Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2010, 17:35   #17
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Iblis był jeszcze w normalnym stanie samopoczucia, jeżeli w przypadku Malkaviania można było mówić o stanie normy. Przynajmniej jeszcze w tym czasie był spokojny przed wjazdem do miasta. Zaschnięta krew na ubraniu wyglądała niepokojąca, niepokojąco wyglądało dziwne zadowolenie wampira oraz o niepokój mógł przyprawić lodowaty wiatr smagający twarze niezbyt dobrze pachnących strażników.

-Nie możesz wjechać teraz do miasta. Jest zamknięte.

Błękitne oczy zmarzniętego człowieka zderzyły się z oczyma Iblisa. Jak tylko się spotkały, Malkavian uniósł dłoń w geście dezaprobaty w związku ze zwróceniem się do niego na ty. Dłonią jednak machnął jakby odganiając muchę, równocześnie akcentując:

-Idź.

Prawie skończył gdyby nie inny głos, młody i rozbawiony. Należał do krępego strażnika miejskiego, człowieka średniego wzrostu i dobrej postawy. Opierał się na halabardzie, śmieją się i gładząc dłonią po gęstej brodzie. Twarz poorana dawną chorobą, oczy żywe i lekkoduszne.

-Przepuście go.
-Diego. Cóż za miłe spotkanie.

Oddalili się razem od wjazdu, strażnik u boku Iblisa jadącego wierzchem. Mijali ulice w milczeniu, jakby człowiek zakładał tylko maskę radości w obliczu nieumarłego zła. To też zauważył Iblis.

-Lękasz się mnie dziś? Nie chciałeś abym otworzył Ci oczy na niebo, to i boisz się nieznanego.

Nie odpowiedział, ścisnął mocniej drzewie z niepokojem. Wreszcie przystanął, pozwalając Iblisowi jechać dalej.

Bywaj.



Iblis powoli przemieszczał się konno przez noc miasta. Jednak wizje znowu wróciły, na początku mniej nasilone. Przystanął w rejonach portu. Miał przed oczyma Kraba i Cykadę, walczących między sobą. Krew w krew, kawali ciała w ciele, uderzenie za uderzenie. Masy mięsa wzbijane ciosami i sza. Szał kraba, jego gniew i furia wobec Cykady pogrążonej w walce i spokoju. Ból Cykady, której oczyma t widział, przyćmił mu na chwile zmysły, zawahał się na koniu.

”Czemu anielico jesteś tak gniewna dzisiejszych gwiazd, a w walce panujesz nad nim? Czemuż?”

Iblis zszedł z konia, dla własnego bezpieczeństwa, i wtedy nastał śpiew wraz z nękająca jaźnią Cykady. Zatoczył się na ziemię, zwinął zatkał uszy. Syreni śpiew wdzierał się dalej, rozszarpując umysł, osieracając się wraz z treściami których nie chciał. On, ona, jedno, wszystko walczyło. Umysł walczył sam ze sobą aby wypluć czyjąś jaźń. Brzęk kluczy, ból u stóp. Świat wirował, umysł bolal i bolały uszy, prawie wyszarpane, krew własna na dłoniach, twarz pokrwawiona. Dźwiek kluczy.
Leżał, stał, leżał i znowu stał. Niosły gdzieś go nogi, a on tego nie wiedział. Darł tylko paznokciami i chyba krzyczał żałośnie. Upadł znowu na ziemię, a kiedy mrok myśli i syreni śpiew odeszły, jego oczom ukazał się jego koń, przywędrowawszy za właścicielem. I Lewicz zwinięty na ziemi, zabrudzony z ziemi wymieszanej z własną krwią i resztkami krwi Cykady. Tam też w milczeniu, nie podnosząc się z ziemi, obserwowalny i nasłuchowa sceny. Kiedy ta się zakończyła, powoli powstał. Leniwie. Wyprostowany sprawiał wrażenie jeszcze bardziej groteskowe lecz i groźne. Czym były rany i ból dla nieumarłego ciała, czym łudzą estetyka i obrzydzenie? Ziemia i krew, wydrapane rany, a w tym wszystkim godne spojrzenie, prosta postawa i dworska maniera delikatnego ukłonu przed księciem, kiedy ten mówił. Nagana jakby przeminęła obok Iblisa. Wampir wyrównał ubranie, zastanowił się kiedy toż powinien się przebrać i odezwał się do Księcia.

-Hiob składał ofiarę całopalną za swych siedmiu synów i trzy córki. Uważał się za czystego, a odkupywał przewiny swych dzieci, byłem tam. Czułem zapach dymu, obfitości wielkiego domu. Jaką ofiarą była ognista gwiazda która posłałem na jego stada, to był dym dla mnie... Cykada jest do niego podobna, a to już obelga. To ona ma przewiny na sercu, więc stara się aby z nią związani nie mieli tych przewin, jedna czarna owca w stadzie wystarczy - spauzował, spojrzał na księcia, do tej pory mówił głosem spojonym, flegmatycznym i jednym tonem. Tym razem zmienił barwę na bardziej donośną, aby kolejne słowa zapadły bardziej w pamięć. – Principatus zapewne wie o mim talencie, jako jeden z niewielu. Cykada zakatowała mnie, przynoszącego Twoja wolę, i zmusiła do upicia z niej krwi. - zamilkł na chwilę, zawołał swojego konia. Zwierze niechętnie podeszło do Iblisa. – Cykada włada morskim potworem, ujrzałem to na me własne oczy. Była jak nierządnica na siedmiu wzgórzach. Widziałem również, jak walczyła z Krabem, o... – Iblis przerwał. Uśmiechnął się katem ust w ironii do świata, upiornym tryumfie i do rozgwieżdżonego nieba. Spojrzał właśnie na gwiazdy i pogroził im palcem jakby to karcił niesforne dzieci. – Wiem również, że cykada wie o krwawych łowach, książę mój. Ja nie wiem na kogóż to planujesz rzucić sidła, ona wie. Moja wierność zostanie poddana próbie, gdyż Cykada zaprzysięgła mi więzy i łańcuchy. Lecz ufam, że książę okaże łaskawość i zapobiegliwość zamykając ją w otchłani swjej twierdzy do wyjaśnienia jej bestii morskiej i dla mej wierności względem książęcej persony.

Iblis spojrzał prosto w książęce oczy. Bynajmniej nie ze złych powodów. Oczy były zwierciadłem duszy, a także najpiękniejszą biżuterią, a wedle Malkaviana skaże miał piękne oczy. Na tyle piękne, że najchętniej Iblis uczyniłby z nich wisiorek.
 
Johan Watherman jest offline