Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2010, 17:17   #13
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Jeszcze Krab. Teraz, za chwilę, ci siepacze odkryją jego i nie tylko jego tajemnicę, zasłona opadnie, niebo spadnie wszystkim na głowę, a wydarzenia spowodują wiele upadków, niczym przewrócona księga na półce przewraca kolejne stojące obok niej w szeregu. Przede wszystkim jednak, na początek, on sam napotka los straszliwy. Nie godzi się pozostawić go na pastwę tych psów, kapitana patrzącego w czerwone oczy buntu własnych ludzi zza maski zdeformowanej, obcej twarzy.

Wszystko, niczym niebo walące się na głowę, zaczynało coraz bardziej komplikować to, co rozgrywało się w głowie Gaudimedeusa, a myśli jego biegły coraz szybciej i szybciej. Obrócił się i oszacował naprędce nadciągające posiłki, a potem jeszcze raz popatrzył na to, co działo się w samym porcie. Marynarze nie mieli szans, kwestia tylko czy w tym podsyconym zapewne przez kogoś szaleństwie zdają sobie z tego w końcu sprawę i czy nie pozostaną dłużej na drodze wiodącej ich prosto ku zgubie, drogi, na którą właśnie weszli. Lub ich wepchnięto. Astrolog wiedział, że żaden ruch wojsk Andrade nie mógłby się odbyć bez woli Księcia, jednak pytaniem było, czy rzeczywiście intencją jego było unicestwienie tak wielkiej ilości ludzi, czy jednak ktoś, ktoś o obliczu wściekłego psa, zinterpretował jego rozkazy dalej niżby życzył sobie tego sam władca. Planety jednak ustawiły się już w określonej konfiguracji. Wielkie koło, raz wprawione w ruch, nie dawało się nigdy zatrzymać.

Można jednak było próbować odrobinę zmieniać tor, którym się ono toczy…

Myśli wirowały, a umysł otaczający to wszystko pracował coraz pośpieszniej wiedząc, że świat nie daje wystarczająco dużo czasu, by rozważyć wszystkie czynniki. Gaudimedeus nie cierpiał takich sytuacji, ale nauczył się że życie na ziemi niestety składa się w dużej części z takich właśnie chwil. Machina pracowała wyrzucając z siebie dziesiątki hipotetycznych rozwiązań, propozycji działań. Czas dobiegał końca, zmuszał do wyciągnięcia dłoni po jedno z nich, niedoskonałe, jak wszystko co nie jest poprzedzone wystarczająco długą pracą by sprawdzić konsekwencje przekazywane ustami gwiazd. Ale astrolog nie mógł sobie pozwolić na bezruch, nie chciał i nie zamierzał pozostać obojętnym na los spokrewnionego i los wpuszczonych w tryby śmiertelnej machiny nieświadomych niczego marynarzy.

Zadziwiające, jak mało czasu mamy często na podjęcie tak ważkich decyzji, podczas gdy życie planet i gwiazd całych, nie ludzi nawet, nie jest choćby okruchem czasu kosmosu.

- Stój! – krzyknął głośno do zamierzającego się do skoku na Kraba napastnika, sam chwytając mocno za drugi koniec drzewca przyszpilającego kapitana i wytężając siły szarpnął do tyłu. Miał nadzieję, że Krab, uwolniony, da sobie już radę, a jeśli nawet nie do końca tak, to że pociągnie ciało kapitana do przodu. Może upadnie na twarz, skrywając tajemnicę chowającą się pod kapturem, skrywając ranę, która bez zwracania oczu ciekawskich będzie mogła się…

- Stójcie, nieszczęśni! – wykrzyczał najdonośniej, jak tylko było go na to stać, sam nie stał jednak wcale, ale działał dalej.
Dalsza część była jeszcze trudniejsza, miała też zapewne jeszcze mniejsze szanse powodzenia. Zatrzymać, choć na chwilę, to szaleństwo, dać szansę że planety obrócą się w tym czasie wobec siebie inaczej, że zaistnieje coś, co nie zdążyłoby się dokonać gdyby on nie zdążył się tu i teraz pojawić. Zatrzymać choćby na tyle, by zdążyć uratować kapitana, jego, i jego wiedzę. Nie tracąc nawet teraz czasu na spojrzenie w stronę Kraba, odrzucił gdzieś włócznię, potem zerwał jednym ruchem kaptur ze swojej głowy, jednocześnie wskakując zdecydowanie na pierwszą z ustawionych w niewielką piramidę skrzyń, ustawioną na portowym nabrzeżu zaraz obok. Potem na drugą, wysiłek, na samą górę. Wyprostował się, tak by był widoczny z jak najdalszej odległości i przez moment tylko popatrzył na morze głów, ciał pogrążonych w szaleństwie mniejszych i większych potyczek.
Jak przemówić do ludzi, którzy zasmakowali właśnie w odbieraniu życia, ulegli zbiorowej histerii, pozwolili komuś wmówić sobie, że nie jest obłędem bić się tu do ostatniego tchu?

W zakresie meteorologii zwiastuje ona gwałtowne wichury i skąpe opady, stąd unicestwienie roślin i drzew owocowych, co z kolei spowoduje głód. Rozzuchwalą się natomiast demony powietrzne jak trule i penaty, które osiągną potężną władzę nad ludźmi. a to dlatego, że Waga i Wodnik są znakami demonów i fantomów, jak to mówi Homer w traktacie o demonach.

Byli marynarzami. Ludźmi morza. Jeśli było coś, co przemawiało do nich silniej niż język pieniądza czy język swoistego poczucia honoru, tym czymś był język przesądu. Prosty język zabobonu. Język złej wróżby…

- Ludzie! – zawołał dramatycznym głosem Gaudimedeus, tak głośno, jak tylko potrafił – Przestańcie!!! Zaklinam was!!! Przestańcie!!!

Oczywiście na początek mało kto zwrócił uwagę, był słyszalny właściwie tylko w najbliższym kręgu walczących, ale miał nadzieję, że jego głos rozejdzie się i krok po kroku coraz więcej z nich zarazi się odwróceniem choć na chwilę uwagi ku niemu, nie ku Krabowi, nie ku swoim własnym wrogom. Zamierzał mówić, nieprzerwanie, nawet jeśli mieliby go posłuchać tylko nieliczni, nawet jeśli miałoby to przywołać opamiętanie choćby paru marynarzy. Oczywiście, żołnierzy być może nie da się zatrzymać, jak również potem i stojących w majestacie prawa katów. Jeśli jednak sytuacja w porcie nie zmieni się, tu i teraz, zginą wszyscy… Manuel uniósł i rozłożył szeroko ręce… Prosto, pomyślał, jak najprościej…

- Ludzie! Znacie mnie tu dobrze, moje imię Gaudimedeus! Jestem astrologiem, doradcą królów, czytającym niebo! Posłuchajcie mnie, żeglarze! Posłuchajcie wróżby! Posłuchajcie co mówią wam gwiazdy!!! Porzućcie broń! Widziałem znaki na niebie! Wy również je widzieliście! Mówią one: zguba czeka ludzi morza, jeśli się nie opamiętają! Patrzę w niebiosa i rzeczę: niebiosa krzyczą: wszyscy zginiecie, jeśli nie rzucicie broni! Porzućcie broń i poddajcie się! Posłuchajcie mnie! Posłuchajcie waszego kapitana! Znaki mówią: zginiecie!!! Spadająca gwiazda niesie śmierć tym, którzy dzierżą oręż! A demony powietrzne rozzuchwalą się i zatopią statki wasze! Przestańcie!!! Ludzie! Znacie mnie tu dobrze…

Kończył i zaczynał znowu, jakby powtarzał mantrę, jakby odprawiał nad zgromadzeniem starożytny rytuał. Grzmiał, dudniącym i mocnym głosem, podobny znajdującym się w transie wieszczom, z uniesionymi rękoma, a z jego oczu, wyławiających z tłumu tych, którzy oglądali się choć na moment ku tej niecodziennej odezwie, zdawałoby się biły błyskawice.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline