Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2010, 15:32   #21
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Kapral Tim O'Donell
Kapral z zarzuconym na plecy karabinem nadal pełzał wśród traw. Obawiał się
wstać, gdyż bardziej niż pewno było to że w okolicy na pewno przebywają Niemcy. Żarty jakie urządzali sobie w trakcie podobnych akcji w czasie ćwiczeń skończyły się. Teraz musiał przypomnieć sobie to czego nauczył się w czasie walk we Włoszech. Z głową przy ziemi wolno poruszał się naprzód. W odległości okołu stu metrów od pierwszej wieży, zauważył drugą taką samą. Z karabinem w dłoni jeszcze ostrożnie podczołgał się pod szczeliny bunkra. Już z odległości kilku metrów zdał sobie sprawę, że także tu stanowiska ogniowe są puste. Mimo to podpełz do kopuły. Ostrożnie zajrzał do środka. Teraz już nie było wątpliwości, na pewno słyszał angielskie słowa z wnętrza schronu. Krzyczące osoby były jednak na tyle daleko, że słowa uległy zniekształceniu i O'Donell nie zdołał ich rozpoznać. Wszystko wskazywało jednak na to, że ma tam miejsce przesłuchanie. Nie miał niestety pewności co do tego kto przepytuje. Nie pozostało nic innego jak wejść do środka i się o tym przekonać. Tylko przez chwilę przeszło przez myśl, czy nie popisuje się zbytnim bohaterstwem. Nie wiedział wszak ilu Niemców jest w środku. Odrzucił jednak te myśli w chwili, gdy pomyślał, że jeden z jego kolegów może być w środku. Gdyby to on został złapany, także liczył na pomoc kogoś ze swoich. Nie miał więc wyjścia musiał odszukać wejście do schronu. Spróbował wyobrazić sobie rozkład pomieszczeń w bunkrze i na podstawie rozmieszczenia obu wież, zlokalizować wejście. Uniósł się na kolanach i ostrożnie rozejrzał się wokół. Sądząc z ukształotowania terenu, wejście mogło znajdować około piędzieściu metrów od miejsca w którym się znajdował. Ruszył więc by sprawdzić swoje przypuszczenia.

Po kilku minutach pełzania po ziemi zauważył, że zbliża się do betonowej
transzei. Wszystko wskazywało no to, że nie pomylił się w swoich domysłach. Gdy znalazł się tuż przy okopie, zaległ i nasłuchiwał.
Cisza, nie licząc odgłosów toczącej się wokół bitwy. Z okopu nie dobiegał żaden podejrzany dźwięk. Ostrożnie zajrzał do wnętrza.
Zobaczył w środku resztki rozerwanych na strzępy ciał. Ściany transzei były
wręcz wysmarowane ludzką krwią i wnętrznościami. Porozrywane kończyny i
niekomplente korpusy walały się po dnie okopu. Ciała były na tyle zmasakrowane, że trudno było powiedzieć ile zginęło tu osób jak i do jakiej armii należeli. Tim mógł tylko przypuszczać, że byli to Niemcy który zginęli w skutek wybuchu granatu Gammona, jakim on zniszczył działo, kilkaset metrów stąd. Gdy czołgał się wzdłuż okopu zobaczył poskręcany niemiecki hełm, który
potwierdził jego przypuszczenia. Kilkanaście metrów dalej zobaczył trupy
amerykańskich żołnierzy. Było ich trzech, ciała leżały rzucone jak szmaciane
lalki. Zginęli w wyniku postrzałów z automatu. Najwyraźniej mała bitwa rozegrała się gdy Tim był jeszcze w powietrzu. Spadochroniarze musieli wylądować tak jak on w niedaleko stąd. Zauważyli bunkier i postanowili zlikwidować jego załogę. Nie mieli tyle szczęścia co on. Dla nich wojna już się skończyła. Tim zszedł na dno okopu i poodpinał nieśmiertelniki.

Nagle znieruchomiał na dźwięk metelicznego chrzęstu stalowych drzwi. Kilka
metrów przed nim transzeja skręcało w prawo pod kątem prostym. To tam musiało być wejście do bunkra i stamtąd dobiegały słowa niemieckich żołnierzy.
O'Donell nie miał wiele czasu do namysłu. Musiał działać szybko, żeby żyć.


Porucznik Patrick George Kelly
Walczył.
Po tym jak celnie rzucił granat, poczuł dumę i radość. Jakby zapomniał, że jego radość niesie za sobą śmierć innych ludzi. To była jednak wojna i takie myśli musiał od siebie odsuwać jak najdalej inaczej przy kolejnym starciu to on będzie stygnącym trupem.
Walczył.
W końcu robił to co w czymś jego przodkowie byli najlepsi od wieków. Żałował, że ojciec nie może go zobaczyć w akcji. Perspektywę tego, że zabija ludzi odsuwał jak najdalej od siebie. Był żołnierzem i był szkolony do walki i zabijania. Miękkie serce zostawił w domu dla ukochanej i rodziny. A tu miał przed sobą tylko wrogów. Ludzi, który rozpętali piekło dla całej Europy i pół świata.
Nie mógł ich żałować.
Walczył.
Jeżeli nie on zabije, to zabiją jego. Działał instynktownie. Ręce uniosły się same, a palec pociągnął za zimny spust. Precyzyjna seria z Thopsona, wręcz skosiła trzech kolejnyc niemieckich żołnierzy. Młodzi chłopcy, mający nie więcej niż piętnaście lat, padli przeszyci mknącymi stalowymi pociskami. Krzyk tych chłopców, Patrick będzie słyszał przez wiele nocy we śnie. Przestał myśleć. Musiał się skupić na walce. Jego ludzie na niego liczyli. Musiał odrzucić wyrzuty sumienia. Diego wybiegł z krzaków i szybkimi susami znalazł się przy stanowisku kierowcy transportera. Porucznik nie słyszał czy jego kolega także strzelał. W uszach słyszał tylko echo jęków tych chłopców.
- Sir! - usłyszał krzyk Montany.
- Tak?!
- Wszystko w porządku?
- Tak - odparł niepewnie.
Diego widząc wzrok dowódcy wybity w zabitych, rzekł:
- Niech pan o tym nie myśli. Oni są tak samo żołnierzami jak my. Wiedzą, tak
samo jak my, co ich czeka gdy zawiodą. Nie ma co ich żałować, to oni rozpętali tę piekielną wojnę.
Chłodne i jakże właściwe słowa Montany podziałały na Kelly'ego otrzeźwiająco. Skupił się i rozejrzał wokół. Zobaczył, że kolejny amerykański żołnierz wyciąga na drogę rannego kolegę z krzaków.
Jest ich coraz więcej, to dobrze. Stracił kontakt ze swoimi ludźmi, ale ci tutaj
także na niego liczyli. Był oficerem i dowódcą, musiał poprowadzić ich wszystkich do walki i wykonać powierzone im zadanie. Nie było czasu do
stracenia. Za kilka godzin chłopcy z okrętów wyladują na normandzkiej plaży, a bez pomocy spadochroniarzy ich los jest przesądzony.


Szeregowy Greg Sheen
Czas jakby przestał istnieć. Wszystko wokół ucichło zupełnie. Słyszał tylko
rytmiczne bicie swojego serca. Tum-tum, tum-tum, tum-tum. Powieki opadły mu strasznie wolno i równie wolno się podnosiły, a było to tylko zwykłe mrugnięcie powieką. Greg zobaczył jak niemiecki żołnierz odwraca głowę w jego stronę. Zobaczył jego przerażone niebieskie oczy. Niemiec wiedział, że za chwilę zginie i nic go już nie uratuje. Strach sparaliżował go całkowicie. Ich spojrzenia skrzyżowały się na kilka uderzeń serca. Sheen nacisnął spust. Usłyszał jak pocisk wylatuje z głośnym świstem z lufy.
A w następnej chwili Niemiec leżał już martwy. Wrócił normalny upływ czasu.
Zabił go. Zabił człowieka. Dopiero teraz serce zaczęło szaleć. Waliło tak szybko i głośno, że Greg aż usiadł. Schowany za żywopłotem wziął kilka głębokich oddechów. Starał sie uspokoić swoje tętno. Otarł pot z czoła i w jednej sekundzie, uświadomił sobie co musi zrobić. Po drugiej stronie drogi leżał ranny żołnierz. Musiał mu pomóc.

Ominął dogasający motocykl i zszedł na pobocze. Usiłował odnaleźć miejsce w
którym widział go po raz ostatni. Wiedział, że ranny pewnie ostatkiem sił odczołgał się od poprzedniego miejsca. Tak ich uczyli, było to bardzo ważne,
gdyż dawało szansę że wróg cię nie odnajdzie, a ty będziesz miał chwilę by dojść do siebie po postrzale. Sheen nie wiedział jak poważnie ranny jest żołnierz którego widział. Miał nadzieje, że żyje i nie będzie już sam na tej obecj ziemi.
Znalazł go kilkanaście metrów od drogi.
- Silny jesteś kolego - pomyślał.
To dawało nadzieję, że przeżyje. Greg spojrzał na niego. Spadochroniarz był
ranny w ramię. Za nim stracił przytomność zdołał prowizorycznie opatrzeć sobie ranę.
Greg pochylił się nad nim i spróbował ocucić. Powieki mężczyzny uniosły się
powoli. Patrzył na niego mętnym wzrokiem.
- Pewnie zażył morfinę - przemknęło Gregowi przez myśl.
Mężczyzna coś mówił. Jego głos był ledwo słyszalny. Szeregowy nachylił się nad kolegą i przytknął ucho do jego ust.
- Pomóż mi - szeptał.
Więcej nie trzeba było mu powtarzać.
- Tylko dokąd mam iść? - zapytał sam siebie.
To właśnie w tym momencie usłyszał kolejną ekspolzję. Spojrzał w kierunku drogi i zobaczył niemiecki transporter, który nagle zatrzymał się w miejscu.
- Tam są nasi - uradował się.
Delikatnie zarzucił sobie rannego szeregowego na ramię i ruszył w stronę drogi.


Szeregowy Steven "Kruk" Learndor
Rana była groźna, ale nie śmiertelna. Prowizoryczny opatrunek jaki sam wykonał powinien wystarczyć przynajmniej na kilkanaście minut. Oczywiści w chwili, gdy ktoś go odnajdzie. Nadzieję dawała mu tylko myśl, że w pobliżu są jego koledzy.
Ktoś przecież wykrzyknął umówione hasło.
Kruk czołgał się powoli. Czuł jak pulsują mu skronie. Morfina zaczynała działać
i oczy zachodziły mgłą. Wiedział, że za chwilę straci przytomność.
Poczuł jak ktoś dotyka jego twarzy. Z dużym wysiłkiem uniósł powieki. Zobaczył na sobą młodego mężczyzną w amerykańskim mundurze. Spróbował się uśmiechnąć, ale piekący ból w ramieniu nie pozwolił mu na to. Spróbował coś powiedzieć. Język przypomniał kawałek mokrej szmaty wepchniętej do gardła. Resztką sił wyszeptał:
- Pomóż mi! - tamten go nie słyszał.
Spróbował jeszcze raz. Mężczyzna nachylił się nad nim. Wtedy szepnął mu do ucha jeszcze raz:
- Pomóż mi!
Mężczyzna najdelikatniej jak mógł wziął go na plecy i ruszył powoli w stronę
drogi, skąd dochodziły odgłosy walki.
Po kilku minutach Steven został położony na ziemi. Zobaczył wokół siebie trzech kolejnych spadochroniarzy. Uśmiech zagościł na jego twarzy. Morfina złagodziła ból na tyle, że on także mógł się przedstawić porucznikowi.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline