Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2010, 21:49   #43
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
„Przyszła i na mnie godzina. O Pani przyjmij mego ducha do Twej krainy i daj się cieszyć wieczną szczęśliwością...” - Blaise Roland desperacko wycierał śnieg, który przylepił się do wizjera jego hełmu i przez szczeliny dostał do wnętrza. Zdawał sobie sprawę, że być może jest to jego ostatnia chwila na tym świecie i że zginie bezbronny. Jego miecz znajdował się poza zasięgiem rąk, a kolczuga utonęła w zaspie. W końcu poniechał prób oczyszczenia hełmu i ściągnął go z głowy. Obok niego Rudiger i Erwin szyli w demona Chaosu z łuków. Ten nie zważając na raniące jego plugawe ciało strzały spikował i uderzeniem skrzydła wywrócił Rudigera. Drugi z łuczników miał mniej szczęścia. Wielka bestia, nie bacząc na kolejną szypę sterczącą z cielska, potężnym ciosem pozbawiła Erwina głowy. Fontanna krwi trysnęła wysoko i opadła, znacząc miejsce mordu czerwonym deszczem. Demon podniósł się z ziemi i ponownie wzniósł do lotu. Bretończyk rozejrzał się wokół siebie. Do drzew, wśród których udało się schronić uciekającym ludziom, było daleko. Zresztą rachityczne świerki dawały tylko zwodnicze poczucie bezpieczeństwa. Dla skrzydlatego potwora nie stanowiłyby żadnej przeszkody. Niedaleko słaniał się na nogach otumaniony Rudiger. Jednak bestia za cel obrała sobie bretończyka. Blaise natychmiast zorientował się, na kogo spadnie kolejny cios. Wiedział też, że nie ma żadnych szans.

„W życiu wiele nie osiągnąłem, nie zdobyłem tego co chciałem...”

Chwila, w której zginął Erwin dała mu czas na podniesienie miecza i naciśnięcie hełmu na głowę.

„Niechaj chociaż w tej chwili spłynie na mnie łaska Twoja, Pani...”

Bestia zaryczała ogłuszająco i runęła w kierunku młodzieńca.

„Eloiso, już nigdy nie ujrzę Twej cudownej twarzy...”

- Montfort-Lacoleur! - zakrzyknął Blaise i skierował ostrze miecza w kierunku bestii, tak aby chociażby ją zranić, gdy ta spadnie na niego. Czuł, że śmierć nadchodzi. Czuł jej lodowaty oddech. Zamknął oczy. Otworzył je ponownie w momencie, w którym usłyszał wycie stada wilków. Jednak to nie wilki tak wyły a horda brodatych, potężnych wojowników, którzy pojawili się znikąd i spadli jak burza na demona. Tego wszystkiego było dla młodego bretończyka za dużo. Zachwiał się na nogach i po chwili padł w śnieg. „Dzięki niech będą Tobie, o Pani Kielicha...” To była ostatnia myśl jaka przeszła mu przez głowę. Potem była ciemność.

Blaise nie pamiętał w jaki sposób wstał. Nie wiedział jak to się stało, że szedł wraz z innymi przez noc i zamieć do twierdzy wojowników, którzy uratowali go przed demonem. To było jak sen. Krok za krokiem. Jak w transie... Krok za krokiem. Wciąż naprzód. Zupełnie nie miał pojęcia ile szli ani w jakim kierunku. W końcu jednak dotarli do twierdzy...

Blaise obudził się gdy promienie słońca zaświeciły mu wprost w twarz. Zasłonił oczy ręką, przeciągnął się i usiadł na posłaniu. Oczywiście nie rozpoznawał miejsca, w którym się znajdował. Było to murowane pomieszczenie urządzone w żołnierskim, prostym stylu. Za posłania służyły futra dzikich zwierząt, na ścianach wisiała broń, a w kominie płonęły grube berwiona. Bretończyk wstał i ruszył na poszukiwania wychodka.
- Jestem Jarl - oznajmił mu osiłek, którego napotkał na swej drodze, tuż przy drzwiach komnaty. Chłopak był niemalże olbrzymem. Ale jak zauważył Blaise, głupim olbrzymem.
- Jam jest Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, rycerz bretoński w służbie Pani Jeziora i Kielicha - odparł bretończyk i ukłonił się dwornie. - Czy możesz mi wskazać drogę do świątyni samotności?
- Gdzie?
- spytał chłopak a jego twarz nabrała jeszcze głupszego wyglądu.
- Do sracza - po chamsku odparł Blaise. Najwidoczniej z nimi tak trzeba. Nic tu po dworności i dobrych manierach.
- Ach, tak... Na wprost do drzwi i potem przez dziedziniec, obok stajni - wyjaśnił Jarl. Blaise poszedł według jego wskazań, z ciekawością oglądając miejsce, w którym się znalazł. Zamek był dosyć rozległy, jednak jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Początkowo bretończyk myślał nawet, że to miejsce będzie pewnym schronieniem przed Chaosem, ale gdy wyszedł na światło dzienne i rozglądnął się po dziedzińcu, zmienił zdanie. Twierdza była w stanie upadku. To, że była zamieszkana było chyba przypadkiem. Jej właściciele w ogóle nie dbali o stan murów, budynków i zabezpieczeń. „Tą ruinę zdobyłaby banda wieśniaków z widłami, a co dopiero potężne hordy Chaosu” - ocenił Blaise, załatwiając swoje potrzeby cielesne do otworu w desce, znajdującego się w jednym z wykuszy.

Gdy z powrotem znalazł się na dziedzińcu, dostrzegł grupę mężczyzn stojącą w rogu. Wszyscy byli rośli i zarośnięci. Odziani w kolczugi, dzierżyli w dłoniach topory na długich styliskach. Bretończyk podszedł do nich.
- Chciałem podziękować Wam za uratowanie mego żywota - powiedział kłaniając się. - Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, członek tej grupy, którą wybawiliście od krwiożerczego demona. Wasi towarzysze położyli swe życie dla nas. Należy się Wam dozgonna wdzięczność.
Blondwłosi mężczyźni patrzyli na rycerza jak na jakiegoś dziwaka. Na ich twarzach zaraz po zdziwieniu pojawiło się rozbawienie.
- Całe nasze życie to walka. Walczymy ku chwale Pana Zimy. Nie widzimy innego sposobu śmierci, niż zginąć w boju. Nie oczekujemy podziękowań ani wdzięczności, bretończyku. Zapamiętaj - odparł najroślejszy z wojowników. - W końcu wszyscy zginiemy ku większej chwale Ulryka, czy tego chcemy czy nie. A my tego pragniemy.

Na potwierdzenie tych słów, wojownicy zaczęli kiwać głowami i potrząsać bronią. Potem przystąpili do treningu. Dobrali się w pary i zaczęli okładać toporami w pozorowanym starciu. Blaise patrzył zafascynowany. W udawanej walce było tyle brutalności i pierwotnego instynktu drapieżników, że można by pomyśleć, że mężczyźni biją się naprawdę. Niewiele, a raczej nic nie miało to wspólnego z lekcjami fechtunku jakie niegdyś młody Blaise widział w wykonaniu estalijskich i tileańskich mistrzów. Daleko było temu od znanych mu bretońskich turniejów. Gdy w końcu mężczyźni skończyli morderczy trening, cali pokrwawieni, poobijani i zlani potem, ruszyli do innych zajęć. W tym czasie bretończyk zgłodniał. Po zapachach udało mu się odnaleźć kuchnię, gdzie poczęstowano go prostym ale smacznym posiłkiem, który pochłonął niczym wilk. Siedząc w kuchni dowiedział się, że Kapłan, kimkolwiek był wróci na następny dzień z wyprawy wojennej. Że towarzyszący im do tej pory chłopi znajdują się w grotach pod twierdzą, w których mieszkają także kobiety i dzieci wojowników. Nasyciwszy się i nasłuchawszy informacji, Blaise wrócił do komnaty, zamieszkiwanej obecnie przez jego kompanów.

- Pozwólcie, że zapytam - zwrócił się do wszystkich obecnych w komnacie. - Cóż nam teraz czynić należy? Ta twierdza, mimo iż obsadzona przez dzielnych wojowników nie powstrzyma hord Chaosu. Nie jest ona bezpiecznym miejscem. Jeśli nam życie miłe trzeba by poszukać bezpieczniejszego schronienia. Nie widzę też tu możliwości zdobycia sławy i bogactw, bo któż opowie o naszych dokonaniach gdy wszyscy legną trupem w tym odległym zakątku świata. Złota tu nie widziałem żadnego ani innych precjozów. Zresztą na co to wszystko trupom, jakimi się możemy wkrótce stać, gdy Chaos dotrze i tutaj.
 
xeper jest offline