Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2010, 21:50   #19
Token
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Czuł się słaby i rozbity, a były mu to uczucia bardziej niż obce. Tak nieznane jak muskające twarz promienie wschodzącego słońca. Choć delikatna woń perfum drażniła jego nozdrza tylko przez chwilę, Dante czuł jak powracająca rozpacz rozdziera mu serce. Ból w piersi był nieopisany i choć ukrył to dobrze za maską gniewu, przez moment dane mu było myśleć, że to ostatnie chwile jego żywota. Nie wiedział czy to wytwory jego wyobraźni, czy też ktoś zakpił z niego. Z niego i ze wspomnień o Pauli. Ktokolwiek by to jednak nie był. Szarlatan, który tak gorliwie brata się z Trędowatymi, gnijąca w swej wieży Rabia, czy ktoś zupełnie mu obcy. Z pewnością szybko posmakuje zimnej, spragnionej krwi stali.

Zacisnął pięść powracając myślami do podarunku, który wręczył mu napotkany wcześniej nieznajomy. Nie przyszło mu jednak sądzić, że właśnie on odpowiadał za to co miało miejsce ledwie kilka chwil temu. Myślał o tym co powiedział mu Aimar, który dawno zniknął z oczu Dantego. Światło i krew - powtórzył w myślach kiedy spojrzenia jego i Armanda spotkały się. Mimo iż oczy Zeloty były niczym niewzruszona nawet niewielkim powiewem wiatru tafla wody, on sam czuł pogardę. Tym większą, że stojący naprzeciw niego Ventrue uosabiał sobą wszystko to, co jego napawało odrazą. Rozerwałby go na dwoje gołymi rękoma. Krew zwykłego kundla splamiłaby jednak jego honor, a na to pozwolić sobie nie mógł. Toteż powstrzymał gniew, pozwolił myślom odpłynąć, a gdy poczuł, że jest gotów. Dopiero wtedy przemówił.

- Gdyby w istocie był mym człowiekiem. Zabiłbym go własnymi rękoma, a sam przyjął taką karę, jaką by na mnie nałożono - jego nadal nieobecny wzrok wpatrywał się w twarz Armanda. - Jest mi jednak druhem i jedyne co mogę mu zaoferować to me wstawiennictwo. Ponad wszystko u Księcia, nie zaś jego syna.

Dante nie wiedział, czy w ogóle rozsądnym jest rozmawiać ze zwierzęciem. Kiedy Sorel liczył sobie tyle lat ile on w tej chwili. Odwiedzał miejsca, o których ów gorącogłowy młodzik nigdy nawet nie słyszał. Tak wiele lat minęło od tych dni. Świat pozostał natomiast dokładnie taki sam jakim widział go niegdyś. Żałosny, odarty z prawdziwych wartości. Pełnym istot podobnym do tej, która właśnie stała naprzeciw niego. Nie miał pojęcia co wydarzyło się w tym miejscu. Czuł smród śmierci, zgnilizny, przede wszystkim nie czuł jednak dymu. Gdyby w porcie wybuchła zaraz dawno zaroiłoby się tu od stosów płonących ciał. Książę coś knuł, lub też knuł ktoś, kto ma Damaso za zwykłą kukiełkę. Lecz kimkolwiek owa postać by nie była, popełniła duży błąd używając takich metod by wciągnąć w to Sorela.

- Książę niewątpliwie będzie rad usłyszeć, jaka jest różnica pomiędzy sługą a druhem... a także pomiędzy nim a jego potomkiem, wykonującym jego rozkazy - wycedził Armand.

Krab minął go, rzucając w przelocie
- Wszyscy bylibyśmy radzi usłyszeć te różnice. Nade wszystko zaś tę pomiędzy rozkazami księcia, a ich wykonaniem.

Kapitan błysnął ostrzegawczo oczami w stronę Zeloty.
- Pójdźmy, panie Sorel. Tu radzić trzeba, co uczynić, by port do ładu doprowadzić.

I gdy Zelota obracał się już, by podług sugestii udać się zasiąść w Elizjum, do jego uszu dobiegła obelga, do niego - bo do kogóż by innego skierowana:

- Bâtard - syknął Armand, na tyle głośno, by słyszeli wszyscy w okolicy. Krab pokręcił rozpaczliwie głową.

Ciało Dantego zdrętwiało na moment. Jego spojrzenie raz jeszcze powędrowało ku Armandowi i przez tą jedną chwilę. Wyglądał jakby od wyrwania duszy z tej żałosnej karykatury mężczyzny, dzieliło go ledwie uderzenie ludzkiego serca. Budziła się w nim bestia i choć ogromnym wysiłkiem, zdołał na nowo zakuć ją w kajdany. Gdyby w tej chwili, pod wpływem ledwie jednego jęknięcia zbitego kundla, pozwoliłby swym dłonią dosięgnąć jego ciała. Równie dobrze mógłby rzucić swą duszę we wszystkie diabły. Tyle byłby wart we własnych oczach. Toteż nie skomentował nawet słów Armanda, nie odpowiedział, podarował mu tylko jeden uśmiech. Nieznaczny, prawdziwie szczery i jakże wymowny.

Po tym zaś odwrócił się i ruszył za Krabem. W to samo miejsce, w którym przyjdzie mu oczekiwać wieści od Aimara. Wiele by dał, by choć te okazały się dobre.
 

Ostatnio edytowane przez Token : 19-01-2010 o 07:16.
Token jest offline