Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2010, 12:20   #2
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Kurt upił kolejny łyk porannego cappuccino i spojrzał przez okno. Jesień w pełni, drzewa za oknem przybrały piękny czerwono – złoty kolor, było jeszcze ciepło i przyjemnie; pogoda wręcz nastrajała do spacerów... Tosty wyskoczyły z tostera i wkrótce zostały polane miodem. Twarożek też był niczego sobie... Zegar wskazywał wpół do dwunastej, ale mężczyzna dopiero kilka minut temu zwlókł się z łóżka. Zwlókł się było dobrym określeniem... Wczorajszy koncert skończył się kilka minut po 23, chwila rozmowy po koncercie za kulisami... W każdym razie w domu był po drugiej... Nawet nie zarejestrował, kiedy rano wstała Helga. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód i wrzucił następne kromki do tostera zadzwonił telefon. Odszukał wzrokiem przenośną słuchawkę i przyłożył do ucha. Dietlinde z właściwą sobie bezpośredniością zapytała czy jest wolny o 14:30 ponieważ chciałaby się spotkać; zadowolona z uzyskania pozytywnej odpowiedzi powiedziała jeszcze coś o koncercie i rozłączyła się. Sesser spojrzał na wiszącą w kuchni tablicę z uroczym przekazem: „Co sądzisz o bitkach cielęcych w sosie musztardowym na obiad?” i otworzył lodówkę. Mięso było, reszta też... Będą bitki...

Dom Sesserów postrzegany był przez wielu jako uosobienie pierwotnego Chaosu. Oboje pracowali w najróżniejszych godzinach, choć Helga, jako doradca finansowo - ubezpieczeniowy „bardziej rano”; Kurt - muzyk - „bardziej wieczorem”. W niektóre dni ruch był u nich w mieszkaniu jak na lotnisku, kiedy jedni goście wychodzili, inni stawali w drzwiach... Sprawy zawodowe mieszały się z prywatnymi dwupoziomowego apartamentu na poddaszu Hütt,Dorfer Str. 9... W tym wszystkim egzystowała jeszcze dwójka dzieci... Chaos. Po prostu chaos... Zorganizowany i uporządkowany chaos.

Kiedy mięso zaczynało się podsmażać Kurt przejrzał prasę, starając się nie patrzeć na recenzje wczorajszej prapremiery. Był przyzwyczajony do tego, że jedni zawsze pisali „perfekcyjna altówka Sessera”, gdy inni o tym samym wykonaniu: „niepewne pociągnięcia smyczka”... Jakiś czas później wszystko było przygotowane. Po południu zostanie tylko wrzucenie do kuchenki i szybkie odgrzanie: „Uważam, że bitki to beznadziejny pomysł, ale nic innego nie było w lodówce. Mam spotkanie, nie czekajcie na mnie.”


Wyszedł z budynku i odruchowo spojrzał w górę na okna własnego mieszkania, już raz zdarzyło mu się ich nie zamknąć... i gościnna sypialnia pływała... Miał jeszcze prawie godzinę czasu i poszedł na tramwaj. Kilka minut później wysiadł – znacznie wcześniej niż powinien – jednak pogoda była naprawdę ładna i nie mógł sobie odmówić przejścia spokojnym spacerkiem koło budynku Parlamentu...


Pobłądził jeszcze chwilę po Alte Wien i dokładnie o czasie znalazł w jednym z budynków na Dumbastrasse, w gabinecie, naprzeciwko Dietlinde Schulz-Strasznicki. Kobieta rzeczowo i szybko przeszła do sprawy. Zbyt szybko i zbyt rzeczowo. Szczęka Kurta zawisła na dłuższą chwilę w powietrzu z niemym „A...”. Dłuższą chwile... zaczynającą się po słowach: „pojechał do Polski”, a kończącą na słowach: „we Wrocławiu”.

A... HA. Polska. - jego umysł odszukał jakaś zaginioną geograficzną wiedzę dotyczącą krajów zza żelaznej kurtyny. Komuniści; Blok Wschodni; zacofanie, bród, smród i ubóstwo; żebrzące dzieci z wydętymi brzuszkami; lepianki i niedźwiedzie biegające po traktach i leśnych duktach... I że niby tam ma być jakiś artefakt?!? Niemożliwe... Chociaż... Jak się coś chce schować to można i w gównie, wtedy nikt nie będzie szukać...

Szczęka mężczyzny znalazła się – jakoś – na swoim miejscu. Wiadomo było, że jak magini się uprze to co najwyżej nastąpi wymiana opinii: wchodzisz do niej ze swoją opinią, a wychodzisz z jej... Reszta rozmowy upłynęła pod znakiem ratowania Kurta przed zawałem... Te wszystkie nieważne i nieistotne w tym momencie pytania z cyklu: jak czuje się Helga?; czy dzieci zdrowe?; słyszałam, że wczorajszy koncert C-mol... były takie uspakajające...

*****

Później, siedząc w bibliotece Kurt wyglądał już na spokojnego. Oczywistym było, że ten wyjazd miał dwie strony. Albo chcieli się go pozbyć z Wiednia, chociaż wtedy preferowałby Ibizę, czy Maroko, a nie... Albo... co zaczynało być coraz bardziej prawdopodobne, faktycznie w tym W...ro...sz...aw... Wro...szaw... Wroszaw... Nawet język mają popier... znaczy prymitywny. W każdym razie – wrócił go głównego nurtu rozumowania – chyba coś tam jest lub może być. Gdyby Dietlinde chciała się mnie pozbyć to załatwiłaby to sama, a nie wciągała Gertrudę czy Hallervordena... Zwłaszcza Hallervordena, kochali się jak pies z kotem i mimo kurtuazji ich zachowań wykorzystywali każdą okazję, aby się pokłócić...

Wyglądało na to, że praktycznie wszystko zostało już ustalone. Akomodacja była zapewniona, tłumaczka i przewodniczka też. Wiedeński Grand Hotel był pięknym budynkiem, więc Kurt nie starał się nawet ukryć zdziwienia informacją, że poszukiwania należy rozpocząć w Grand Hotelu Wroszaw... Nalegano na szybki wyjazd, więc Sesser dyplomatycznie stwierdził, że wyjazd w przyszłym tygodniu powinien być możliwy – konieczne było przecież zamknięcie spraw rodzinnych i zawodowych...
Nie miał specjalnie pytań, choć jeszcze nie w pełni oswoił się z sytuacją. Interesowało go tylko jaka jest oficjalna przykrywka dla wyjazdu i działań we Wroszaw oraz uzyskanie wszystkich możliwych informacji związanych ze sprawą... Wszystkich możliwych obejmowało również plotki... Jak mawiają na bezrybiu i rak ryba...
Spojrzał na mężczyznę towarzyszącego Gertrudzie; pewnie z nim przyjdzie mu pojechać do Polski... Jak dobrze kojarzył – Eutanatos, co tłumaczyłoby również obecność przywódczyni tej tradycji...

Tuż po spotkaniu zamienił z nim dosłownie parę grzecznościowych słów i wymienił wizytówkami. Umówił się na spotkanie w późniejszym terminie, do ustalenia telefonicznie... Jednak nie dzisiaj!

*****



Gdy tylko wyszedł ze spotkania skierował swoje kroki do Café Schwarzenberg przy Kärntner Ring 17... Zamówił podwójną kawę irlandzką i przez chwilę delektował się smakiem. Musiał się uspokoić, musiał przemyśleć to wszystko...

Nie było specjalnego sensu zastanawiać się nad tym czy wyjazd ten był nagrodą, karą czy swoistym testem... Trzeba było raczej wymyślić jakiś sensowny powód tłumaczący ten wyjazd zarówno w domu jak i w Filharmonii... Nie mógł podać dwu różnych, ponieważ Helga znała wielu z jego współpracowników i taki rozdźwięk zbyt łatwo dałoby się odkryć... Po krótkim namyśle uznał, że najwygodniejsze będzie coś rodzinnego. Rodzinnego... Postępowanie spadkowe. Dobre... Jego rodzicie nie musieli mu powiedzieć wszystkiego o swoich rodzicach, czy kuzynach, czy nawet przyjaciołach... Nie lubił kłamać, ale w grę nie wchodziło stwierdzenie o wyjeździe do Polski po magiczny artefakt... Zaczął więc w myślach knuć zgrabną i spójną bajeczkę o wyjeździe spowodowanym otrzymaniem informacji o konieczności załatwienia spraw spadkowych po jakimś krewnym ze strony matki... Wuju, który wyjechał do Szwecji. Nie wiadomo dlaczego zajmuje się tym kancelaria we Wroszaw i sprawa ogólnie jest bardzo niejasna... Konieczne jest jej natychmiastowe uregulowanie ze względu na prawo w Polsce... Powie, że potrzebuje dwu tygodni urlopu na załatwienie tej sprawy, co pomoże również w odpoczynku po ostatnim gorącym okresie turnee i przygotowań do prapremiery... Jak trzeba będzie to wspomni coś o nadwyrężonych ścięgnach w nadgarstku... W Filharmonii może nawet pójdzie to bardziej gładko niż w domu...


Szlag jasny by trafił ten cały artefakt, Wroszaw i ten wyjazd...


Wyszedł z kawiarni i szybkim krokiem podążył do Filharmonii. Po drodze wstąpił do księgarni, jednak jego próby nabycia przewodnika po Wrocławiu, nawet po Polsce, czy jakichś rozmówek zostały skwitowane zdziwionym i trochę litującym się spojrzeniem zza uprzejmego: „Niestety... Może w księgarni międzynarodowej?” Cholera...

Fridericka udało mu się złapać w foyer i razem poszli na kawę i jakieś ciastko do kawiarni w budynku Filharmonii. Krótki wstęp o bardzo pozytywnym odbiorze wczorajszego koncertu i Kurt przystąpił do ataku wyrzucając z siebie całą opracowaną wcześniej historię o wujku, spadku, problemie, wyjeździe i już. Filiżanka dyrektora zatrzymała się w połowie drogi do ust. Kiedy muzyk zamierzał już przyłożyć koronnym argumentem o nadgarstku, mężczyzna odezwał się:
- Dwa tygodnie? Nie wiem... Sam wiesz, że mamy sezon... No dobrze, cały czas mamy sezon. Kiedy chcesz wyjechać?
- W przyszłym tygodniu... Muszę załatwić jeszcze kilka spraw... Zresztą nie chciałem Cię stawiać w niezręcznej sytuacji...
- Ah – artystycznemu wyraźnie ulżyło – To dobrze... Załatw to proszę jak najszybciej. Nie zapomnij podpisać dokumentów w sekretariacie... Dobrze, że to wynikło teraz, a nie tydzień temu! Lub za tydzień – dodał przypominając sobie serii „Koncertów Jesiennych”
- Tak, masz rację. „Koncerty Jesienne” w tym roku będą bez Sessera... - uśmiechnął się – Dziękuję... Bardzo. Będę Cię informował na bieżąco...

Sesser załatwił papiery w sekretariacie Filharmonii i wychodząc spotkał jeszcze Karen. Pogadali chwilę, w drodze na parking i Kurt przedstawił jej sprawę; oczywiście nie wdając się w szczegóły... Wystarczyło, że wiedziała o tym, że bierze dwa tygodnie urlopu w związku z wyjazdem w ważnej sprawie rodzinnej... Friderick i tak pewnie wszystkim rozpowie... Dla niego plotki były sposobem na „utrzymanie jedności ducha w niespokojnym zespole wybitnych indywidualistów”. Był jednak jednym z lepszych i bardziej szanowanych dyrektorów jakich miała Filharmonia Wiedeńska.


*****

Ścięcie przy bitkach cielęcych. Tak annały nazwą to zdarzenie. Kristina bawiła się w swoim pokoju, a Thomasa wywiało na trening siatkówki. Dzieci, więc nie było – co z jednej strony było bardzo dobrym aspektem, jednak z drugiej... To nie była kłótnia, to było ścięcie... Po kilku latach małżeństwa upleciony gobelin wzajemnych powiązań, myśli, układów, chęci i czego tam jeszcze był na tyle mocny, że kłótnie... po prostu były bezcelowe. Problemy trzeba było jakoś rozwiązywać i pchać ten wózek do przodu; a nie kłócić się i boczyć przez tydzień licząc na to, że problem ulegnie samorozwiązaniu. Helga oczywiście nie była zachwycona opcją wyjazdu. Oczywiście, przecież nawet jej wykształcenie i praca mówiły, że Polska to kraj wysokiego ryzyka, z nieistniejącą pomocą prawną i beznadziejną pomocą lekarską... Ta sama kategoria co Somalia, Zimbabwe i Wyspy Świętego Patryka. Oficjalne „NIE” Helgi zostało odnotowane w protokole pomiędzy opinią o dosmażeniu mięsa, a niedostatecznej pikanterii sosu... Tylko, że to nie zmieniało sytuacji... Oboje to wiedzieli i oboje nie chcieli się przyznać do tego, że ten wyjazd – niezależnie czym spowodowany – jest pomysłem głupim i może lepiej tym wszystkim rzucić. Oczywiście, również oboje wiedzieli, że opcja „rzucić wszystkim w diabły” też nie zostanie wzięta pod uwagę – Kurt był zbytnim perfekcjonistą, aby cokolwiek odpuścić... Z dziesiątka opcji, setka zastrzeżeń i tysiąc uwag przetoczyło się przez kuchenny stół pomiędzy bitkami cielęcymi. Żadne z małżonków nie powiedziało, że akceptuje tą sytuację, czy, że się z nią zgadza... Żadne do końca jej nie akceptowało, ale na tym polegał kompromis tego związku.


*****



Było kilkanaście minut przed osiemnastą, kiedy Kurt wyszedł i wsiadł do samochodu. Wielu mówiło, że „ten czarny diabeł” jest zbyt pretensjonalny czy wręcz szpanerski, ale Kurt miał słabość do sportowych samochodów. Nie zamierzał jednak nim jechać do Polski. A nawet zwykłym Oplem by tego nie zaryzykował – cywilizowani Włosi, czy Francuzi nie potrafili się zachować na drodze, a co dopiero... Jeżeli w ogóle mają tam asfalt...
Musiał jeszcze załatwić wymianę waluty... zupełnie o tym zapomniał. Nie, tak naprawdę musiał się przejechać, uspokoić, usystematyzować fakty... Podjechał do najbliższego kantoru, gdzie okazało się, że nie jest to prosta sprawa... Pracownica podsunęła mu jednak trzy adresy kantorów które mają polską walutę. Udał się do jednego z nich i stanął przed kolejnym problemem. Nie miał bladego pojęcia ile pieniędzy powinien mieć, więc na pytanie kasjera „jaka kwotę chce pan wymienić?” odparł:
- Wie pan, jadę tam po raz pierwszy... Tak na dwa tygodnie pobytu...
- Dwa tygodnie –
kasjer zastanowił się przez chwilę – tak jak mówili mi klienci... To byłoby jakieś 8 milionów zlotys... - Pod Kurtem ugięły się nogi, on uchodził za nieźle sytuowanego... ze swoimi 25 tysiącami... Kasjer dokończył – Niestety, tyle nie mam. Mogę panu sprzedać 2 miliony 500 tysięcy. Zaraz skontaktuję się jeszcze z innymi punktami, aby...
- Myślę, że nie trzeba... Czy mogę zapłacić kartą kredytową –
Sesser już przygotowywał się na dziką awanturę u Dietlinde dotycząca pieniędzy na wyjazd i pokrycia jego wielkiej jak Tyrol dziury w karcie kredytowej...
- Oczywiście... 2 miliony 500 tysięcy zlotys po dzisiejszym kursie, uwzględniając ilość... - kasjer namiętnie stukał w klawiaturę komputera przeciągając czas, w którym Kurt czuł się jak straceniec... - 3 975 szylingów i 39 groszy.
Kurt usiłował nie wybuchnąć, nie roześmiać się, nie zrobić głupiej miny. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że ten sam problem miał we Włoszech... Ci też obracali setkami tysięcy... Natomiast cztery tysiące szylingów nigdy nie miało takiej objętości i wagi... Wpakował te wszystkie zielone, różowawo - filetowe i brązowe papierki w kieszenie i wrócił do auta. Po chwili był już na przelotówce, potem autostrada...


To wszystko zakrawało na coraz większy... paradoks... Tak, paradoks. To było dobre słowo.
 
Aschaar jest offline