Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2010, 13:32   #48
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Blaise Roland całą resztę przedpołudnia spędził na leniuchowaniu. Nie miał siły nic robić, ostatnio otrzymane rany mu dokuczały a i trudy górskiej wędrówki dawały mu się we znaki. Nie był przyzwyczajony do takiego sposobu podróżowania. Ostatni raz dłuższe piesze wędrówki podejmował, gdy wraz z nieodżałowanym Jacenem wymykali się z klasztoru Etienne i penetrowali dziką dolinę, w której znajdował się zbór. Później nie miał okazji chodzić pieszo. Życie rycerza związane było z podróżami i walką z końskiego grzbietu. W ten właśnie sposób brał udział w turniejach i tak walczył z zielonoskórymi w Orczym Masywie. Teraz przyszło mu podróżować pieszo. Jego koń, Vent padł podczas tej samej potyczki, w której śmierć ponieśli Jacen i pozostali jego towarzysze. Wraz z Ventem przepadła duża część jego ekwipunku. Ostatnio stracił nawet kolczugę, która teraz pewnie rdzewiała w śniegu, na miejscu potyczki z demonem Chaosu. Pozostały mu tarcza, miecz i hełm.

Siedział na posłaniu z futer i kawałkiem szmaty polerował garnczkowy hełm. Robił to od niemal godziny. Tuż obok niego, na futrach spoczywał wypolerowany i naostrzony miecz, zaraz obok tarcza, której starał się nadać dawną świetność. Bezskutecznie. Była pogięta i wyszczerbiona, a wymalowany herb straszył odłażącą białą farbą. „Oto co pozostaje po marzeniach o chwale i bogactwie...” - czyżby tracił swoje przekonania, w zderzeniu z brutalnością tego świata.

Nagle na korytarzu usłyszał łomot kroków i do komnaty wpadło kilkunastu barbarzyńców. Wszyscy byli uzbrojeni w topory, a ich twarze wyrażały wściekłość i żądzę mordu. Ruszyli w kierunku młodego rycerza, który podniósł swój miecz i przyjął postawę obronną. „Najpierw darzą nas gościną a teraz chcą zabić. O cóż chodzi?”
- Czegóż chcecie? - zapytał drżącym głosem. - Żywym się nie dam...

Więcej nie zdążył powiedzieć. Doskoczyli do niego. Potężny cios topora wymierzony w jego broń, wytrącił mu ją z ręki. Miecz z brzękiem upadł na podłogę. Pochwycony przez mocarne dłonie, Blaise starał się wyrwać. Kopał i gryzł. Na nic zdał się wszelki opór. Wynieśli go z komnaty i przez dziedziniec, na którym obserwował rankiem pozorowane pojedynki, powlekli na drugi, mniejszy majdan. Tam cisnęli do głębokiego rowu, śmierdzącego uryną. Okazało się, że nie jest sam. Znajdowali się tu jego towarzysze, stary drwal i kapłan Sigmara.
- Powitać waszmościów - zwrócił się do nich. - Tośmy się w gównie znaleźli. Czy wiecie może o cóż chodzi w tym całym galimatiasie? Najsampierw nas ratują, prowadzą tu, karmią i poją, a potem to? Jam zbyt głupi aby to pojąć.

Niedługo później do siedzącej w cuchnącym rowie kompanii dołączyli kolejni. Barbarzyńcy na skraj dołu przywiedli szamoczącego się i klnącego krasnoluda oraz wyglądającego na weterana wielu bitew, mężczyznę. Obu zrzucili i odeszli.
- Witam - Blaise, mimo okoliczności w jakich się znalazł, nie zapomniał o etykiecie i dobrym, bretońskim wychowaniu. - Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, rycerz z Bretonii. Z kim mam przyjemność?

Dalsze wydarzenia nastąpiły bardzo szybko. Okazało się, że twierdza jest atakowana przez hordę Chaosu. Potem zjawił się, nie wiedzieć skąd Rudiger z odzianą w skórzane odzienie kobietą. Naprędce przedstawił swój plan, korzystając z tego, że przy wykopie nie było nikogo. W odczuciu Blaise’a plan był bardzo prowizoryczny, ale przynajmniej był.
- Ekwipunek chyba pozostał w tej komnacie, cośmy ją zajmowali - odpowiedział Rudigerowi, zaraz po tym jak po gruzowisku wydostał się na majdan. - Natomiast co do prowiantów, to wiem gdzie jest kuchnia. Zaprowadzę Was tam.

Podbiegł do muru i wzdłuż ściany dotarł do małej bramy, prowadzącej na główny dziedziniec. Dobiegały stamtąd odgłosy bitwy, najwidoczniej wróg wdarł się na teren twierdzy. Bretończyk wyjrzał zza rogu i widząc, że w pobliżu nie ma nikogo, przebiegł odcinek dzielący go od drzwi do kuchni. Wpadł do środka. W kuchni nie było nikogo. Szybkimi ruchami, cały czas spoglądając w kierunku wyjścia porwał kawał słoniny, dwa bochny chleba i kilka pęt kiełbasy. Swoje zdobycze zawinął w lnianą ścierkę, którą zdjął z haka przy palenisku. Ostatnią rzeczą jaką zabrał wychodząc z kuchni był długi i ciężki nóż.

- Teraz czas na ekwipunek
- mruknął i wybiegł na dziedziniec. Walka wrzała zarówno na murach, jak i na samym dziedzińcu. Najbliżej niego, dwóch ulrykan ścierało się z potężnie umięśnionym człowiekiem... Nie do końca człowiekiem, gdyż mięśniak miał nieco niedźwiedzią aparycję. „Chroń mnie o Pani...” - Blaise wzniósł oczy ku niebu i dał susa ku wejściu, prowadzącemu do komnaty, zajmowanej przez nich jeszcze tego ranka. Jego ruch nie pozostał niezauważony. W stronę obciążonego prowizorycznym workiem z żywnością, bretończyka ruszył uzbrojony w topór brodacz. Czy był agresorem czy obrońcą twierdzy, Blaise nie miał zamiaru dociekać. Wbiegł do wnętrza budynku i skulił się tuż za drzwiami. Napastnik wpadł do środka, rycząc i wymachując toporem. Zatrzymał się zdezorientowany, nie dostrzegając nigdzie swojej ofiary. Bretończyk moment niepewności wykorzystał na wbicie kuchennego noża między łopatki barbarzyńcy. Ten z jękiem zwalił się na podłogę a Blaise pognał w kierunku komnaty.
 
xeper jest offline