Wątek: [noir] Łowcy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2009, 18:13   #8
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Czekał. Dorian wyszedł już jakiś czas temu, recepcjonista miał wstrzymać policjantów na piętnaście minut. Spojrzał na zegarek. Minuta po czasie. Zaraz tu będą. Starał się wyciszyć, uspokoić – wydawało mu się, że cały spływa potem, co chwila sprawdzał, czy któryś z noży przypadkiem nie wystaje. Przecież tyle lat był Łowcą, był prawdziwym ninja – umiał ukryć emocje. Lecz gdy po prawie dwudziestu latach spokojnego życia pojawiło się znowu zagrożenie… Emocje robiły swoje.

Zastanawiał się jak to możliwe. Jakim cudem policja mogła w trochę ponad pół godziny ich zidentyfikować i namierzyć? Konkretyzując – jego. Łysy azjata w garniturze – nie wyglądał na kogoś wyjątkowego. Po rejestracji? Samochód służbowy, ustalenie właściciela zajęłoby trochę więcej czasu. A jeśli tam, pod cmentarzem był jakiś policjant – czemu ich nie zatrzymał? Przecież nie uciekali, nawet nie spieszyli się jakoś szczególnie… Wszystko to było pode…

Pukanie do drzwi, zaraz potem ich otwarcie. Do środka wszedł niski, krępy funkcjonariusz z biura szeryfa, blondyn o dziwnych rysach – nie tyle ostrych czy wyrazistych, co po prostu… Pierwotnych. Zwierzęcych. Dzikich. Niewielkie, ciemnobrązowe oczy omiotły podejrzliwym spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym zdjął czapkę i z lekka się kłaniając, zaczął mówić.

- Pan Detektyw zaraz przyjdzie, powinien już wsiadać do windy, poszedł zapowiedzieć stróżom, że zaraz przyjedzie tu dwóch z wydziału technicznego, żeby pooglądać nagrania. – mówił, spoglądając podejrzliwie na Mambę.

- Pan Tatsuno, tak? – spytał, siadając przy biurku i wyciągając notes. – Mógłbym zobaczyć jakiś dowód tożsamości?

Gdy funkcjonariusz (dziwne, nie przedstawił się…) kończył spisywać dane z ID Kitano, ktoś pchnął uchylone drzwi.



Wyglądał jakby wyszedł właśnie z jakiejś średniej klasy czarnego kryminału. Płaszcz, kapelusz niepierwszej świeżości, biała koszula z wymiętym kołnierzykiem i krawat. Ale najbardziej zaciekawiła w nim Mambę jego twarz. Podobna do funkcjonariusza, może poza kolorem włosów, a przy tym też dziwnie znajoma…

- Detektyw Liceon. – mruknął na wejściu. Spojrzał na swego podkomendnego, który zamknął swój notesik i ustąpił przełożonemu miejsca przy biurku. Ten zaś podszedł i jedynie opierając się o fotel, spoglądał na azjatę. Azjatę, który w tej chwili usilnie starał się sobie przypomnieć, skąd on zna tego człowieka…

- Nie spytam się, gdzie jest pana towarzysz, bo z pewnością powie pan, iż nie mógł go zatrzymać – rozumiemy, nie miał pan tego prawa. Kamery powiedzą nam wszystko. – mówiąc, uśmiechał się drwiąco. Dlaczego? O co mu chodziło?

- Namierzyły panów nasze kamery przy bramie cmentarnej. – mruknął po krótkiej przerwie – Pańska hmm… „Grupa społeczna” zawsze była pod naszym ścisłym nadzorem – i nie chodzi mi bynajmniej o farmaceutów – spojrzał w kierunku gablotki z od dawna nieużywanym kostiumem, Kitano od razu zrozumiał, o co mu chodziło – A szczególnie ostatnio, po śmierci pana Malnsteina… No cóż, obawialiśmy się, że niektórzy z was uznają to za jakiś znak, inni za spisek – i zaczną dziać się dziwne rzeczy. No i zaczęły. Dwóch byłych członków „Loży” pod niezbyt często odwiedzanym cmentarzem o tej samej porze, na dodatek w akompaniamencie wybuchającego samochodu… Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż?

- W rzeczy samej, zbieg okoliczności. – skomentował krótko Tatsuno. Każde słowo tego człowieka uzupełniało w jego umyśle obraz persony, którą kiedyś znał. Ten sam, niby dyplomatyczny, sposób mówienia, to samo podejście do samej organizacji Łowców – pogardliwe, niechętne… Znajomy z dawnych lat? Tak, na pewno tak… Tylko kto!?

- Prosiłbym o współpracę. Staram się po prostu rozwiązać tę sprawę, w sposób jak najłagodniejszy i najprzyjemniejszy dla nas wszystkich. Ale potrafię też inaczej. Nie bez powodu nazywają mnie „Psem na zbrodnię”…

Pies. Wilk. Tak, wszystko pasuje. Nagle wszystkie porozrzucane po pamięci Mamby fragmenty obrazu jego rozmówcy połączyły się w jego. Likaon. Mityczny ojciec wszystkich wilkołaków. I ten, który decydował o losach i celach każdego ze swych wilczych synów również tutaj, w Nowym Jorku.

Zauważył to. Pewnie po jego wyrazie twarzy, może po oczach. Też się uśmiechnął. Miał paskudny, niemal wilczy uśmiech, nawet w postaci człowieka. Role się odwróciły…

- A teraz powie mi pan co tak naprawdę stało się pod cmentarzem. I dlaczego tak dobrze czuję tu zapach krwi… - mówił. Lecz duchem Mamba był już bardzo daleko…







Miała już tego nie robić. Obiecywała sobie, przysięgała, były momenty, gdy kostium miał już lądować w kominku. Przysięgała na wszelkie świętości, pamiętała, jak to wszystko się skończyło, a poza tym teraz nie było to nawet legalne!

Zapomniała jednak, że większość naprawdę pięknych rzeczy jest nielegalna. A zdecydowanie najpiękniejszą było to uczucie, którego teraz ona – Tatiana Smykovsky – doświadczała stając się na nowo Nocną Pumą. Skoki między dachami, kontrolowane ślizganie się po stromych częściach budynku czy nawet odbijanie się od słupów i samych drutów telefonicznych – ile razy o tym śniła! Ileż razy chciała, pragnęła, ale wiedziała, że nie może…! Aż w końcu się udało!

Ale musiała zająć się samą sprawą. Zaginął ważny transport, a Dark Stone nie wyglądał na kogoś, kto zgodziłby się na zwrot gotówki i całuska na przeprosiny. Zresztą, Tatiana też na taką nie wyglądała. Musiała więc znaleźć ciężarówkę i dowieźć ją na wskazane miejsce. Chyba, że to sam gangster postanowił przejąć ładunek – z tym, że wtedy znacznie komplikowałoby sprawę. Szczególnie dlatego, że w zasadzie za wszystko już zapłacił…

Kolejne skoki. Po dachu, z niego prosto na słup stojący na środku szerokiej ulicy, z niego zaś…

- Mamo? – usłyszała nagle głos Dominiki. Zamarła. Co gorsza, zamarła w locie.

Przez chwilę zdawało się jej, że – niczym postacie z kreskówek – zatrzymała się w powietrzu. Niestety, trwało to tylko chwilę. W sekundę potem bowiem runęła w dół, prosto na ulicę pełną pędzących samochodów.

Szybkim wymachem trzy metry nad ziemią chwyciła się barierki jednego z balkonów. Poczuła, jak jej mięśnie naciągają się do granic możliwości. Nie mogła jednak odpocząć, nie tutaj – jej działalność w końcu od dawna była nielegalna, a ludzie raczej nie uwierzą, że jest wielbicielką lateksowych strojów sado-maso, która po prostu lubi sobie pozwisać przy barierkach od balkonów…

- Dominika? – odezwała się, wskakując na dach budynku.

- Mamo? Zapomniałam ci powiedzieć – zainstalowałam w kostiumie komunikator głosowy…

- Doskonale. Czy jest coś jeszcze, o czym zapomniałaś wspomnieć, a co mogłoby spowodować moją rychłą i dosyć bolesną śmierć?

- Nie. Chyba nie. – odpowiedziała córka, udając, iż kompletnie nie zauważyła sarkazmu matkiMam za to ważniejsze informacje. Ten, kto postanowił podprowadzić ciężarówkę był na tyle zorientowany, że wymontował GPSa. Ale daleko mu do mojego sprytu – pełno tu kamer, do większości każdy ma dostęp – ot, żeby sobie pooglądać. To pooglądałam. I zauważyłam na paru ulicach nasz transport. Naniosłam to wszystko na mapę, więc powiedz mi, gdzie jesteś, a potem skup się, powiem ci gdzie szukać.

Cóż, nowoczesna technika znacznie ułatwiłaby im ich pracę za czasów „Łowców”. Córka, którą całą tę technologię posiada w małym palcu zdawała się czynić to wszystko jeszcze prostszym…










Powoli przekręcił kluczyk w drzwiach, zrywając wcześniej policyjne taśmy. Prawdę mówiąc, obawiał się co może zastać w środku. Nigdy nie przepadał za Rolandem, nigdy nie interesował się jego życiem – a teraz miał okazje odkryć wiele z jego tajemnic. Kto wie, co będzie później. Ale w tej chwili nie miał innego wyjścia…

Pchnął drzwi. Puste, ciemne mieszkanie nie robiło dobrego wrażenia. Porozrzucane w przedpokoju ubrania przykryte były już niewielką warstewką kurzu, nie były więc dziełem policjantów, a porządku ustalonego przez samego właściciela. W ogóle okolica nie wyglądała na specjalnie przeszukiwane miejsce. Weszli, zabrali ciało i wyszli. Dziwne.

Pierwsze kroki skierował do łazienki. Tu w końcu Danny się powiesił. Spory kawałek jakiejś szmaty z której skręcono szubienicę ciągle widział na rurze, z lekkimi śladami krwi, która musiała popłynąć z ust czy nosa umierającego. Floyd zapalił światło – coś tu było nie tak… Maszynka do golenia leżała pod umywalką, wkopana gdzieś pod ścianę. Była na niej resztka pianki. Postanowił popełnić samobójstwo w trakcie golenia? Czy może po prostu – patrząc na absolutny bałagan w całym mieszkaniu – tu było jej „miejsce”? Ale nawet jej nie wypłukał…

Spojrzał na lustro. Inaczej niż wcześniej oglądający je specjaliści z policji. Dotknął go dłonią w rękawiczce, przyłożył do niego twarz, polizał z lekka jego powierzchnię. Pęknięcia. Lekkie, w prawym dolnym roku. Ciężko byłoby je zobaczyć. Jakby ktoś uderzył w lustro, może lżej, może mocniej. Trudno określić kiedy, ale musiała się tu toczyć jakaś walka – nie mógł uderzyć w lustro wisząc, nie sięgnąłby.

Śmierć Rolanda stawała się coraz bardziej tajemnicza. Absalom ruszył zaś do kolejnych pomieszczeń.







Raz widział go na własne oczy. To było dawno, dawno temu – pierwszy raz miał stanąć oko w oko z bestią nie próbując ją rozstrzelać, a by dogadać się co do kilku spraw. Szczególnie jednej. Jeńców. Podczas ostatniej, szeroko zakrojonej akcji, jednej z niewielu gdzie współpracowali z policją, próbowali dorwać najwyższe głowy w hierarchii okolicznych Wilkołaków. Bestie osiadły zaraz za granicami miasta, w stylizowanym na Artdeco monumentalnym domostwie. Rozpętała się prawdziwa rzeź, podobna do reportaży z wojen – w końcu Łowcy musieli się wycofać, nie dali rady. Ich przeciwnicy, jak się okazało, uwięzili kilku policjantów i dwóch członków Loży, pogromcom Bestii zaś udało się schwytać jednego z najważniejszych „dostojników” dworu króla Likeona. Nie pozostało nic innego jak po prostu ich wymienić…

I właśnie w tym celu wysłano Mambę. Najbardziej wpływowi członkowie Loży mówili, iż po prostu nie kojarzy się źle Wilkołakom, bowiem w trakcie samej bitwy zajmował się przede wszystkim leczeniem towarzyszy, a i do tej pory we wcześniejszych akcjach nie miał kontaktu z dziećmi Likeona. Jechał więc samochodem w kierunku niewielkiej, acz całkiem luksusowej knajpki na granicy Manhattanu , gdzie miał dobić targu z Bestiami, a następnie odebrać swoich jeńców i zezwolić Wilkołakom na odebranie swojego, ukrytego gdzieś w okolicy, pilnowanego przez ponad dziesięć osób.

Mógł też zrobić inaczej. Wszystko zależało od niego. Owszem, Loża nie byłaby zadowolona, gdyby zdecydował się rozstrzelać stwory w restauracji, ale jeśli tylko uda mu się odbić jeńców – nikt nie powie o nim złego słowa. A gdy przejdzie już wściekłość spowodowana jego niesubordynacją, nawet mu pogratulują…

Zatrzymał samochód pod lokalem. Widział już przez spore okno Likeona siedzącego wraz z jednym ze swych synów przy stoliku. Spojrzał na siedzącą na fotelu obok Rubin. To ostatnia szansa, żeby coś ustalić. A potem wkroczyć do akcji…







Wiedziała już, gdzie szukać. Córka przeprowadziła ją przez spory kawałek miasta, a teraz wskazała obszar, w którym pojazd zniknął z kamer. Paręnaście bocznych uliczek bez kamer – niby sporo, ale da się przeszukać. Szczególnie, że samochód był za wysoki, żeby wejść do zwykłego garażu, jakich pełno w tej okolicy. A poza tym… Tatiana czuła, że jest blisko. Po prostu czuła.

Z każdym skokiem jej serce wypełniała coraz większa euforia. Nie dość, że znów miała okazje poczuć swoją moc, to jeszcze zaraz odnajdzie swą zgubę. I wszystko wróci do normy – no, może córka czasem będzie ją męczyć o to, żeby wróciła do dawnego „zawodu”… Kto wie, może i kiedyś wróci?

Zatrzymała się na krawędzi jednego z dachów, gdzie miała doskonały widok na podwórze budynku. Trafiła. Jakieś siedem pięter pod nią stał samochód, jej samochód, z którego jacyś ludzie z kapturami na głowach brali kolejne skrzynki i przenosili do podziemi budynku.

- No pięknie… - wyszeptała pod nosem, przeciągając się z satysfakcją niczym prawdziwa kocica.

- Znalazłaś!? – krzyknęła rozradowana córka.

- Tak. Później pogadamy. Teraz mamusia musi wysłać parę osób do kątów.

Okrążyła podwórze ze wszystkich stron, przejrzała każdy kąt. Nie będzie jednak tak lekko. Poza kolejnymi tragarzami w podwórzu stoi trzech innych mężczyzn, wszyscy z bronią, bodaj karabinami. Jeśli zdecyduje się na otwartą walkę, mogą zrobić z niej sito zanim wyląduje. A Nocna Puma bynajmniej nie miała ochoty sprawdzać, czy w istocie posiada dziewięć żyć…

Trzeba coś wymyśleć.







Dorian siedział w całkiem wygodnym fotelu, obracając w dłoniach zdawałoby się zwykły zeszyt w twardej oprawce. Znalazł go przeglądając zgromadzone przez Rolanda książki, za kilkoma tomami encyklopedii, w małym, chyba wyskrobanym własnoręcznie przez gospodarza, wgłębieniu w ścianie. Na jego osiemdziesięciu kartkach w kratkę znajdowały się ręcznie sporządzone „zapiski” – jeśli tak można był nazwać losowe, na pozór przypadkowe ciągi cyfr, którymi zapisana była każda kartka brulionu.

To musiało coś oznaczać. Przy tym musiało być to coś niezwykle ważnego – tak bardzo, iż Danny – nie będący nigdy matematykiem – zdecydował się zapisać to szyfrem na tyle skomplikowanym, że nawet Dorian nie potrafił go rozszyfrować. Kto mógł mu w tym pomóc? Sam Floyd znał tylko jedną taką osobę – jedynego chyba z Łowców, którego nazwiska nigdy nie poznał, Doktora Niespodziankę, genialnego naukowca, ostatnimi czasy jednak ponoć sparaliżowanego. Spytać się go o to? Ktoś na pewno będzie miał jakiś kontakt do tego staruszka…

Ostatni raz kartkując zeszyt przed wyjściem, zauważył w rogu strony zapisane malutkimi literami literę i liczbę. Spojrzał parę stron dalej – w innym miejscu również znalazł podobny zapisek, który komuś innemu wydawałby się po prostu przypadkowymi znakami, przypadkowym maźnięciem długopisem po kartce.

Z bloczku leżącego na biurku Malnsteina oderwał kawałek papieru, wyjął z kieszeni płaszcza pióro i począł wypisywać te symbole. Nim jeszcze skończył, zauważył w nich pewną prawidłowość, szyfr był dużo prostszy niż ten w pozostałych zapiskach. Po wypisaniu wszystkich znaków spojrzał na nie i już po chwili zapisał na drugiej stronie: „Zapytaj Randy’ego. Central Park.”

Randy. Jedyny w Nowym Yorku golem, który potrafił mówić i myśleć. Niemal ludzka istota, rzekomo zniszczona przez policję. Raz go spotkał, ten pyskaty mikser bywał irytujący, ale przy tym okazał się całkiem użyteczny. A teraz on i te cyfry. Tytanem intelektu nie był, ale kto wie, czy nie ukryto w nim jakiejś dodatkowej funkcji…

Kolejny trop. Kolejny krok. Kolejne zanurzenie w głębinie przeszłości…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline