WÄ…tek: [Warhammer] Exodus
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2010, 00:41   #45
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
‘Spałem i śniło mi się, że życie jest radością.
Obudziłem się i stwierdziłem, że życie jest służbą.
Podjąłem działanie i zrozumiałem, że służba jest radością’


Siegfried był niezwykle wyciszony podczas podróży do fortecy Ulrykan. Nosił ślady czegoś co wyglądało na ciężki szok pourazowy – poruszał się niemal bezwolnie, zamyślonym wzrokiem gapiąc się przed siebie, bez słowa, z zaciętym, niemal ponurym wyrazem twarzy. Jednak gdzieś w jego oku błyszczała pomarańczowa, ekstatyczna iskierka – jakby jego źrenice wciąż odbijały jarzący się boskim płomieniem młot. Ta iskra niebiańskiej mocy powoli przygasała, w miarę jak młody Sigmaryta odzyskiwał świadomość po niezwykłym zdarzeniu. Nie wydawało się jednak by zupełnie znikła – raczej wycofała się gdzieś głębiej, by tam czekać na wezwanie i rozjaśniać mrok powoli siąpiący się w duszę młodzieńca.

Twierdza, jak można było przypuszczać, nie prezentowała się zbyt okazale. Przytulona do skalistego zbocza i obsypana śniegiem niemal mieszała się z otoczeniem, głównie dzięki prymitywnej obróbce kamieni i nielicznego użytku zbutwiałego drewna. Tylko szare, wijące się w górskim wichrze języki dymu z ognisk sugerowały, że kamienny dwór jest zamieszkany. Jakże mylące było pierwsze spojrzenie! Dziedziniec zamku tętnił barbarzyńskim, futrzastym życiem. Brak jakichkolwiek latorośli i kobiet był zastanawiający, ale łatwo umykał uwadze wycieńczonej podróżą drużyny. Możliwe że twierdzę-świątynie zamieszkiwali wyłącznie mężczyźni… w przebłysku percepcji Siegfried postanowił nie odwracać się do nich za często plecami, jeśli tak się sprawa miała. Trzymanie oka na kobietach też może okazać się dobrym pomysłem.

Mimo, że jeszcze niedawno akolita i jego przyszywani bracia w wierze walczyli ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi, to po olśniewającym zwycięstwie powróciła dawna nieufność. Krzywe spojrzenia rzucane spod masywnym brwi na wiszący u szyi Siegfrieda młot nie pozostały niezauważone. Młodzieniec nie czuł się ani na siłach, ani w nastroju do utarczek z bandą fanatyków – zapewne przeróżnym wyzwaniom, zapasom i piciu na wyścigi nie byłoby końca, byle tylko upokorzyć przedstawiciela ‘konkurencji’. Z tą myślą tuż po przebudzeniu wymknął się ze swej kamiennej izby i wdrapał się po rozsypujących schodach na równie rozsypujący się mur, by przejść się po blankach, zaobserwować wschodzące nad górami słońce i złożyć poranną modlitwę do Sigmara, dziś dziękczynną jak nigdy przedtem.

Przechadzając się tak, ciasno opatulony grubym kocem z szaroburej wełny szaroburych górskich kóz, i zapatrzony w zapierającą dech w piersiach mroźną jutrzenkę, akolita mało nie umarł na serce gdy idąca tuż obok niego postać, dotychczas niedostrzegalna i cicha jak kot, odezwała się.

-Ulryk dał nam te góry, byśmy mogli podziwiać w świetle wschodzącego słońca jego niezmierzoną potęgę- Starczy, acz mocny głos, który wyrwał młodzieńca z zamyślenia, bez najmniejszego problemu przebijał się przez poranny wiatr. –Święte podania mówią, że uformował je sam, gołymi rękami, by strzegły serca Imperium przed złem północnych pustkowi. Jeśli te szczyty są murami, to my jesteśmy strażnikami ich bram- Sigmaryta poświęcił chwilę by zdławić w sobie zaskoczenie i przyjrzeć się niespodziewanemu towarzyszowi. Pod wieloma względami ustępował on innym barbarzyńcom – nie wydawał się tak imponującej postury, choć mógł się do tego przyczynić jego zdecydowanie zaawansowany wiek. Zmarszczki i blizny pokrywały każdy centymetr jego żółtawej skóry, białe jak mleko broda i włosy powiewały swobodnie na wietrze, a zimne jak górski potok oczy, przenikliwe, żywe i nadzwyczaj młode spoczywały skupione na słonecznym spektaklu który rozgrywał się na śnieżnej połaci przed twierdzą, mieniąc się całą tęczą kolorów i przyprawiając o ból głowy. Z pewnością był to jakiś ważny kapłan Ulryka. Świadczyły o tym jego wypowiedzi, tak niepodobne to czegokolwiek co mogło wydostawać się z zakutej łepetyny zwykłego siepacza.

-A… ha- Stęknął Siegfried i poprawił zsuwający mu się z ramion prowizoryczny płaszcz. Pozazdrościł starcowi jego grubej, futrzanej peleryny ze skóry srebrnego niedźwiedzia – mężczyzna zdawał się nie zauważać otaczającego go wszędzie dookoła chłodu.

-Ulryk nie ma litości dla swoich wrogów, więc stworzył swe wierne sługi takimi jak stworzył swą przepastną strażnicę – twardymi jak granit, nieulękłymi jak wicher, dumnymi jak górskie szczyty i niepowstrzymanymi jak lawina. A ty, Sigmaryto? Na czyj wizerunek stworzono ciebie?- Ulrykanin w końcu zaszczycił swego rozmówcę krytycznym spojrzeniem. –Ty i twój kościół rośniecie w tuszę i złoto, bezpieczni za plecami prawdziwych mężczyzn, obrońców Imperium, wegetując na miękkich poduchach, wyduszając krwawicę z prostego ludu, i w chwili potrzeby, umykacie przed zagrożeniem wraz z gołowąsami i kobietami, zamiast stawić czoła wrogowi. Zaiste, chciałbym poznać boga który uformował cię na swoje podobieństwo i spytać go po której stronie konfliktu się znajduje- Zachichotał stary kapłan. Brzmiało oto jak ujadanie chorego psa.

Sigmaryta zacisnął pięści.
-Czy twój bóg nauczył cię też głosić herezje, starcze? Jak możesz nazywać siebie obrońcą Imperium, skoro plwasz na dobre imię jego założyciela?- Odparował, i zaraz pożałował swojego gniewnego tonu. Był gościem, i żadne traktowanie nie upoważniało go do takiego zachowania. –Sigmarowi zależy na losie poddanych Imperium Człowieka nie mniej niż Ulrykowi, czego nie raz dowiódł, stawiając czoła hordom Chaosu i zielonoskórych. Był nieustraszonym wojownikiem, największym przywódcą i najwspanialszym dyplomatą, który ukuł swą domenę uderzeniami młota bojowego i zahartował ją w krwi licznych wrogów. Czyż samo to nie sprawia że zasługuje na szacunek boga wilków i jego sług?

Starzec uśmiechnął się lekko.
-Być może masz rację, chłopcze, ale czasy Sigmara Młotodzierżcy już dawno minęły. Gdzie jest dziś jego chwała? Gdzie są teraz jego armie? Czy nadejdą by w chwale rozpędzić pomiot Chaosu, który wziął szturmem nasze granice?- Wiedza kapłana zaskoczyła akolitę. Czyżby zwierzoludzie wdarli się już w góry i zostali zauważeni przez zwiadowców z twierdzy? –Nie widzę ich tutaj. Imperator truchleje pewnie w swej stolicy z pieczonej gliny, modląc się o cud do swego patrona. Pytam się, czy cud nadejdzie? Ulryk nie oczekuje od nas modlitw ani ofiar. Jego święte pieśni do bojowe okrzyki, jego ołtarze to nasze tarcze, a jedyne ofiary składamy toporem, nie wonnymi kadzidełkami, jagniętami i miedziakami rzucanymi na tacę żebraka. Nie ześle nam cudu, jeśli sami o niego nie zawalczymy. Może i Sigmaryci również zasłużyliby na łaskę swego boga, ale jak, skoro uciekają górskimi kotlinami w panice, tak że muszą być ratowani przez wojowników Pana Zimy?- Drwił starzec.

-Z całym szacunkiem dla twej siwej brody, hierofanto, nie wydaje mi się by twoja filozofia stawienia samotnie czoła inwazji Chaosu sprawiła że zyskasz w oczach Ulryka. Jakim pożytkiem będziesz rozniesiony na włóczniach spaczonych monstrów, których nieprzeliczone legiony torują sobie drogę przez Imperium? Wojownik nie może ślepo szarżować we wroga, niepomny jego przewagi i taktyki. Sigmar to rozumiał – dzięki taktyce, a nie tylko męstwu, stawił czoła największym zagrożeniom jakie widziała rasa Ludzi. To co tu widzisz to nie ucieczka. Przeprowadzamy do bezpieczeństwa niewinnych cywili. Niektórzy z moich kompanów oddali za nich życie, walcząc ze zwierzoludźmi i gorszymi potworami- Akolita mimowolnie wrócił myślami do nieszczęsnego Erwina, co tylko podsyciło jego frustrację. -Wojny są dla żołnierzy, jakim pożytkiem będzie pozwolić zmasakrować naszą ludność? Dla kogo będziemy walczyć, czyim obrońcą się staniemy? Wyludnionych miast i wypalonych pól? Sługa Sigmara to nie tylko młot na jego wrogów – to także tarcza dla jego poddanych. Jeśli Imperium ma przetrwać tę zawieruchę, nie wolno nam zapomnieć o tym na czym zostało zbudowane. Na pracy tysięcy wiernych rąk, z których każda będzie niezbędna do pospolitego ruszenia, a w końcu i odbudowy. Gdybyśmy byli tchórzami, kapłanie, nie zastałbyś nas tutaj w towarzystwie spowalniających marsz kobiet i dzieci, tylko samotnie w grupie najsilniejszych którzy mieliby największą szansę na jak najszybsze przebycie gór. Chciałbym poznać twojego boga, jeśli uważa że dla bezsensownej walki można poświęcić niewinne dusze które w zamyśle miał otoczyć opieką. Dzisiaj schodzimy z pola walki, może to i prawda, ale tylko po to by jutro na nie wrócić, wraz z armiami Sigmara których tak wypatrujesz- Zakończył akolita i spróbował wyczytać z posiekanej twarzy Ulrykanina jakąś reakcję na jego słowa. Na próżno jednak, gdyż starzec po chwili namysłu odwrócił się na pięcie i odmaszerował swym niesłyszalnym krokiem. Siegfried wpatrywał się chwilę w jego plecy, niepomny małej, pomarańczowej iskry igrającej na zielonej tafli jego oczu. Nigdy miał się nie dowiedzieć, że szybkie odejście starego kapłana służyło tylko temu by ukryć skrzywiony bliznami uśmiech zadowolenia.

Siegfried odwrócił się w przeciwnym kierunku i naraz zdał sobie z czegoś sprawę. Barbarzyńcy wspomnieli, że oczekują przybycia swego kapłana - a jeśli go jeszcze nie ma, to kim był ten...?
Ale starca już nie było - zniknął gdzieś wśród nasilającego się opadu białego puchu.

*

-Zgadzam się z tobą- Odpowiedział Rudigerowi gdy został przez niego zagadany po zejściu na dół. -Postaram się załatwić prowiant, ale ostrzegam że wiara w Młotodzierżcę nie jest tu mile widziana. Ci barbarzyńcy rozumieją tylko religię swych toporów- Skrzywił się lekko. –Mimo wszystko spróbuję- Powiedział, i jak obiecał tak zrobił. Ruszył dostojnym krokiem ku najbliższej grupce mężczyzn i został przez nią pochłonięty. Docinkom i wyzwaniom w istocie końca nie było – mimo bycia bliskim zrezygnowania akolita nie dawał za wygraną…
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 15-01-2010 o 00:45.
K.D. jest offline