Eugenio
Ospałość jak ręką odjął opuściła Eugenio. W normalnych warunkach, w ogóle nie śpieszył by się z zawezwaniem tego młodzieńca, karząc mu czekać "aż Mistrz Eugenio zakończy swoje prace, gdyż nie lubi gdy go od ksiąg odrywać". Niestety, po przebudzeniu z martwych był dziś szczególnie zaspany. To nie była dobra noc dla niego, już to wiedział. Czuł to we krwi. Czuł to w kościach. W moczu, gdyby go posiadał w swoim martwym od lat ciele, zapewne też by to czuł…
Pierwszym błędem, było zawezwanie tego śmiertelnika. Nie chodzi nawet o fakt że przedwczesne, pośpieszne. Poco ogóle pozwolił obcemu wejść na swe kwatery? Dzięgi Bogu, miał na kogo zwalać swoje błędy i niedociągnięcia. Wszak, jakże mógłby uwierzyć we własną nieomylność, skoro dobrze zdawał sobie sprawę że na każdym kroku czyha ktoś, komu bardzo zależy na jego niepowodzeniach. Ktoś kto tylko czeka by poprosić go o pomoc, a który może próbować nim manipulować tylko w chwilach słabości…
Eugenio nie miał słabości. Nie dopuszczał nawet w myślach takiej możliwości. Wszyscy, którzy tak bardzo na niego liczyli, poczuli by się zawiedzeni, a do tego nie mógł przecież dopuścić. Rola wrednego, wścibskiego i pyskatego chama zobowiązywała…
Miał za to kilka pomysłów. Najbardziej niepokoił go - bo jego pomysły wprawiały nieraz w trwogę i jego samego -ten by doszukać morskiego potwora wśród któregoś z członków rodu Gangrel. Krótki rachunek wszystkich za i przeciw szybko wykluczył taką opcję.
Niestety, zanosiło się że będzie zmuszony osobiście zaszczycić port swoją obecnością by zbadać resztki tej starej krypy ponownie. Tym razem z pełnym zaangażowaniem...
Odnotował w pamięci wnioski z zaistniałej sytuacji, wraz z uwagą by rozmówić się z pewnym osobnikiem, kiedy tylko będzie ku temu sposobność. Mgnienie oka później, zaczął działać…
-Sternikiem jesteś powiadasz?- poklepał z aprobatą żeglarza, bo do tej rangi młodzieniec urósł w jego oczach.-
Służ mi dobrze, jak wybranka twojego serca, a skorzystacie na tym oboje…
Sugestia była skierowana do obojga śmiertelników. Eugenio nigdy nie pokusił się o spętanie służki więzami krwi. Po pierwsze, primo, uważał że jej uroda jest jeszcze nie nazbyt dla niego dojrzała i jeśli miał by to robić, by zachować ją na dłużej, to zrobi to kiedy ta będzie bardziej hm… dorodna. Wtedy będzie dla Eugenio dobrym wyznacznikiem jak wiele z człowieka którym niegdyś był, pozostało w tym martwym ciele które zamieszkiwał jego duchu… Po drugie, secundo, potrzebował do diabła pokojówki, która może nieco roztrzepana, ale jednak będzie miała własną wolę i wbrew jego narzekaniom posprząta, kiedy jego pracownia zacznie przypominać nie laboratorium magistra, a zwykły chlew w jakim żyje większość żaków…
No, ale żeglarz, przeszło przez myśl Eugenio,
to inna para ciżm…
Kiedy do wyczulonych ponad ludzką miarę uszu wampira dotarły dogłosy z portu. Poniósł wskazujący palec, w geście uciszającym jak i nie znoszącym sprzeciwu…
Pomijając nieco przeszkadzające podśpiewywania przygłupiego ogrodnika, o którego prawdziwej naturze lepiej nie rozprawiać, dochodzące z altany umiejscowionej u podnóża wieży w której przebywał, Eugenio nie miałbym problemów w odbiorze dobiegających z portu dźwięków...
-Boże!- zajęczał Eugenio, pocierając delikatnie opuszkami palców swoje skronie…-
Że mnie tak grzesznego pychą widzisz i nie grzmisz, to rozumie! –perorując, wampir przemieścił się w pobliże swojego tronu…
-Lecz że widzisz ten zamtuz i tego nie robisz, tego pojąć ogromem swojego umysłu nie mogę!-…po czym wzdychając, opadł na niego. Opad ten był wyćwiczony latami i nie powstydziła by się go nie jedna omdlewająca ostentacyjnie białogłowa…
-Rosalbo! Rosalbo!- zajęczał, czekając na reakcję dziewczyny.-
Przynieś mi co tchu nalewkę z krwi byczej! Nagle w jego oczach pojawił się ledwo dostrzegalny błysk.
–Rosalbo, moja dobrodziejko, najwierniejsza służko, jeszcze podaj tę z mojego laboratorium, tą co przed chwilą pieczętowałem!
Kiedy młódka co tchu biegnąc zniknęła w drzwiach pracowni, Eugenio z udawanym trudem zwrócił się do marynarza.-
Słabym, gdyż wczorajszej nocy krew swoją upuszczałem, dla zdrowia, gdyż sangwinikiem jestem. Odpoczywać dziś powinienem… mam nadzieję że w podzięce za te wiadomości tak cenne które mi przyniosłeś, pozwolisz się poczęstować jednym z moich medykamentów?
Chłopak wyglądał na nie przekonanego, jednak dodana ciszej, sugestia jakoby oleum które zaraz jego narzeczona przyniesie, poprawi jego wigor i doda więcej animuszu w łożu, wydała się mu wyraźnie ciekawą…
Kiedy Rosalba powróciła, zastała swego pana pogrążonego w wywołanym migreną otępieniu. W zasadzie znała już ten spektakl na pamięć, jednak jakimś cudem, zdawała się za każdym razem na niego złapać…
-
Mistrz –Rosalbo zauważyła że jej narzeczony wyraźnie nie zaznaczył „twój mistrz”-
odpoczywa. Prosił, byś i mnie poczęstowała tą nalewką…-dodał nieco niepewnie…
Na ustach Eugenio pojawił się dyskretny uśmiech, a jego duch odpłynął, pogrążył się we mgle jaka zasnuła mu obraz. Po chwili opuścił ciszę i spokój swojego laboratorium. Świat wokół niego wyłonił się z onirycznej mgły i wypełnił rozgardiaszem panującym obecnie w porcie...