Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2009, 17:22   #10
Token
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Zatrzymał się w stanie bliskim transu. Mglistym spojrzeniem wpatrując się w przedmiot spoczywający na jego dłoni. Nie wiedział jak wiele poświęcił na to czasu. Lecz gdyby nawet chwila ta nie trwała dłużej niż uderzenie serca skrytego w ludzkiej piersi. Dla niego moment ten jawił się jako cała wieczność. Wspomnienie nocy, która niczym najstraszniejsza bestia kryła się pośród cieni jego jaźni. Niezmiernie zdziwiła go postać Alego. Czy mrok, który raził oczy kiedy rozrywał ciała jego braci. Objawiłby mu się, gdyby dał swemu ostrzu zaspokoić targające nim pragnienie? Nie ta noc kryła odpowiedzi. Lecz owa kiedyś nadejdzie. Wtedy zaś syn Yosufa zrozumie jak pochopne i głupie były obietnice, którymi karmił Dantego. Bowiem przyszło mu stanąć oko w oko z samym aniołem śmierci i nie raz przeklinał będzie miłosierdzie swego boga, kiedy krwią spłaci dług zaciągnięty przez swój lud wiele nocy temu. Zamknął oczy, a kiedy na powrót uniósł powieki, wszystko ucichło. Jedynie dłoń Aimara utwierdzała go w przekonaniu, że nadal tkwi pośród śmiertelnego świata. Lecz przede wszystkim na powrót zwróciła jego uwagę ku księgom eremity.


Wiedza, którą zgromadził w swej pustelni franciszkanin wprawiła go w zdumienie. Gdyby tylko podzielił się nią wcześniej. Czemu właśnie w chwili śmierci ofiarował mu dar poznania, który przyćmił wszystko, co stało się jego udziałem w trakcie minionych lat? Pośród tych pustkowi znalazł wreszcie swe odkupienie, lecz Dante owego nie szukał. Przyjął swe splamione grzechem dziedzictwo i nigdy nie nawiedziła go myśl, że dane mu będzie odkupić winy znaczące jego egzystencję.

- Golkonda - powtórzył cicho raz pierwszy, a chwilę później drugi.

Czyżby przyszło mu posiąść wiedzę, którą winien zanieść jemu podobnym? Doprawdy sama myśl o tym jawiła mu się jako wielce komiczna. Nawoływanie z zewnątrz wytrąciły go jednak z rozważań. Dźwięk jego imienia sprawił, że w mgnieniu oka powrócił w objęcia nocy. Dzwony biły jak opętane i Dante choć wielkim wysiłkiem, powstrzymał obelgi cisnące się na usta. Wiele by dał za możliwość spojrzenia na nici plecione ręką losu. Pod tym księżycem zdarzyło się bowiem więcej niż pod wieloma, które władały sklepieniem niebieskim przed jego nadejściem. Nie miał złudzeń, że jeszcze wiele stanie się jego udziałem nim ustąpi tronu. Jakże mogło więc dziwić pojawienie się kolejnego jeźdźca, który umiłował sobie tej dziwnej nocy pustkowia. Zwłaszcza, że nosił znamię szaleństwa. Ciałem Sorela wstrząsnął dreszcz. Bliższy odrazie niż przerażeniu, nadal jednak tak niepokojący jak osoba, którą przyszło mu spotkać. Przeklęte dzieci Malkava nie tak dawno dotknęła tragedia i choć daleki był od spraw mających się za panów tej domeny. Nawet jego uszu nie ominęła wieść o śmierci Celestina. Czy to właśnie owa wiadomość rzuciła Iblisa w te dzikie odstępy? Dante nie wiedział do kogo należała krew, która znaczyła odzienie wampira. Bliżej było mu sądzić, że w swym obłędzie przyszło mu kąpać się w krwi zwierząt, bądź zbłąkanego nieszczęśnika, z którego wyrwał życie. Prawda pozostała jednak poza zasięgiem jego wzroku.

Nie darzył istoty leżącej u jego stóp zaufaniem. Toteż choć powoli, ułożył dłoń na rękojeści miecza. Trwał w całkowitym bezruchu, niczym milczący posąg chłonął słowa, sączące się z ust szaleńca.

- Miejsce ostatniego spoczynku winien zdobić krzyż Aimarze - przemówił nie spuszczając oka ze stojącego przed nim wampira. Dopiero kiedy jego towarzysz na powrót zabrał się do pracy, ponownie spojrzał na Iblisa.
- Waż kolejne słowa synu Malkava - jego głos był zupełnie inny niż jeszcze przed momentem. - Ci, którzy zbyt pochopnie biorą mnie za brata. W istocie bliżsi są ostrzu mego miecza niż memu sercu.

Iblis spojrzał na Dantego z wcale nie udawanym zastanowieniem. Wreszcie podjął.

- Znam wiele imion Boga. Sam nazywał się rożnie, znam wszystkie tajemne imiona i znam dziewięćdziesiąt dziewięć imion Allaha. Nigdy jeszcze nie spotkałem wędrowca który nazwałby go Malkav...

Zamilkł, a swe oczy skierował na Aimara pracującego nad krzyżem. Nie podobało mu się to bynajmniej. W innych okolicznościach próbowałby go udławić kamieniami. Teraz tylko przyglądał się z żalem. Wreszcie powoli ruszył ku swemu koniowi mając w planie ruszenie do Księcia. Nim jednak to zrobił, poświęcił kilka słów na odchodne.

- Gdybym był gniewną istotą to uznałbym miecz za obelgę. Jednak Twoje Kery już Cię gonią wędrowcze. Dzisiaj w obliczu Nyks spotkasz lub spotkałeś kogoś, kogo masz gonić, aby przed nimi uciec. Pamiętaj, bracie.

I odjechał pędząc po raz kolejny jakby sam diabeł go gonił. Do Księcia, z nowiną. I bynajmniej nie z dobrą.

- Mówią, że szaleństwo to klątwa tych, którym dane było posiąść wiedzę - przemówił rzucając ostatnie spojrzenie znikającej w cieniach postaci.
- Bzdura - wtrącił Aimar wbijając gotowy krzyż w ziemię ponad ciałem eremity.

Dante obrócił się w jego kierunku i choć pamiętał lepsze noce. Jego pogrążoną w zadumie twarz przyozdobił prawdziwie szczery uśmiech. Nie miał jednak czasu by cieszyć się niespodziewanym grymasem. Musiał się spieszyć i żałował tego szczególnie stojąc nad grobem przyjaciela. Zbyt wiele wydarzyło się niestety tej nocy i prócz prostej modlitwy nie mógł ofiarować mu więcej. Po raz ostatni spojrzał na krzyż z grzbietu swego konia. Aimar trwał w milczeniu nieustannie wpatrzony w drogę prowadzącą do Ferrolu. Sorel nie miał zamiaru wystawiać jego cierpliwości na próbę. Wyruszyli więc czym prędzej.

Nie miał pojęcia jak szybko mknął jego rumak. Drzewa gęsto rozsiane wzdłuż drogi rozmyły się niczym odległe wspomnienie. Dante nie miał czasu do stracenia i jego koń, piękny, śnieżnobiały ogier doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Aimar zniknął gdzieś za plecami Zeloty, z wielkim wysiłkiem starając się dotrzymać mu kroku. Na próżno. Pozostało mu tylko zadbać o to, by nie stracić swego pana z oczu. Pokonywali tak dobrze znaną sobie drogę jak opętani, jakby do pędu zmuszały ich języki ogni piekielnych. Nie dziwota, że nim w ogóle zdołali zwrócić uwagę na narastający hałas dochodzący z miasta, byli już pod jego bramą. Sorel szarpnął wodzę i zwierze zaryło kopytami o piaszczystą drogę. Strzegło jej tylko dwóch mężów. Nie przyszło mu sądzić, że sytuacja jest aż tak poważna, by pozostawiać wjazd do miasta praktycznie niepilnowany.

- Dziwna to pora na nocne wyprawy Panie - znacznie starszy mężczyzna wyszedł ku nim, uważnie lustrując zarówno Dantego, jak i Aimara, który choć zajęło mu to chwilę, dołączył do towarzysza.

Kilka monet zabrzęczało w dłoni Zeloty i podobnie jak one. Tak i oczy strażnika rozbłysły w blasku księżyca.

- Czas nas goni, bądź więc łaskaw otworzyć wrota.
- Głupi to pomysł wielmożny panie - rzucił pod nosem, z uśmiechem badając monety, które trafiły do jego ręki. - Plaga zbiera swe żniwo. Wpuścić co prawda mogę, lecz nie znajdziesz w swej sakwie tyle bogactw by opłacić wyjazd. Jakby mało było tej tragedii, w porcie doszło do zamieszek.
- Czyń swą powinność - w jego głosie znać było zniecierpliwienie. Na tyle wyraźne, że mężczyzna nie miał zamiaru zwlekać.

Podobnież jak i Dante. Zbyt wiele miał do stracenia, by zważać na zagrożenie. Interesował go port i tylko port. Nawet gdyby drogę do niego zmuszony był usłać truchłami mieszkańców Ferrolu. Dotrze do niego nim szaleństwo raz jeszcze strawi to co ukochał.
 
Token jest offline