Albrecht pociągnął łyk piwa z cynowego kufla i wyciągnął fajkę. Na cybuchu było napisane złotymi literami: Paupertas non est probo. Mężczyzna nabił fajkę zielem i zapalił pokrytą grubą warstwą spływającego wosku świecą. Przeleciał wzrokiem po tawernie, bacznie obserwował czyszczącego naczynia karczmarza i roznoszące jadło dziewoje.
- Panowie - zaczął. Nie miał ochoty gaworzyć z ślepo wierzącym w kodeks rycerzykiem i cwaniaczkiem łasącym się na złoto równie mocno jak inkwizytor i dowódca krucjaty. Kiedy wyruszył ze Śląska wierzył w moc i siłę krucjaty, w szczytny cel i jedność krzyżowców. Teraz jednak uświadomił sobie, że sytuacja panująca pośród uczestników wyprawy podobna jest do tej znanej mu z rodzinnego Śląska. Spojrzał w oczy Krzysztofa i zaśmiał się trochę ironicznie, lecz starając się nie urazić rycerza - Otóż, sam nie wiem czy Bóg wybaczy mi popełnione przeze mnie grzechy. Może tak, może nie. Podjąłęm ryzyko, wyruszyłem do Jerozolimy. Jestem tylko prostym człowiekiem, który lęka się perspektywy smażenia w piekle. Jeśli to co mówią duchowni niemieccy jest prawdą, wystarczy zabić kilku innowierców i zbawienie ma się w kieszeni. Nie będę ukrywał, wyruszam do Ziemi Świętej z powodu egoistycznych pobudek. Lecz mam swoją godność. Żaden dowódca, czy inkwizytor nie będzie mówił mi co mam robić.
Albrecht dopił piwo, wypuścił z ust kłęby dymu i machnął ręką do dziewki. Zamówił jadło dla siebie i towarzyszy. Miał zamiar pobiesiadować po europejsku. |