteresował. Wreszcie chwycił za rękojeść miecza, spojrzał na jego wykonanie, po czym wsunął do pochwy i zawiesił przy pasie. Podobnie zrobił ze sztyletem. Nie był szermierzem, żeby broń znaczyła dla niego coś więcej, niż kawał żelaza do walenia kogoś po łbie, ale dostrzegł wysoką klasę oręża. To samo dotyczyło noży do rzucania. Porządna robota.

Potrafił rzucać, bo było to zajęcie pozwalające zabić nudę wielu miejskim wyrostkom, ale nie przepadał za walką z dystansu. Po prostu z celowaniem marnie mu szło. Ale za to jak trafił, to rzucane przez niego noże potrafiły rozszczepić grubą deskę. Fakt, Siggi miał krzepę w rękach.
Noże tymczasem schował do plecaka, gdyż nie miał jak ich przymocować w jakimś sensownym miejscu. Pokombinuje później.

Dalsza część wyposażenia budziła uzasadnione doświadczeniem wątpliwości Siggiego. Pierścień, który miał być magiczny. Z tym, że Siggi wolał trzymać się od magyi jak najdalej. Dla własnego dobra. Nie zdecydował się jednak, by nie skorzystać z sytuacji.
"Może uda się gdzieś toto sprzedać?" - pomyślał praktycznie.
Metalową tubę wrzucił do plecaka, ledwie zapamiętując jej obsługę. W jedną z kieszeni plecaka wsunął fiolkę z narkotykiem, z którym jednak nigdy do tej pory się nie spotkał. Widocznie na północy korzystali z innych stymulantów, niż w centralnej części Imperium.

* * *

Ruszyli w dalszą drogę, tym razem pieszo, jednak zbyt wcześnie, jak na gust Siggiego. Przeklęty las i to świeże powietrze, jakim zachwycali się inni sprawiały, że wielki mężczyzna strasznie się męczył i obficie pocił. Nie był typem sportowca, a parę kilogramów tu i tam z pewnością nie ułatwiały mu wysiłku fizycznego, jednak tutajszy klimat najwyraźniej mu nie służył. A może to efekt więziennego żarcia? Z odrobiną satysfakcji zauważył, że nie tylko on miał takie problemy. Tylko ich przewodnicy wydawali się być odporni na trudy marszu.
Wreszcie, podjęto decyzję o rozbiciu obozu. Fajnie, tylko Siggi nie miał ochoty na robienie czegokolwiek innego, poza leżeniem i sapaniem z wysiłku. Nie mówiąc o tym, że za cholerę nie wiedział, co ma zrobić z tymi wszystkimi linkami i drutami przyczepionymi do płachty materiału zwanej przez pozostałych namiotem. Rozbijaniem namiotu zajmie się później, jak już trochę odpocznie.

Nim to nastąpiło, przewodnicy zdradzili podstęp ich pracodawcy, by zmusić grupę skazańców do posłuszeństwa. Co ciekawe, jakoś to nie zdziwiło Siggiego. A może po prostu nie miał już siły, by okazać jakąkolwiek reakcję? W myślach wyrzucał sobie, że zżarł tę kaszę. I jeszcze dokładki mu się zachciało.

Posłusznie połknął dziwne kulki, które otrzymał od Ericha. Martwego Ericha - jak nazwał go w myślach. Jeśli tylko będzie im dane spotkać się ponownie. Powoli wracało czucie i odzyskiwał siły. Wracał także gniew i chęć zemsty.
Dziewczyna zażądała swojej porcji kulek od Vellera, który zabrał woreczek. Słusznie.
- Mi też daj moją część. - powiedział do mężczyzny. Nie był w nastroju do dyskusji, a posiadanie kulek przy sobie na pewno wpłynie pozytywnie na jego samopoczucie. Z tym, że jak już wykalkulował - jego dzienna porcja równała się ilości wystarczającej na dwa dni dla każdego z pozostałych.
"Niedobrze. Trzeba będzie się pilnować..." - pochodzącego z Nuln mężczyznę nie zdziwiło by, gdyby ktoś postanowił zgarnąć cały zapas kulek dla siebie. Eliminując resztę chętnych...
Okres, na jaki ten zapas wystarczyłby jednej osobie mógłby być wystarczający na znalezienie dobrego cyrulika. A sprzęt grupy mógł wystarczyć na pokrycie kosztów kuracji.
Właściwie sam mógłby spróbować, gdyby... gdyby wiedział, którędy do najbliższej osady i gdzie na tym zadupiu znaleźć felczera.

* * *

Posępne miny nie znikały z oblicz byłych więźniów. Właściwie to nie przestali być więźniami, mimo braku krat i kajdan. Siedzieli wokół ogniska, każdy zadumany i przynajmniej chwilowo pogodzony z losem.
Siggi zjadł pieczoną sarninę i zabrał się do masakrowania osprzętu namiotu. Z pomocą sztyletu z linek docinał krótkie sznurki, z których następnie wiązał pętle mocujące noże do rzucania do szerokiego pasa. To, że trudno będzie później prawidłowo rozbić namiot nie zajmowało umysłu osiłka. I tak nie umiał tego robić.

Chwilę po tym jak ostatni z noży wylądował w swojej pętli przy pasku, zza kręgu blasku rzucanego przez ognisko dobiegł hałas. Wilki!
Siggi nie znał życia poza miastem, jednak zdał sobie sprawę, że zwykłym wilkom nie świecą się oczy i raczej nie śmierdzą padliną. Chociaż kto ich tam wie...

Przez chwilę miał ochotę zerwać się na nogi i wleźć na jakieś drzewo, ale chyba by nie zdążył przed czworonożnymi napastnikami. Zatem nie tracąc czasu na dobywanie miecza chwycił po prostu za płótno pokiereszowanego namiotu leżącego obok. Wilki podchodziły coraz bliżej.
"Czemu nie boją się ognia?" - zastanawiał się. Wszystkie dzikie zwierzęta, o których słyszał, bały się ognia.
Postanowił zaryzykować i przesunął materiał namiotu nad płonące ognisko. Z pewnym wahaniem, z początku nieśmiało, jednak po chwili języki ognia zaczęły pożerać płótno. Wydzielający się przy tym dym drażnił gardło i oczy.

Siggi zakręcił płonącym materiałem i poczekał, aż jedna z bestii skoczy i rzucił płachtę w jej stronę, jednocześnie uchylając się przed atakiem. Przy odrobinie szczęścia dziwny wilk zaplącze się w płonący materiał, co powinno wystarczyć, by przestał stanowić zagrożenie. Z ogniska, od którego nie zamierzał na razie się oddalać, wyciągnął solidny konar, którego część znajdująca się w ogniu była na wpół zwęglona. Kilka młynków nad głową wystarczyło, by gałąź rozpaliła się niczym pochodnia.

Szukał wzrokiem następnego stwora. Płonącą i sypiącą skrami gałęzią mógł spróbować go oślepić...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline