Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2010, 18:40   #20
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Gwiazdy odbijały się w oczach księcia, jego twarz zamarła w gniewnym grymasie, zaraz jednakże rozpogodziła się i wygładziła. Damaso Hiero da Labrera wyprostował się i wszelkie oznaki zmęczenia opuściły jego szczupłe, muskularne ciało, jakby żelazna korona nagle przestała przyduszać go do ziemi. Jakby ta władza, która jeszcze przed chwilą zdawała mu się ciężarem, znowu stała się upragnionym celem i ukochaną grą.

- Cykada wie - książę powtórzył za Iblisem jak echo. - Wie - powtórzył raz jeszcze, wąskie jak ostrze noża usta rozciągnął uśmiech. Głos miał rozbawiony. Położył lekko dłoń na ramieniu Malkaviana. - Piękna noc. W takie noce żałuję, że nie mam krwi Rzemieślników, by należycie docenić jej uroki. Doceńmy na tyle, na ile stać nas obydwu...

Dłoń księcia pchnęła ramię Szaleńca delikatnie, ale zdecydowanie w stronę schodów.

- Przejdźmy się krużgankami, opowiesz mi wszystko. Cóż zatem celtycka wiedźma wie o łowach? I co rzekła na moje rozkazy?

Książęca prawica nadal spoczywała na ramieniu Iblisa, a zdała się Malkavianowi tak ciężką, jakby nosiła w swym wnętrzu grzechy całego świata.
Iblis miał prawo czuć się zaniepokojony, bynajmniej nie z powodu tego co miał mówić księciu. Niepokoiła go jego dłoń. Ischyrion uważał się z anioła, który dotykiem obsypywał tamten a dłonią cofał ostrze Abrahama kiedy ten miał poświęcić swego syna. Teraz zupełnie inna siła zaklęta w dłoni ciążyła mu na ramieniu pośród czarnych piór, czarnych strzępów które to Iblis dostrzegał w swym szaleństwie, wszędzie.

-Cała prawda zakryta przed mymi oczyma w Księdze Tajemnic, do której zajrzał tylko Douma, a jemu mówić nie wolno. Kiedy przybyłem do twierdzy, przekazałem wolę, Cykada nim ją przyjęła, rzuciła się na mnie i plunęła w Książęca twarz. Bo czymże innym było zmuszenie mnie do upicia z niej krwi i przyobiecanie, że uczyni to jeszcze dwa razy. Ona pragnęła posłańca dla siebie.

Iblis przystanął na chwilę, spojrzał na miasto. Milczał chwilę.

-Przed jej oczyma również została zakryta prawda i nie mogła wiedzieć, iż odkrywa siebie. Ja ujrzałem wielkiego potwora morskiego, o siedmiu głowach i siedmiu rogach. Widziałem, jak rzuca się swym ciężarem, a Cykada z utęsknieniem wbija w nią swe ślepia i paląc zioła rozkazuje mu skryć się w głębinach. Potem już nie obrazy, a smak wspomnień. Ja posmakowałem tylko jutrzejszych krwawych łowów, jej rozmyślania na ten temat kiedy wpatrywała się w ślepia węza morskiego. Któż jej ich podmiotem ona wiedziała gdyż słyszałem cóż owiła tedy, lecz za mało krwi abym i ja znał te miano. Zapewne jutro poznam je z jej krwi, kiedy znowu zmusi mnie do upicia z niej.

Malkvian skrzywił się trochę bestialsko, jak potwór któremu nie pasuje gorzki kawałek mięsa który musi przełknąć.

-Dlatego pragnąłbym protekcji i ochrony... Widziałem również coś, co mnie zastanowiło. Książę, powiedz mi w akcie łaski, o co Cykada i Krab walczyli śmiertelnie, jakby jedno drugiemu chciało wyrwać serce i cisnąc nim w otchłanie?

Dłoń księcia zacisnęła się na ramieniu Iblisa jak szczypce.
- A któż to wiedzieć może? - zapytał z rozbawieniem, które przeczyło prawicy, ciążącej coraz bardziej i bardziej. - Pytaj tych, co przenieśli przez próg śmierci ludzkie namiętności, i im hołdują w mrokach nocy. Nie zaglądam Cykadzie w barłóg, w którym się tarza z lubością z coraz to innym gachem, trzymając się kurczowo człowieczeństwa. Nie chronię ich przed nią... ani jej przed nimi. Nie przybiegaj do mnie tedy z płaczem, gdy się w łożu powadzicie. Nie mieszaj mnie w wasze miłostki. Dopóki ona twej krwi nie wypije, nijak mnie one nie obchodzą. - głos mu stwardniał. - Co myślała o łowach? Konkrety, Iblisie. Bez cytowania Pisma jak jaki klecha.

Iblis odsunął się od księcia aby z pewnej odległości przyjrzeć się mu. Oczy wampira były teraz zimne i martwe, dwa czarne węgliki które Bóg rzucił na twarz jakby dla kaprysu. Blada twarz gdzieniegdzie umorusana zaschnięta krwią i znowu lodowate spojrzenie. Na twarzy zagościło skrzywienie odrazy, swoistego obrażenia. W jaśni Iblisa wciąż pobłyskiwało przycerowanie do klechy. Malkavian podjął głosu, lodowatego zarówno w brzmieniu jak i powietrzu które stało się jeszcze zimniejsze.

-Znasz historię naszych trzech braci? Senoy, Sansenoy i Semangelof mieli sprowadzić Lilith do Raju. Dali się przekupić śmiertelnie, długowiecznej i niezwykłej lecz śmiertelniczce. Skusi się na cześć i ofiary które mogli uzyskać sami. Bardzo żałowałem tych braci, Senoy bał się spojrzeć w me oblicze, ale to brat, wybaczyłem mu, to mój brat.

Wampir zamilkł, historia wydała się zupełnie przypadkiem wspomniana niczym pamięć starej duszy. Nie było puenty, szaleniec zmienił temat. Może zakamuflować mądrość?

-Mój kochany Principatus, nie widzisz nieprawości w swych słowach? Przybyłem jako posłaniec z Waszej woli. Przekazałem ową wole i teraz przekazuje, że Cykada ja zaakceptowała. Odrzucając moją wierność poprzez nic nie uczynienie w tej sprawie, wystawiasz mnie w szpony Cykady. Zdajesz wierność względem siebie nic nie robieniem na rzecz wymuszonej wierności względem tej żałosnej wampirzycy. Więc zrozum, że odrzucając wierność, odrzucasz pomoc. Czemu mam Ci pomóc, kiedy rzucasz mnie w czyjeś objęcia?

Spauzował.

-Do tego obrażasz mnie, Książę. Eony temu kochałem prawdziwą miłością kobietę. Zabrał mi ja Bóg i inni Bracia. Potem pokochała mnie Lilith, a kiedy spotkałem ją po upadku, i ja starałem się ją pokochać. Kochałem też Boga, nawet kochałem młodą ludzkość, byli tak niewinni w swym grzechu. Lecz nie wmawiaj mi innej miłości, a już nigdy nie mów, że mówię jak duchowni, którzy noszą znak śmierci mego Boga, którzy w jego imieniu rozpalają ognie i obrzygać krwią wzgórze Horeb. I ja byłem przy zesłaniu tablic, i ja szanowałem Mojżesza. Nie szanuję fałszu, zaplucia, buty, kłamstwa i śmierci mego Boga. Obraziłeś mnie i świadomie oddajesz w szpony. Z jakiego stanu mam być pomocny? Nie książę, nie. Nie jestem już dobry i bezinteresowny. Te czasy minęły wraz z światłem dnia.

Książę słuchał cierpliwie, co jakiś czas jego brwi unosiły się w górę, a usta rozciągał pogodny i pobłażliwy uśmiech. Iblisa ten uśmiech uderzył jak kafarem - ostatni raz widział księcia takim dwa dni temu... gdy da Labrera śmiał się z żarciku Celestina, a w sercu już przypieczętował jego los.

- Wiesz, czemu zginął Celestin? - zapytał znienacka. - Nikt nie był tego ciekaw, łącznie z tobą, choć łączyło was pochodzenie. Tedy ci to rzeknę, Iblisie, może wyciągniesz z tego naukę, bo widzę, że podążasz jego śladami. Nie dlatego zatem, że popisał się przyciężkim dowcipem. Nie dlatego, że mnie ośmieszył. Nie dlatego, że podburzał mi Zwierzęta. Nie dlatego nawet, że kwestionował moją wolę. Dlatego, że chciał mnie okłamać.

Labrera puścił ramię Iblisa, uśmiech spełzł mu z twarzy jak starty szmatką.

- Wysłałem cię z poselstwem. Ty przyniosłeś mi kłamstwa. Tedy połóż sobie na wadze moją i twoją urazę i rzeknij mi, kto komu bardziej uchybił.

Książę zapatrzył się na poręcz schodów, z której martwymi jak kamyki oczami śledziło ich stadko mew, zakołysał się na obcasach. Pogłębiły się cienie pod jego oczami, teraz wyglądał na znużonego i zirytowanego rozmową, a Iblisa uderzyło przeczucie, że książę nie pytał, by poznać odpowiedzi. On te odpowiedzi już znał.
Iblis raz jeszcze rzucił księciu spojrzenie, obojętne, lodowate i wyprane z uczuć. Nie było w nim jakiejkolwiek pogard lecz właśnie przez brak jak jak i czegokolwiek innego, samo w sobie niosło obelgę. Był to czarny wzrok którym patrzy się na insekta, akceptuje się jego byt i wie się, że nic nie może nam uczynić. Tak też Iblis pożegnał księcia wraz z dworskim, milczącym kiwnięciem głową. Następnie nie oglądając się za siebie, postanowił kroczyć drogą powrotną.
”Nie wiesz wszystkiego. Gdybyś wiedział, postąpiłbyś inaczej, a w tym sercu nie rodziłby się pytania. Gdybyś wiedział, nie upadłbyś nigdy gdyż pierwsze pytanie w dziejach świata nie pojawiłoby się. Ale chcesz władzy, tak bardzo jej łakniesz, że nawet iluzją dopełniasz luki w rządzie i wiedzy. Skrzydlaci to żałosne istoty.”
Tuż przy koniu udręczona jaźń Malkaviana zaserwowała mu kolejny omam. Koń czekał na swego właściciela, który zza pleców usłyszał głos. Przypominał on trzaski ogniska układające się w głoski, słowa i zdania.

-Niosący Światło?
-Całe eony nikt mnie tak nie nazywał.

Wampir odwrócić się, a jego obłęd przedstawił mu anielską postać, o skrzydłach z krwistego ognia, który palił się bez dymu, a tylko krew połapywała z skrzydlatych płomieni tak samo jak kapała zgorzeleckiego ostrza miecza. Wyprostowany, dumny i przyodziany w szkarłatne szaty, a na nich srebrzystą zbroję odbijającą chwile upadku. I proste włosy niczym skradzione jutrzence i uplecione w kosmyki. Srogi wyraz twarzy i gniew promieniał znad głowy która wydawała się osadzona na ognistym słońcu. Trzaskające płomienie lśniły niczym tysiąc gwiazd. Rubin na łańcuchu, a piersi i miecz w dłoni. Lecz oczy miał czarne jak pierwsza ciemność świata.

-Każdej nocy tak do Ciebie wołam.
-Urielu, Fanuelu czy może Uriah? Sarim? Jak mam w tym bydlęcym padole wymawiać Twe miano?
-Jak uważasz,bracie.
-Ty jesteś psubratem jedynie. Razem z Uzjelem szukasz naszych. Teraz wpadłeś na mój trop, zwęszyłeś mnie. Ale jesteś podobny do Azazela. Dumny, butny i mściwy. Lecz on jest moim przyjacielem.
-Jeszcze Cię dopadnę. Wtedy zacznę gnać, tymczasem przybyłem w innym celu. Pragnę wiedzy. Kim jest Abaddon? Kim jest Czeluść?
-Czyżbyś też pragnął opaść? Pamiętaj, w młodym świecie pierwszym pytaniem było dlaczego. Spytałem se dlaczego, dlaczego wszystko. Pytaniem okazujemy niewiarę, czy tak nie mówiłeś?
-Tak mówiłem. Ale i Ciebie dzisiaj wzięto na spytki. Ten, który nie będzie się nikomu kłaniał.
-Jesteś jak Azazael. Tak samo jak on pojmujesz honor. Czy to on nie wykrzykiwał, ze synowie ognia nie będą kłaniać się synowi ziemi? Błądzisz. Powiem Ci coś w tajemnicy. Boga nie ma, jest martwy. Zabiły go grzechy wszystkich ludzi i części skrzydlatych.
-Bluźnisz.
-Tak? To poleć pod Liliowy tron! Zobacz, czy spali Cię jego oblicze! Zajrzyj do Księgi Tajemnic! Boisz się? Ja czytałem w niej i znam tajemnice nieba i ziemi. Nie dostałem tylko drugiej księgi. Dlatego znam prawdy, nie znam ich wszystkich wniosków.
-Mimo to uważasz, że niesiesz prawdę.
-Bo ja jestem prawdą, drogą i życiem. Moich oczu już nie da się zamknąć. Czy ktoś, kto widział twarz Boga, może patrzeć normalnie? Zawsze widzę całość. W całości nie ma prawdy i fałszu, gdyż każdej prawdzie towarzyszy fałsz. Idź precz.

Obraz jak pojawił się, tak i zniknął. Zataczający się żebrak przystanął zdziwiony przyglądając się rozmowie Iblisa z... Ciemnością. Szaleniec zakończył urojoną pogawędkę i wsiadł na konia. Upłynęło trochę czasu w milczeniu, kiedy to począł zmierzać na parafię znajomego księdza. Zbytnio nie przejmując się problemami, jakie mógł mu zrobić, zapukał do drzwi.

-Strudzony wędrowiec do księdza Adam Schireben.
 
Johan Watherman jest offline