Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2009, 13:17   #8
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Iblis

Droga rozlała się w pędzie. Krew wypełniała mu usta słonym smakiem morskiej wody. Nie jego dłonie w zaplamionych krwią Cykady rękawiczkach ściskają wodze, ale jej dłonie spoczywają na sterze statku. Nie! To on-Celestin przeciąga palcem po wijących się tatuażach, szukając na ciele kochanki odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. To Cykada wije się wężowo w jego uścisku, czy Celestin, nachylony nad nią jak w modlitwie, spija z jej szyi krwawą komunię. Iblisem targała ekstaza, jej i jego, bo był nią, i nim, a stał jednocześnie obok, zagubiony, nie mogąc odnaleźć siebie.

W pulsującej rozkoszy próbował pochwycić jedną chwilę. Tę, w której on-Celestin-Cykada siedzieli przy kominku, ogień tańczył na drwach i sypał iskrami, płomienie barwiły twarze na złoto. Co odrzekła? Co odrzekła na rozkaz?

Morze śpiewało. Morze nęciło go tęskną pieśnią i obietnicą ukojenia, obietnicą kryjówki w ciemnych wodach, gdzie ziemskie spory i straty nie mają już znaczenia. Pragnął utulenia w kołyszących się falach, objęty przez pasma wodorostów, krętych jak tatuaże na ramionach Cykady. I to pragnienie wypił z jej krwią, i stało się ono jego własnym, i choć z nim walczył, przegrywał. Przemożna siła targała nim pomiędzy pragnieniem szaleńczej jazdy do księcia, powrotem w ramiona wampirzycy a morzem, które w odróżnieniu od ich dwojga, obiecywało odpoczynek, nie rzucało gróźb ani propozycji tanich zaszczytów.

I przystanął na swej drodze. Jego stopy dotknęły piasku plaży, fale już biegły do niego, a dusza jego oddała się złudnemu ukojeniu.

W ciemnych wodach poruszył się kształt bluźnierczy, a z gardła Iblisa dobył się pisk, jakim rzęzi pokonany, deptany butami zwycięzców. Rozpoznał bowiem kształt w falach, i znalazł dla niego imię.



I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza,
mającą dziesięć rogów i siedem głów,
a na rogach jej dziesięć diademów,
a na jej głowach imiona bluźniercze.
Bestia, którą widziałem, podobna była do pantery,
łapy jej - jakby niedźwiedzia,
paszcza jej - jakby paszcza lwa.
A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę.
I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną,
a rana jej śmiertelna została uleczona.
A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią,
i pokłon oddali Smokowi,
bo władzę dał Bestii.
I Bestii pokłon oddali, mówiąc:
«Któż jest podobny do Bestii
i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?»

Czy się pokłonił? Nie pamiętał. Pamiętał tylko jęknięcie konia, kiedy wskoczył na siodło, dźwięk dzwonów i ryk Bestii za sobą.
Zacisnął powieki, wybór drogi koniowi powierzając. I nie dziwota, że Bóg panowanie nad zwierzętami oddał człowiekowi, bo głupie to bydlęta. Koń nagle stanął jak wryty, a Iblis wyleciał z siodła, jakby na chwilę oddano mu utracone skrzydła. Uderzył ciężko i boleśnie o kamienistą glebę – a to abyś nie zapomniał, że nie dla ciebie już przestworza!, a nad nim stanął anioł o jaśniejącej twarzy. Dante Sorel przełożył księgę do lewej ręki, a prawą położył lekko na rękojeści miecza.


Dante Sorel


Gałęzie drzew i kolczastych zarośli były nieruchome jak otaczające Dantego skały. Czy to wiatr przycichł? Czy świat zamarł, w oczekiwaniu na słowa syna Haqima? Co uczyni? Czy serca tych, którzy chlubią się mianem morderców dzieci Kaina, są tak czarne jak ich oblicze?

Nieznajomy milczał. Ciemne oczy omiotły zwłoki mnicha, badały sylwetkę Zeloty, zatrzymały się na jego dłoni, na róży, która kwitła na rękojeści jego miecza. W czarnej twarzy błysnęły zęby i Dante drgnął. Ale nie – to nie zapowiedź ataku. Obcy się uśmiechał. Lekko i smutno, jakby widok Dantego obudził dawne wspomnienia. Zgiął się w dwornym ukłonie, przykładając dłoń do piersi.

- Dzięki ci, szlachetny panie, za życzliwość, i za ostrzeżenie. Czyny każdego męża i każdej niewiasty zapisane są na kamiennych tablicach, które dzierży Anioł Śmierci. W dniu, w którym staniesz przed jego ciemnym obliczem, stanę obok ciebie, i świadczyć będę za tobą. Moje imię Ali syn Yosufa, i rad jestem, żem cię spotkał u końca mej drogi.

Z kolczastych zarośli za jego plecami dobiegł szelest. Ali wyprostował się nagle, oczy mu się zwęziły, ciemna dłoń skoczyła do rękojeści szabli.

- Woda – oznajmił Aimar zdawkowo, stawiając obok syna Haqima pełny cebrzyk. - Szlachetny panie – dodał po chwili namysłu.

Napięta twarz Araba złagodniała w jednej chwili, wygładziła się, tak jak fala przyboju opływa zryty końskimi kopytami piasek plaży. Skinął lekko młodzieńcowi, podwinął szeroki rękaw i zanurzył dłoń w wodzie. Przeciągnął kilkakrotnie mokrą ręką po rozgrzanych bokach konia, zanim podsunął ją pod delikatne chrapy. Rumak musiał być szkolony i nadzwyczajnie posłuszny, skoro pomimo wycieńczenia nie wsadził pyska w cebrzyk, ale czekał, aż pan sam poda mu wodę. Arab raz za razem podsuwał mu dłoń z wodą, szepcąc obce słowa, w których pobrzmiewały czułość i spokój.
Gdy skończył, otarł dłoń w szaty.

- Jeszcze raz dzięki ci, panie, i twemu towarzyszowi. Allach jest Miłosierny, jeśli taka będzie jego wola, spotkamy się jeszcze – wyciągnął dłoń. - Straciłem wszelkie ziemskie bogactwa i nie mam się czym odwdzięczyć, przyjmij ten pierścień, jedyne, co mi się ostało, nie jako zapłatę, bo dar to biedaka, ale jako znak mej przyjaźni i pokoju między nami.

Na ciemnej dłoni leżała cienka obrączka, wiły się na niej kręte szlaki obcego pisma. Dante spojrzał w oblicze Alego, i w jego oczach odnalazł jedynie szczerość. Wahał się jeszcze, ale znał synów Haqima na tyle, by wiedzieć jedno – jeśli teraz się odwróci, jeśli nie przyjmie podarunku, równie dobrze mógłby napluć na wyciągniętą w geście przyjaźni dłoń Alego. Jego palce objęły wąski krążek metalu, a twarz Araba rozpromieniła się w uśmiechu.

- Oby noc była dla was łaskawa – skłonił się raz jeszcze, zanim wskoczył na siodło. Popędził konia cmoknięciem. Rumak ruszył i po chwili wspinał się lekko po stromej ścieżce za eremem, ścieżce, która była zbyt wąska i skalista dla kozic, a co dopiero dla koni.

A zatem nie na zachód, nie do dumnej Cykady. Dante zresztą wykluczył przywódczynię Zwierząt już na samym początku. Gdyby Cykada w swym dzikim sercu zapisała da Labrerze śmierć, nie wysługiwałaby się obcymi, nie wkładałaby swej zemsty w cudze ręce. Przyszłaby sama, z odkrytą twarzą.

Ali zatrzymał się jeszcze na szczycie skały, i ostatni raz uniósł dłoń w geście pozdrowienia, nim szarpnął wodze i zniknął za załomem. Wkrótce umilkł też odgłos kopyt. Ruszył na północ. A zatem – do Brujahów ukrywających się w wąwozach, od pięćdziesięciu lat kujących ostrze zemsty. Albo... Dante obracał w dłoni otrzymaną obrączkę... albo do Rabii, pokrętną i trudną drogą. Być może jednak jechał w swym szaleństwie ścieżką, którą pamiętał z dawnych czasów, a która teraz, nieużywana, zarosła kolczastymi krzewami i została zapomniana?

Aimar położył mu dłoń na ramieniu.
- Przygotuję mnicha w ostatnią podróż. Wracać do miasta będziemy?

Dante skinął mu lekko głową i powrócił do eremu. Trzy księgi. Otworzył pierwszą, spomiędzy stronic wysunęły się zasuszone zioła, których nie przytwierdzono do pergaminu jak należy, pismo było koślawe i niepiękne. I nie dziwota – eremita był żołnierzem, który w służbie Bogu próbował znaleźć odkupienie dawnych przewin, sztuki pisania ksiąg nauczył się późno i nigdy do niej nie miał serca. Drugą księgę spisano po arabsku, ale po rycinach znać było, czemu mnich uznał ją za cenną i zatrzymał, choć pisma rozeznać nie mógł. Na rysunkach ludzkie ciało w ohydnym bezwstydzie ukazywało to, co dobry Bóg litościwie ukrył w środku, wiły się wstęgi wnętrzności, płuca rozwijały się jak skrzydła ptaka. Za tę księgę można było trafić na stos – ale dla medyka niewątpliwie była użyteczna i cenna.

Trzecia... nosiła ślady ognia, zerwano z niej okucia – zapewne srebrne lub nawet złote, wyrwano wiele kartek.

„Ja, Diego Suarez Jafra” - głosił dopisek, poczyniony na pierwszej stronie koślawym pismem eremity - „stanąłem po stronie grabieżców i morderców. Anno Domini 1465 w Niebla del Valle ostrze, którym przysięgałem bronić wiary, splamiła krew niewinnych. Niech będę przeklęty, nie otworzyłem oczu dość wcześnie, by powstrzymać własną prawicę. Księga ta, wyniesiona z pożogi, jest jedynym, co ocaliłem, z chęci zysku jedynie, zbyt późno otrzymałem łaskę zrozumienia.

Wybacz mi Boże”.

Palce Dantego obróciły cienki pergamin stronic. Litery tańczyły mu przed oczami.



I z Ciemności
przybyło jasno świecące światło -
ogień pośród nocy.
I archanioł Michał objawił się mi.
Nie bałem się. Spytałem, jakie ma sprawy.

Michał, Generał Nieba
dzierżący święty Płomień,
rzekł do mnie,
„Synu Adama, Synu Ewy, twoja zbrodnia jest wielka,
ale litość Ojca mego jest również wielka.
Czy nie będziesz żałował zła, jakie
uczyniłeś, i pozwolisz litości, by cię obmyła?”

I rzekłem do Michała,
„Nie przez Tego Co Ponad łaskę, ale moją własną
żył będę, w dumie.”
Michał przeklął mnie, mówiąc
„Tedy, tak długo jak przemierzać będziesz tę
ziemię,
ty i dzieci twoje będziecie się
lękać mojego żyjącego płomienia, będzie on
gryzł głęboko i delektował się waszym ciałem.”

I nad ranem, przybył Rafael
na jagnięcych skrzydłach,
światło nad horyzontem
woźnica Słońca,
władca Wschodu.
Rafael przemówił:
„Kainie, synu Adama,
synu Ewy,
twój brat Abel,
przebacza ci twój grzech
czy nie będziesz żałował, i przyjmiesz
łaskę Wszechmocnego?”

I ja powiedziałem
Rafaelowi
„Nie przez Abla przebaczenie,
ale swoje własne,
będzie mi wybaczone.”
Rafael przeklął
mnie, mówiąc
„Tedy, tak długo
jak przemierzać będziesz tę ziemię,
ty i dzieci twoje będziecie
bać się będziecie poranka,
a promienie słoneczne szukały
by palić cię jak ogień
gdzie byś się nie schował.
Kryj się teraz przed Słońca promieniami
bo gniew swój na ciebie okażą.”

Ale znalazłem w ziemi miejsce sekretne
i ukryłem się przez palącym światłem Słońca.
Głęboko w ziemi, spałem aż
Światło Świata nie skryło się za górami Nocy.

Kiedy zbudziłem się ze swego dnia snu
Usłyszałem dźwięk spokojnego powiewu skrzydeł
i ujrzałem czarne skrzydła Uriela
obejmujące mnie -
Uriela, żniwiarza, anioła Śmierci,
mrocznego Uriela co mieszka w ciemnościach.
Uriel przemówił do mnie spokojnie, prawiąc:
„Synu Adama, Synu Ewy. Bóg
Wszechmogący
przebaczył ci twój grzech.
Przyjmiesz jego litość i pozwolisz mi
zabrać się do twojej nagrody, już nie
przeklętego?”

I odpowiedziałem czarnoskrzydłemu Urielowi,
„Nie przez litość Boga, ale przez swoją, będę
żywy.
Jestem czym jestem, uczyniłem co uczyniłem
i to się nigdy nie zmieni.”
Wtedy, poprzez strasznego Uriela
Bóg Wszechmogący przeklął mnie, mówiąc.
„Tedy, tak długo jak przemierzasz tę
ziemię,
ty i dzieci twoje trzymać się będziecie
Ciemności
Tylko krew pił będziesz
Proch tylko jeść będziesz
Zawsze jak w śmierci pozostaniesz,

Nigdy nie umierając, żyć będziesz.
Chadzał będziesz zawsze w Mroku,
wszystko co dotkniesz w nicość
się skruszy,
aż do dni ostatnich.”

Wydałem ryk cierpienia
przez tą okrutną klątwę i
rozdarłem ciało.
Piłem krew
Złapałem łzy w kielichu
i wypiłem je

Kiedy spojrzałem znad czary
goryczy
archanioł Gabriel
łagodny Gabriel
Gabriel, Władca Litości
pokazał się mi.
Archanioł Gabriel powiedział mi,
„Synu Adama, Synu Ewy,
Ujrzyj, że litość Ojca jest
większa
niż kiedykolwiek wiedziałeś
nawet teraz masz otwartą ścieżkę
drogę Litości
i nazwiesz tę drogę Golconda.
I powiedz dzieciom swoim o niej,
bo przez drogę tę mogą
znowu zaistnieć w Świetle.”

- Dante, Dante! - zaniepokojony głos Aimara wyrwał go z zamyślenia. Zatrzasnął księgę i wypadł w noc.

Aimar stał nad grobem mnicha, w dłoniach trzymał dwie żerdzie, z których zapewne krzyż zamierzał przysposobić. Noc rozbrzmiewała muzyką dzwonów. Twardo biły dwa dzwony w kościele świętego Jakuba, wtórowały mu srebrnym dźwiękiem z kościoła Najświętszej Panienki, a dołączyły się po chwili i inne – z siedzib cechów, z bram i sygnałowy z portu.

- Na trwogę biją – szepnął Aimar i skoczył po broń, ale zamarł w pół kroku. Od zachodu dobiegł dziki tętent.
Jeden. - ocenił Aimar. - A pędzi, jakby sam diabeł go gonił.

Dante nie odpowiedział. Myślał, jak dziwnie zatłoczona jest zapomniana droga do Oka Zachodu w tę noc, i zastanawiał się, kto jeszcze poczuł dziś nagłą potrzebę rozmów na pustkowiach.

Zagadka rozwiązała się szybko. Kasztanek, który wypadł zza załomu w pełnym galopie, stanął jak wryty na widok uwiązanej do dębu klaczki Aimara. Jeździec wyleciał gwałtownie z siodła i upadł ciężko na ziemię. Chłód ogarniający ciało powiedział Dantemu, z kim ma do czynienia, zanim zobaczył twarz przybysza. Iblis miał oczy jeszcze bardziej szalone niż zazwyczaj, a kołnierz i pierś poznaczyły mu smugi skrzepniętej krwi.
 
Asenat jest offline