Wątek: [DA] Pogoń
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2010, 21:28   #7
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze


Słońce zachodziło oświetlając ostatkami promieni brzeg plaży. Ptak poszybował w dół z niesamowitą szybkością, przed chwilą jego wyczulony wzrok dostrzegł płynącą pod taflą rybkę. Dla niego to smakowita kolacja, szczególnie, że z partnerką karmił niedawno wyklute młode. Skulił niżej dziób, rozprostował skrzydła by unieść się tuż nad powierzchnią morza i złapać wprost do pyska smakowity kąsek. Udało się! W euforii nabrał ciepłego prądu w skrzydła i uniósł się do góry. Triumfując w niebie nad innymi podniebnymi łowcami szukającymi swoich zdobyczy. Jego gniazdo znajdywało się niedaleko stąd, na szycie słupa w mieście zwanym Ferelden. Wzlatując ponad portowymi domami przyglądał się uważnie zamieszaniu w jednej z węższych uliczek. Przelatując ponad głowami wdanych w szamotaninę ludzi nagle poczuł odwieczną potrzebę wydalenia niepotrzebnych skutków trawienia. Nie zdając sobie najmniejszej sprawy spuścił jedną z „bomb ” wprost na ich głowy. Po takim zbombardowaniu, ktoś zazwyczaj mówił „fuj”, klną, bądź robił się cały czerwony ze wstydu. Tym razem wcale nie było przyjemniej…

Ashaad pewnie maszerował za Szarym Strażnikiem ścieżkami miasta. Stawiał duże, szerokie kroki, żeby nie przewrócić się o któreś z leżących ciał. Idąc w ten sposób skupiał cała uwagę na butach, nie wystarczyło mu podzielności uwagi by spamiętać cały labirynt, po którym poprowadził go Yan. Zresztą ciała interesowały go dużo bardziej, wyobrażał sobie, w jaki to sposób zginęła ofiara, jak błąd popełniła przed swoim końcem. Co przyczyniło się do jej śmierci. Większość trupów miała rany zadane gdzieś w okolicy pleców, zatem bitwa musiała być cała pochłonięta w chaosie a armie rozrzucone. Błędem martwych było nie ustawianie się w parach, plecami do siebie. Przyczyną zgonu innych były bądź braki i niedoskonałości hełmów lub pancerzy bądź źle dobrana broń. Oburęczny miecz, nic nie zdziałałby w tak ciasnej alei, zaś krótki sztylet nie przebiję nawet porządnej skórzni. Wreszcie Yan przerwał jego myśli, nadszedł kres wędrówki. Szary Strażnik zatrzymał się przed ogromnym, drewnianym domem, który co nieco przypominał architekturę z Par Vollen. Liczne łuki podkowiaste, choć nieudolnie wykonane, były elementem budowy, którego jeszcze nie wdział na ziemiach ludzi. Yan wlazł do tej ogromnej budowli, przez potężne, obkuwane drzwi zostawiając go samego.

***

Stał tak już dobre pół godziny, a cień, co raz bardziej wydłużał się w końcu znikając w bezmiarze ciemności. Nie było żadnych lamp bądź pochodni oświetlających ten zaułek, pozostał jedynie jego rozleniwiony wzrok przechodzący z miejsca na miejsce. Nadal czuł w ustach smak tego złocistego trunku, czuł jak miło by było się położyć, z jaką wielką chęcią posmakowałby pościeli. Po chwili, gdy po jego głowie przebiegały leniwe myśli stwierdził, że po czasie ten napój nie orzeźwia, ale usypią, daje przyjemniejszą drzemkę niż można by sobie wyobrazić, pełną relaksu.

Nagle, gdy po raz kolejny mrugnął w zmęczeniu powiekami, spostrzegł, że dookoła niego stoi kilku grabów. Mieli krzywe, bezzębne mordy, pyski ich przeszywały niezliczone szramy, na dodatek śmierdziało od nich zgnilizną i brudem. Na odległość kilku kroków, w otulającej ciemności dostrzegł czterech. Jeden z przodu, po jednym po bokach i jeden od flanki, co nie oznaczało, że nie ma tam ich więcej spowitych w cieniu. Niespodziewanie, ten z przodu, z długą rudą brodą rozczapierzoną we wszystkie strony zaczął gadać.

- Te, bydlaku... Wyskakuj ino z sakiewki, bo inaczej wygarbuję wszystkie twe kości. Tylko nie dawaj mi się powtarzać, bo, jak mamusię kocham, nie wyjdzie ci to na dobre!

Ton wychodzący z jego zaplutej gęby był wystarczającym argumentem, że nie żartował. Pewnym cwaniackim krokiem podchodził bliżej. Było zbyt ciasno, żeby łapać z miecz, zanim by nim porządnie się zamachnął capnęliby go od tyłu. Brudas podszedł bliżej i swoimi czarnymi paznokciami zaczął macać jego sakwę. Ashaad nie wytrzymał i mimo fatalnej do walki pozycji uderzył otwartą dłonią w łeb mężczyzny z taką siła, że zgięły się pod nim nogi i upadł na ziemie. Zanim zdarzył w pełni się obrócić i złapać szarżujących na niego mężczyzn poczuł coś zimnego gdzieś pod żebrami. To byli profesjonaliści w swoim fachu, może nie w walce, ale w wbijaniu sztyletów z prędkością błyskawicy na pewno. Lodowata stal przebiegła efektem dreszczy po ciele Ashaada. Jednak to nie zdołało go sparaliżować, rycząc w ciemności, chwycił biegnącego na wprost niego bandziora za rękę i sprawnie przerzucił przez kolano. Echem po ścianach pobliskich domostw odbiło się chrupnięcie i krzyk zakapiora. Na słuch Qunariego ręka pękła w dwóch lub trzech miejscach. Trzeci z bandytów, którego drewniany obuch żądał krwi zrobił ogromny zamach z nad głowy.

Mam, uda się, na pewno się uda, te myśli dotyczyły przechwycenia zmierzającej ku jego głowie maczugi. Chciał złapać ją pod trzon tuż przy uchwycie, jednak coś mu przeszkodziło. Coś, co można nazwać cholernym pechem lub znakiem z niebios. Jakiś los, może bóg, który rzucał na oślep kośćmi zadecydował o jego dalszej przyszłości. Stracił na moment wzrok, coś śliskiego wpadło mu do oczu, a mężczyzna z maczugą w ręku zwany Waligórą, bo mierzył ponad 2 metry z wyskoku trzasnął Qunariego w czerep…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 29-01-2010 o 21:42.
Libertine jest offline